Kiedy w 2011 roku w wybrzeże regionu Tōhoku w Japonii uderzyło potężne tsunami, nikt nie wiedział, jak bardzo wydarzenie to wpłynie na krajobraz elektrowni jądrowych w całym kraju. Wywołana tym zdarzeniem awaria w elektrowni Fukushima-daiichi, skażenie terenu, skażenie wody i problemy z usuwaniem szkód spowodowały — zdałoby się — nieodmienny odwrót od energetyki jądrowej w tym kraju. Wszystko jednak wskazuje na to, że coś się w tej kwestii zmienia i do sieci wkrótce popłynie sporo dodatkowej energii z reaktorów jądrowych.
Choć trzęsienie ziemi i tsunami z 2011 roku dotknęło jedynie reaktory elektrowni jądrowej w Fukushimie, to strach wywołany tym zdarzeniem sprawił, że zaledwie kilka miesięcy później TEPCO, operator tej elektrowni podjął decyzję o wyłączeniu reaktorów elektrowni jądrowej Kashiwazaki-Kariwa, która do wtedy była największą elektrownią jądrową na świecie.
Zamknięcie największej elektrowni jądrowej na świecie stanowiło znaczący uszczerbek dla bilansu energetycznego Japonii. Miała ona bowiem potencjał do generowania ze swoich siedmiu reaktorów mocy blisko 8000 MW, a tymczasem od 2011 roku z terenu elektrowni nie wypływa żadna energia.
Czytaj także: Odnawialne źródła energii czy elektrownie jądrowe? Naukowcy wskazali, które są bardziej opłacalne
Elektrownia wybudowana w latach osiemdziesiątych XX wieku na 404 hektarach wybrzeża między miejscowościami, których nazwy składają się na jej nazwę, tak prawdę mówiąc, miała już problemy w 2007 roku. To wtedy trzęsienie ziemi Chuetsu wstrząsnęło elektrownią na tyle silnie, że konieczne było wyłączenie jej reaktorów na dwa lata. Choć po tym przestoju udało się ją uruchomić ponownie, to gdy władze Japonii po trzęsieniu ziemi Tōhoku w 2011 roku nakazały wyłączenie wszystkich reaktorów w Japonii, także i ona padła ofiarą nowych przepisów. Warto zwrócić uwagę, że elektrownia w tym trzęsieniu nie została w żaden sposób naruszona, jednak po rutynowym wyłączeniu lokalne władze nie pozwoliły na jej ponowne uruchomienie.
Na przestrzeni ostatnich dwunastu lat jednak sytuacja ewoluowała. Japończycy powoli zaczynają ponownie włączać swoje elektrownie i wszystko wskazuje na to, że niczym feniks z popiołów do pracy może wrócić także elektrownia Kashiwazaki-Kariwa.
Oczywiście, tutaj trzeba zaznaczyć, że nie będzie to łatwe. Jakby nie patrzeć reaktory stoją tam nieaktywne już od dwunastu lat. Jeszcze dwa lata temu, gdy pojawił się plan uruchomienia elektrowni, władze urzędu zajmującego się regulowaniem rynku energetyki jądrowej w Japonii zakazały TEPCO (operatorowi) uruchamiania elektrowni ze względu na liczne odstępstwa od przepisów dotyczących bezpieczeństwa. Wydano także zakaz dostarczania paliwa jądrowego do elektrowni i umieszczania go w elektrowni.
Czytaj także: Elektrownie atomowe wytwarzają szkodliwe odpady. Dzięki nowej metodzie będziemy mogli o nich zapomnieć
Pod koniec 2023 roku jednak zakaz został zniesiony, a TEPCO wprowadziły znaczące zmiany w systemie zabezpieczeń na terenie elektrowni. Wszystko wskazuje na to, że wkrótce władze Japonii otrzymają od TEPCO wniosek na wznowienie pracy elektrowni.
Z pewnością jest to ciekawy rozwój sytuacji. Jakby nie patrzeć mówimy tu o największej elektrowni jądrowej na świecie. Być może zatem jej uruchomienie wpłynie na sentyment do energetyki jądrowej na świecie. Aktualnie bowiem sytuacja wygląda tak, że wiele krajów wygasza swoje reaktory, tłumacząc to problemami z zarządzaniem odpadami jądrowymi. Inne w tym samym czasie budują nowe reaktory, wskazując na to, że są one niezbędnym elementem odchodzenia od energetyki opartej na węglu i przechodzenia na odnawialne i zeroemisyjne źródła energii.