Burze geomagnetyczne zazwyczaj ocenia się w skali od G1 do G5. Pierwsza wartość wiąże się z szansą wystąpienia zorzy polarnej i nie stwarza zagrożenia dla ludzkości. Po przeciwnej stronie barykady znajduje się natomiast ryzyko zaciemnienia radiowego i wywołania wielkich szkód dla naszej infrastruktury. Jako że tym razem eksperci spodziewali się burzy kategorii G4, to szybko pojawiły się nadzieje dla obserwatorów znajdujących się w relatywnie dużej odległości od biegunów.
Jeśli chodzi o aktywność Słońca, to rozbłysk miał miejsce 23 marca o 1:45. Przypisano go do kategorii X, a w kierunku Ziemi została wyemitowana plazma wystrzelona w koronalnym wyrzucie masy. Ta nietypowa przesyłka dotarła do naszej planety 24 marca około 14:37. Właśnie wtedy rozpoczęła się burza słoneczna kategorii G4, uznana za najpotężniejszą od 2017 roku.
Słońce wystrzeliło wysokoenergetyczne cząstki w kierunku Ziemi w nocy 23 marca. Kilkanaście godzin później weszły one w kontakt z atmosferą naszej planety
Zderzenia takich wysokoenergetycznych cząstek z ziemską atmosferą prowadzi do sytuacji, w której pole magnetyczne kieruje je w stronę biegunów. Interakcje zachodzące z pierwiastkami wchodzącymi w skład atmosfery wywołują świecenie, które tak bardzo lubimy podziwiać. Niestety, jako że kluczowy etap ostatniej burzy miał miejsce za dnia, to fani zorzy polarnej musieli obejść się smakiem, ponieważ gdy zapadła ciemność zjawisko to zdecydowanie straciło na intensywności.
Czytaj też: Kiedy dojdzie do ostatniego całkowitego zaćmienia Słońca?
Zapewne nie była to ostatnia szansa na podziwianie zorzy polarnej w większych niż zazwyczaj odległościach od biegunów. To ze względu na fakt, iż Słońce najprawdopodobniej wciąż nie osiągnęło szczytu swojej aktywności. Zanim to nastąpi, liczba rozbłysków słonecznych czy koronalnych wyrzutów masy będzie wysoka, regularnie dostarczając okazji do wystąpienia zórz czy… zakłóceń radiowych.