Dla Huawei’a najbliższe miesiące będą nasycone premierami produktów. Część zaprezentowanych sprzętów trafiła do sprzedaży już teraz, ale część z nich pojawi się w Polsce w czerwcu. Ten tekst i wideo nie mają służyć recytowaniu specyfikacji. Zamierzam skupić się na moich krótkich, acz intensywnych, kontaktach z każdym ze sprzętów. Zacznijmy więc, sztampowo, od początku.
Zobacz wideo i zostaw subskrypcję na kanale:
Odświeżenie kolorystyczne Huawei FreeClip oraz Huawei Watch GT 4
Nie zamierzam zbyt wiele czasu poświęcać nowemu wariantowi kolorystycznemu Huawei FreeClip. Słuchawki wycenione na 899 złotych trafiły w kolorze beżowym. Ten kolor powinien pojawić się przy premierze dla większej różnorodności. Dla mnie jest on najciekawszy z tej trójki, ale nie zmienia to faktu, że osobiście życzyłbym sobie niższej ceny za słuchawki. Recenzję Huawei FreeClip przeczytacie w tym miejscu.
Odświeżenia doczekał się Huawei Watch GT 4. Tym razem producent stawia na srebrną obudowę w pakiecie z jasnozielonym, fluoroelastomerowym paskiem. Ten wariant będzie zapewne zgrywał się dobrze z laptopem Huawei MateBook 14 2024 (ale o nim później). Zegarek w wariancie z kopertą 41 mm wyceniono na 1099 zł, ale w promocji do 2 czerwca otrzymamy zniżkę o 100 zł.
Smartwatch w tym wariancie wypada całkiem przyjemnie dla oka. Opaska ma tłoczenia we wzorze, który zwiększy przyjemność przy ewentualnym jej dotykaniu. Trudno ocenić na ten moment trwałość opaski, ale jeśli będzie spisywała się jak w innych rozwiązaniach Huawei, to możemy być spokojni. Poza tym Huawei Watch GT4 w tej edycji to ten sam zegarek, który wygenerował ponad 5 milionów sprzedanych urządzeń.
Huawei Watch 4 Pro Space Edition, czyli prawie diament w koronie smartzegarków
Teoretycznie kolejnym zegarkiem, który doczekał się po prostu nowego wariantu obudowy, jest Huawei Watch 4 Pro Space Edition. Cena względem tytanowej wersji z eSIM-em wzrosła o 400 złotych. Taka dopłata za nowy kolor? Nie do końca.
W Space Edition doszło do zmiany zastosowanych materiałów. Czerwony element wykonano z ceramiki i udekorowano niewielkim napisem “Huawei Watch”. Kopertę oraz opaskę pokryto karbonową powłoką o właściwościach bliskich diamentowi. Otrzymało to wdzięczną nazwę DLC – Diamond-Like Carbon. Wizualnie nie zobaczymy różnicy, ale powinniśmy odczuć większą trwałość. Zastosowano także nowy, mocniejszy tytan TA4. Nie jestem w stanie ocenić okiem, o ile mocniejsza będzie obudowa. Jeśli lubicie porównania, to Huawei mówi, że tytan TA4 jest 3-krotnie bardziej odporny na korozję, 3-krotnie bardziej wytrzymały i dwukrotnie twardszy od TA2 stosowanego w tańszych smartwatchach.
Do Watch 4 Pro Space Edition mam ambiwalentny stosunek. Z jednej strony czerwone wstawki w połączeniu z zagiętym szkłem i opaską płynnie łączącą się z konstrukcją mogą się podobać. Śmiem twierdzić, że nikt nie robi takich smartzegarków jak Huawei. Producent dorzucił także nowe motywy, które uruchamiają tematyczne animacje, ale też pozwalają na granie w gry. Mała rzecz, a na zabicie chwili pewnie się nada. Poważni ludzie kupujący drogie smartzegarki też mogą się bawić.
Jednocześnie nie mogę pozbyć się wrażenia, że tym razem przedobrzono z masą. 68 gramów i to bez opaski to bardzo dużo, a spory rozmiar z pewnością nie przyciągnie fanów kosmosu z węższymi nadgarstkami. Do tego zastosowanie eSIM wydaje się niekompletne – nadal nie możemy napisać swobodnej wiadomości, a jedynie wybrać kilka schematów, które ustawimy w aplikacji Huawei Zdrowie. Możliwe, że producent załata to aktualizacją, by zegarek był naprawdę niezależny od smartfonu. Za te pieniądze powinien, nawet jeśli do 23 czerwca wyceniono go na 200 zł mniej.
