Dlaczego wybraliśmy elektryka?
Wybór elektryka był świadomą decyzją. Może niekoniecznie uzasadnioną w pełni ekonomicznie, ale dziś po prostu każdy samochód, w każdej klasie jest po prostu drogi, ba wręcz niewspółmiernie drogi do codzienności i innych kosztów. Niemniej jako drugi samochód w rodzinie, samochód mający „jeździć wokół komina” wybór pojazdu elektrycznego wydawał się najbardziej rozsądny, przyszłościowy i łączący w sobie fun z jazdy, fun z estetyki i możliwości pojazdu z praktycznością. Wszak umówmy się, z punktu A do punktu B można przemieszczać się także pełnoletnimi pojazdami, a mając dwa samochody w domu i jakiś tam inny backup logistyczny wkalkulować w to pobyty w serwisie bez większego uszczerbku i na pewno finansowo byłoby to rozsądne. Dlatego mam pełną świadomość tego, że zakup nowego samochodu przy dzisiejszych cenach to luksus i fanaberia nawet gdy mówimy tu o Dacii czy czymkolwiek najtańszym na rynku.
Natomiast posiadając przy swoim biurze fotowoltaikę, mając w domu garaż i także perspektywę jak nie na fotowoltaikę to dynamiczne ceny energii elektrycznej zakup samochodu elektrycznego, który dziennie będzie pokonywał 60-80 km, a dłuższych tras raczej ma nie pokonywać, był logiczny. Jednocześnie wybór padł na samochód, którego teoretyczny zasięg WLTP przekracza ponad 400 km w cyklu mieszanym, tak aby jednak te dłuższe podróże mogły ewentualnie się odbywać, a w codziennym użytku podłączenie do ładowania odbywało się 1-2 razy w tygodniu, a nie dzień w dzień. Zwłaszcza że na co dzień z zasobów energii wyprodukowanej przez fotowoltaikę korzysta produkcja.
Umówmy się, że ten wybór był także podyktowany moim gadżeciarstwem, zajawką na nowe technologie i raczej byciem wśród pionierów, a nie maruderów. Także wybór konkretnego modelu, też sprawiał, że niekoniecznie widziałem dla niego konkurencje w świecie spalinowym, głównie ze względu na gust, stylistykę, czy właśnie technologię i gadżety w środku lub markę/marki.
Czytaj też: Test Cupra Born – po co nam szybki samochód do miasta?
Oczekiwania vs Rzeczywistość – naprawdę jest blisko tego co zakładałem
W przeszłości jeździłem różnymi elektrykami, ale w wydaniu testowym – zarówno na własnym podwórku, jak i podczas wojaży prasowych. Pierwsze dłuższe spotkanie było już w 2013 roku z Renault Zoe. Mija 11 lat od tego czasu, a elektromobilność jest znacznie bardziej rozwinięta, a jednak wciąż w powijakach.
Przede wszystkim elektryk jako samochód miejski czy podmiejski jest fantastyczny. Radość z jazdy, cisza, codzienne użytkowanie jest tu perfekcyjne. I przy tym poziomie zasięgu i naszym sposobie użytkowania kwestii ładowania i braku jeżdżenia na oddalone i niezbyt dopasowane do naszych tras stacje benzynowe jest świetna, naprawdę nie odczuwamy kwestii ładowania. Zdecydowałem się też na zakup GreenCell Habu zamiast instalacji gdziekolwiek wallboxa. W ten sposób ładuje się z gniazda siłowego zarówno w pracy, w domu, jak i na wyjeździe 120 km dalej z dobrą mocą ponad 10 kW.
Jednocześnie zdecydowanie kwestia podróży autostradowych to coś, co sprawia, że elektryk na ten moment budzi moje wątpliwości jako jedyny pojazd w domu. Wiedziałem, że jazda elektrykiem zmusza do zmniejszenia prędkości przelotowej. Zwykle w benzynowym samochodzie mam ustawiony aktywny tempomat na 140 km/h, tu było to 130 km/h. Natomiast wciąż prąd znika szybko, bardzo szybko, a w momencie, gdy jedzie się pod wiatr błyskawicznie. Różnica na poziomie 16% pojemności akumulatora na tej samej trasie tylko w innym kierunku jest dla mnie bardzo znacząca i daje dużą niepewność co do planowania trasy.
