Działania mające na celu ograniczenie emisji gazów cieplarnianych podejmowane są zarówno w Europie, Stanach Zjednoczonych, jak i w Chinach, czy Indiach. Jak się okazuje, to właśnie w tym ostatnim kraju rozpoczyna się budowa naprawdę imponującego projektu, który pod względem rozmiarów nie będzie miał przez jakiś czas konkurencji na całym świecie.
Jak donosi CNN, w ciągu najbliższych pięciu lat w Indiach powstanie największa na świecie elektrownia dostarczająca energię z odnawialnych źródeł. Co więcej, po ukończeniu i uruchomieniu całego kompleksu przewiduje się, że będzie on generował aż 30 GW energii elektrycznej, którą będzie można zasilić aż szesnaście milionów gospodarstw domowych w regionie.
Czytaj także: Chiny wybudują największą elektrownię słoneczną na świecie. Skala chińskich inwestycji w OZE powala swoim rozmachem
Za budowę gigantycznego kompleksu będzie odpowiedzialne indyjskie konsorcjum Adani Green Energy. Warto tutaj zwrócić uwagę, że cała elektrownia będzie zajmowała gigantyczną powierzchnię pięciokrotnie większą od powierzchni Paryża. Tak się jednak składa, że w stanie Gudźarat na zachodzie Indii znajduje się bardzo dużo miejsca na takie inwestycje. Dużą część stanu zajmuje bowiem pustynia, na której nie ma ani żadnej roślinności, ani żadnych zwierząt. Całkowicie jałowa ziemia będzie zatem wykorzystana do zbudowania elektrowni, która być może w jakiejś małej części przyczyni się do zahamowania pustynnienia innych obszarów w rejonach okołorównikowych.
Należy tutaj zwrócić uwagę na fakt, że pomimo ograniczonych możliwości i zapóźnienia technologicznego Indii, kraj ten — obecnie najludniejszy kraj świata — ma i tak niezwykle ambitne cele w kwestii ochrony klimatu. Władze starają się jak najszybciej przejść na odnawialne źródła energii. Do końca dekady, między innymi dzięki takim projektom, jak ten opisywany powyżej, 50 proc. zapotrzebowania kraju na energię elektryczną ma być pokrywane z odnawialnych źródeł energii. Całkowite przejście na odnawialne źródła energii, a tym samym osiągnięcie zerowej emisji netto to cel, który powinien zostać osiągnięty do 2070 roku. Owszem, jest to później niż inne główne gospodarki na świecie, ale i też wyzwania stojące przed rządem Indii są dużo większe.
Już pierwszy z powyższych celów jest niezwykle trudny do osiągnięcia. Aby można było stwierdzić w 2030 roku, że połowa zapotrzebowania na energię pochodzi z OZE, trzeba wybudować elektrownie wiatrowe i słoneczne, które będą generować moc rzędu 500 GW, co może być niezwykle trudne.
Zaledwie 20 kilometrów od granicy z Pakistanem, kosztem 20 miliardów dolarów powstanie gigantyczna elektrownia, na której będą znajdowały się zarówno panele fotowoltaiczne, jak i turbiny wiatrowe, które będą pokrywały obszar rzędu 500 kilometrów kwadratowych. Można zatem śmiało założyć, że będą one widoczne z pokładu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Zważając, że ta zakończy życie dopiero po 2030 roku, powinniśmy jeszcze zdążyć z pokładu stacji wykonać zdjęcia tej fenomenalnej, lśniącej struktury.
Czytaj także: Największa turbina wiatrowa na świecie postawiona w rekordowym tempie
Choć KREP (bo taką nazwę nosi cały projekt) będzie widoczny z kosmosu, to warto pamiętać, że będzie on w stanie pokryć aż (lub jedynie) dziewięć procent zapotrzebowania na energię w Indiach.
Można zatem powiedzieć, że Adani Green Energy wykona zatem pierwszy duży krok na drodze do neutralności klimatycznej najludniejszego kraju na świecie. Aktywiści wskazują jednak, że dokładnie ta sama grupa jest największym importerem i wydobywcą węgla w Indiach, a także odpowiada za gigantyczną kopalnię węgla Carmichael w Australii.
Problem jednak w tym, że Indie aktualnie potrzebują energii z jednego i z drugiego źródła. Nie ma obecnie możliwości zamykania kopalni, bowiem utraconej w ten sposób energii nikt nie jest w stanie zastąpić. Jakby nie patrzeć, aktualnie Indie zasilane są w 70 proc. z paliw kopalnych. Budowa elektrowni słonecznych i wiatrowych przez najbliższe kilka dekad umożliwi stopniowe odchodzenie od węgla, bez narażania rosnącej populacji kraju na braki energii elektrycznej. Jeżeli dodamy do tego fakt, że populacja kraju gwałtownie rośnie, a wskutek rosnących temperatur rośnie także zapotrzebowanie na klimatyzatory (i energię do nich), nie ma możliwości gwałtownej redukcji emisji CO2. Trzeba inwestować w OZE tyle, ile się da i liczyć na to, że zdążymy przed katastrofą klimatyczną.