To będzie hit, nawet jeśli Huawei Watch Fit 3 lubi jabłka
Inspiracja kwadratowym designem, jaki zastosował Apple Watch, wydaje się dość wyraźna. Konkurencja z Cupertino nie ma patentu na prostokąt z zaokrąglonymi rogami na nadgarstku (chociaż kto ich tam wie), ale jednak wyznaczają trendy i sprzedają najpopularniejszą markę smartwatchy na świecie. Oliwy do ognia w przypadku tego zegarka dodają fakty, że Huawei Watch Fit 3 zadziała zarówno na Androidzie, jak i iOS, że ma obracaną, interaktywną koronkę po lewej stronie oraz że kosztuje znacznie mniej od nowych zegarków Apple.
Huawei Watch Fit 3 kupimy w zestawie z dwoma rodzajami opasek. Wersje wyposażone w opaski wykonane z nylonu lub fluoroelastomeru będą kosztowały 699 zł. Z kolei warianty ze skórzaną opaską w pudełku – 799 złotych. Do 23 czerwca każda z tych opcji będzie tańsza o 100 złotych, co ustawi je dość blisko konkurencji, którą możecie zobaczyć chociażby w recenzji Xiaomi Watch S3.
Przejdźmy już do tożsamości własnej Huawei Watch Fit 3, bo tak naprawdę to całkiem przyjemna konstrukcja. Waży zaledwie 26 gramów, a przecież zmieszczono tu spory ekran AMOLED 1,82 cala. Do tego oferuje łatwy system wymiany opasek na klik i zdecydowanie bardziej wolę go od walki paznokcia z niewielkim, odstającym kawałkiem metalu. A skoro o metalu mowa – korpus wykonano z aluminium. Na testowych egzemplarzach nie widziałem zbyt wielu zabrudzeń, te raczej gromadzi dość mocno połyskliwa szybka nad ekranem.
Zastosowany Hybrid AMOLED oferuje rozdzielczość 480×408 pikseli, co daje zagęszczenie na poziomie 347 pikseli na cal. To wygląda już naprawdę przyzwoicie i nie ma mowy o tym, by policzyć piksele. Obrazu dobrego panelu dopełnia jasność na poziomie maksymalnie 1500 nitów. Oczywiście tak jasny panel zobaczymy raptem przez chwilę, ale z pewnością pomoże to w odczytaniu wiadomości.
Nie zabrakło oczywiście drugiego przycisku, domyślnie przenoszącego nas do jednej z ponad 100 aktywności sportowych. Watch Fit 3 zmierzy też jakość snu, poziom natlenienia krwi, podejrzenie arytmii stres czy odnotuje cykl menstruacyjny. Ma przy tym pozwolić na 7 dni pracy przy klasycznym zużyciu mocy i do 10 w bardziej oszczędnym (ale nadal z m.in. powiadomieniami i pomiarem stanu ciała).
Czymś, co może przekonać do wyboru akurat tego modelu osoby z nadwagą, jest dziennik dietetyczny. To zbiór narzędzi, które pozwolą śledzić deficyt kaloryczny po tym, jak zaczniemy odnotowywać nasze posiłki. Otrzymamy też sugestie dotyczące tego, co jeść, by wyjść na swoje. Rozwiązanie posiada w bazie ponad milion produktów i jest certyfikowane na 50 rynkach. Nie miałem okazję go przetestować ze względu na ograniczony czas. Huawei ma kompletną platformę na Harmony OS i to może przechylić szalę na korzyść tego sprzętu.
Huawei FreeBuds 6i – nie za drogie, nie za szczególne, ale zapewne lepsze
Z tym produktem spędziłem jedynie chwilę, ale skupiłem się na aktywnej redukcji hałasu, bo i na tym skupił się producent. Nowe rozwiązanie ma być o 100% lepsze od tego w poprzedniku i będzie działało na wysokich częstotliwościach. Efektywnie nic poniżej 27 dB nie powinno już być słyszalne (choć niektórzy po prostu już nie słyszą tak cichych odgłosów). W praktyce, w tłocznej strefie demonstracyjnej, ANC zadziałało… całkiem dobrze.
Oczywiście, to nie jest od razu poziom z recenzji Huawei FreeBuds Pro 3, co to to nie. Słychać tu odczuwalny szum, jaki jest efektem pracy trzech mikrofonów. Nie był on irytujący przy pierwszym spotkaniu, bo wygrało odczucie odcięcia się od stale napierającego tłumu, ale faktycznie rozwiązanie uznaję za zadowalające.