Czytaj też: Test Hyundai Ioniq 5 – Cyberpunk 2077 już tu jest
Gotowość do jazdy i reakcja tu i teraz
Generalnie kwestia postojów, ładowania w trasie nie ma większego znaczenia zwłaszcza przy założeniu, że te dłuższe trasy to głównie wakacje, weekendowe wojaże i inne planowane podróże. Analizując zakładane destynacje jest to jak najbardziej do ogarnięcia. Zwłaszcza gdy zdecydowałem się na zamówienie podstawowej taryfy – karty do ładowania u producenta pojazdu co pozwala ładować się na kilku wiodących sieciach ładowania bez konieczności instalowania kolejnych aplikacji, rejestrowania itd.
Niemniej, jeśli obok zmniejszonej prędkości, konieczności ładowania się parę razy, a przy okazjonalnych wojażach stawki za ładowanie są wysokie to opłacalność sięgnięcia w garażu po elektryka zamiast spalinówkę już mocno spada. Koszty wyszłyby podobnie, czas wydłużyłby się o jakąś godzinę (i to już licząc przerwy także w spalinówce) przy 4-5h podróży ode mnie nad morze.
Przede wszystkim na ten moment samochód elektryczny nie daje mi gotowości do podróży tu i teraz w nagłych wypadkach. O ile to dotyczy trasy w promieniu 40-50 km to problemu nie będzie, bo staramy się utrzymywać poziom naładowania na poziomie 20-90%. Natomiast już, gdy mowa o dłuższym dystansie 140 km+, a tak oddalonych mamy bliskich to już wygląda to znacznie gorzej. Nie da się jechać w taką podróż z miejsca, po jednym telefonie etc.
Czytaj też: Wideorecenzja Mercedes EQA 300 – najtańszy elektryczny Mercedes
Przesiadka na tylko elektryki jeszcze dla mnie nie możliwa
Szczerz w przeszłości myślałem, że po zamianie jednego diesla na elektryka, także rodzinny samochód benzynowy za rok, dwa doczeka się zmiany na samochód z napędem elektrycznym. Na ten moment mam co do tego więcej wątpliwości niż przed zakupem i ciągłym użytkowaniem elektryka. Wynika to właśnie przede wszystkim z tej natychmiastowości oraz wciąż dużych różnic w zasięgu na podobnych trasach, a także opłacalności ładowania na szybkich ładowarkach gdy korzysta się z nich okazjonalnie raz, dwa w miesiącu, względem paliwa.
Na ten moment rzeczywiście samochód elektryczny jest u nas intensywniej eksploatowany niż spalinowy. Po pierwsze działa efekt nowości, po drugie rzeczywiście bardziej nam się to spina eksploatacyjnie. Jednocześnie wole mieć na podorędziu samochód spalinowy na dłuższe trasy (i nie, nie myślę o 1000 km przejechanym z marszu, a tych 150, 250 czy 400 km wyjazdach).
Jednocześnie trzeba pamiętać o tym, że infrastruktura rzeczywiście się rozwija. Lada moment zobaczymy stacje ładowania z całkiem dobrymi prędkościami przy Biedronkach i Lidlach, jak mniemam wkrótce do tego dołączy także Dino. W projektach jest rozwój infrastruktury na MOP-ach. No i wciąż jakiś tam rozwój w akumulatorach samych pojazdów jest planowany. Dlatego słowo „jeszcze” jest tu w dużej mierze słowem klucz.
Czytaj też: Test Mercedes EQE 500 4Matic – elektryczna limuzyna. Ta tańsza i trochę bardziej agresywna
Do 2035 jest jeszcze dużo czasu
Tak nawet mi euroentuzjaście, wiele obecnych pomysłów UE nie odpowiada. Mam problem z opieszałością w wielu aspektach, brakuje mi chociażby cyfryzacji dokumentów w wymiarze unijnym i wiele innych kwestii. Tak też myślę, że przymus co do sprzedaży wyłącznie elektryków też jest bezsensowny, bo na ten moment rynek sam przejdzie tę transformację bez większych obostrzeń. Zwłaszcza że do 2035 roku mamy jeszcze 11 lat. Pamiętajmy, że 11 lat temu Apple przechodziło ze złącza 30-pinowego dock w iPhone’ach na Lightning 😉 A w Volvo nawet nie zaprezentowano XC90 II generacji, w sprzedaży pojawiały się pierwsze telewizory 4K itd. Więc wody w Wiśle upłynie dużo. Warto wskazywać obiekcje, warto pokazywać, że to nie jest świat w różowych okularach. A przed obecnymi elektrykami długa droga i korzystanie dziś z elektryka wymaga albo wyrzeczeń, albo co najmniej świadomości o pewnych kwestiach. Jazdą i użytkowaniem elektryka jestem usatysfakcjonowany, a jednocześnie ciągle widzę bariery.