Zbyt drogi, żeby być cenny dla wojska. Rosja nie wykorzysta czołgu T-14 Armata poza paradami
Wojsko i wojny to bardzo drogie zabawy. Zwłaszcza kiedy jest się tą broniącą stroną, a zestrzelenie byle drona za kilkaset dolarów wymaga wykorzystania pocisku wartego kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Jednocześnie wszyscy wiemy, że postęp i rewolucja wiąże się z wysokimi kosztami, które należy traktować jako inwestycję w przyszłość, ale dla Rosjan tego typu inwestycja w rewolucyjny ponoć czołg T-14 Armata najwyraźniej nie ma sensu. Po co bowiem wprowadzać na front superbroń, mającą zapewniać ogromną przewagę, kiedy ta jest zbyt droga?
Czytaj też: Tajne dokumenty wyjawiły przerażającą prawdę. Rosja ma konkretny warunek sięgnięcia po broń atomową
Jeszcze przed rokiem Rosja twierdziła, że czołg T-14 Armata bierze czynny udział w wojnie. Nic na to nie wskazywało i teraz rzeczywiście okazało się, że kraj jednak zdecydował się nie rozmieszczać swojego nowoczesnego czołgu w tym konflikcie. Potwierdził to Siergiej Czemezow, a więc dyrektor generalny rosyjskiego konglomeratu przemysłu obronnego Rostec. Przypomnijmy, że wedle informacji z 2022 roku Rosja ciągle rozwija ten swój superczołg, a mimo 4-letniej produkcji po podpisaniu umowy na dostawę 132 egzemplarzy przez Rosję na służbę trafiło dopiero ~20 egzemplarzy… i to w produkcji przedseryjnej. Gdzie jednak się one znajdują? Tego nie wiemy, ale na pewno nie na froncie. To dla Rosji problem, bo od samej prezentacji T-14 Armata, uważano ten czołg za szansę całkowitego odmienienia tego, jak świat postrzega rosyjskie czołgi, z T-72 na czele.
Problem z czołgami T-14 Armata jest taki, że choć miały już być, to nadal ich nie ma i to wcale nie dlatego, że nowoczesny rosyjski czołg jest tak zaawansowany, by pozostawać niewidzialny. Jako czołg nowej generacji, ma on wyróżniać się nie tylko możliwościami bojowymi (w obronie i natarciu), ale też utrzymaniem załogi w wyższym komforcie, aby powiedzenie “********* jak w ruskim czołgu” wreszcie przestało obowiązywać. Głównym powodem tego jest całkowite pozbycie się osób w wieży z automatycznym systemem przeładowywania i “schowanie ich” w znacznie bardziej odpornym na ostrzał kadłubie. Dlatego właśnie T-14 Armata jest przykładem “pancernej puszki do potęgi” dla załogi, która świat wokół postrzega głównie za pomocą kamer, radarów oraz ekranów.
Czytaj też: Rosjanin zaczął strzelać i nie mógł uwierzyć. Tego po amerykańskim Humvee się nie spodziewał
Wszystko to na papierze wygląda fenomenalnie, ale w praktyce czołg T-14 okazał się zwyczajnie zbyt drogi w produkcji oraz utrzymaniu, aby stać się odpowiednim wyborem do wprowadzenia na pole bitew. Rosjanie wolą stawiać na przestarzałe od samych podstaw czołgi T-90, które są po prostu bardziej ekonomiczne, ale coś w tych decyzjach po prostu nie gra, bo jeśli już Rosja rzeczywiście ma dostęp do kilkudziesięciu przedprodukcyjnych czołgów T-14 Armata, to dlaczego nie wprowadza je na front, aby przynajmniej przetestować je w realnych scenariuszach? Czyżby widok wraku takiego superczołgu na polu bitwy był dla państwa nie do przełknięcia, a zbudowana wokół niego propaganda znacznie podupadła?
Czytaj też: Dla Rosjan są niczym “oczy na niebie”. Dlaczego każdy samolot Berijew A-50 jest na wagę złota?
Pomimo tych wszystkich wątpliwości oraz przeszkód w rozmieszczeniu czołgu T-14 Armata, ta pancerna puszka ciągle pozostaje częścią długoterminowego arsenału wojskowego Rosji. Jednak sama decyzja o nieużywaniu “Armaty” na trwającej wojnie rodzi pytania o gotowość i praktyczność tak zaawansowanych systemów w obecnych scenariuszach konfliktowych, gdzie kluczowe są efektywność kosztowa i zrównoważona logistyka. Są więc szanse, że te superczołgi po prostu trafią na śmietnik historii i pozostanie po nich tylko wzmianka w zestawieniach najpotężniejszych czołgów na świecie.