Sprzęt ma zasadniczo odpowiadać na potrzeby przeciętnego zjadacza chleba, a ten lubi bas. Ma być go więcej, bo Huawei zwęził konstrukcję i wsadził 11-milimetrowe przetworniki oparte o 4 magnesy. Efekt to teoretycznie 50% więcej basu. To wszystko przy zachowaniu certyfikacji Hi-Res Audio.
Słuchawki wyceniono na 99 euro. Polską cenę poznamy zapewne w czerwcu, na oficjalnej premierze w Polsce. Do wyboru dostaniemy trzy warianty – lawendowy, biały oraz czarny. We wszystkich przypadkach słuchawka jest śliska i by ją łatwiej wyjmować z etui, niezbędne będzie regularne czyszczenie. Być może jednak nie będzie trzeba tego robić często – wszak mają pracować do 8 godzin na jednym ładowaniu (50% głośności bez ANC) i 35 z wykorzystaniem etui do ładowania.
Tablet dla rysowników, ale za połowę ceny konkurencji – Huawei MatePad 11.5 S PaperMatte Edition
Z ekranami próbującymi niwelować odbicia mam relację niejednoznaczną. Z jednej strony doceniam pomysł, tak samo jak uczucie dotykania takiego panelu – moim skromnym zdaniem przyjemniejsze od zimnej tafli obojętnego szkła. Z drugiej – nie sposób nie zauważyć, że to zawsze pewne ograniczenie w sztuce reprodukcji kolorów oraz niekoniecznie najlepsze narzędzie do codziennego oglądania filmów i seriali w domu. Huawei i tak nie może za dużo zaoferować w tej kwestii, więc idzie po osoby tworzące.
Najnowszy tablet nie wywraca zasad gry, a tak naprawdę jest odświeżeniem formuły PaperMatte o nowe osiągnięcia. Producent chwali się czymś, co nazwał magnetronowymi warstwami optycznymi. Trudne określenie, które będzie siedziało w naszych głowach oznacza ni mniej ni więcej, jak nowe podejście do polaryzacji. Efekty według producenta są znakomite – 99% zakłóceń światła ma zniknąć, a odbicia będą pojawiały się tylko z dwuprocentowym kryciem na obrazie.
Jeśli poświecicie w tablet lampą błyskową smartfonu, rezultat faktycznie będzie wyjątkowy. Sęk w tym, by rozwiązanie radziło sobie w jasnym słońcu, a o to było trudno w Dubaju po 20:00. Powiem zatem o specyfikacji – 11,5-calowy panel PaperMatte (z warstwą świecącą podobną do IPS-ów) odświeża się z częstotliwością do 144 Hz, oferuje rozdzielczość 2800×1840 pikseli, kontrast dynamiczny 1500:1, pokrycie palety P3 oraz oczywiście obsługę dotyku.
Co ja na to? Na pewno to solidny panel. Na tzw. oko trudno zauważyć różnice między inną generacją PaperMatte, a poprzedników na konferencji nie było. Cieszy jednak, że wybór rośnie. Sam lubię uczucie dotykania takiego panelu, a przecież zawsze możemy wybrać wersję bez takiego wykończenia. Naturalnie mam pewne obawy o odporność na rysy, ale doświetlanie latarką świeżo stojących egzemplarzy na stołach nie pokazało żadnych.
Premiera Huawei MatePad 11.5 S PaperMatte jest zaskakująca o tyle, że producent podczas prezentacji nie podał, jaki zastosowano układ obliczeniowy, a przy stoisku pomocnicy odmawiali odpowiedzi. Polski oddział Huawei poinformował mnie, że znajdzie się tam autorska jednostka Huawei. Wiemy jedynie o pe ołączeniu pamięciowym – 8 GB RAM-u i 256 GB na pliki użytkownika. To wszystko przy akumulatorze o pojemności 8800 mAh, który zmieścił się w obudowie o grubości 6,2 i masie 510 gramów. Całkiem nieźle, zwłaszcza przy systemie 4 głośników stereo.
Kluczowa dla tego sprzętu będzie kompatybilność z rysikiem M Pencil 3. generacji. O tym rozwiązaniu wspominałem przy podsumowaniu zimowej prezentacji produktów Huawei. Huawei chce promować swój rysik wraz z aplikacją GoPaint, która zadebiutuje właśnie na MatePadzie 11.5 S PaperMatte. GoPaint ma zaoferować zaawansowane malowanie na ponad 240 warstwach. Sama aplikacja ma mieć opóźnienie rzędu 15 ms – dwukrotnie mniej niż konkurencyjne ProCreate. Wiele pędzli i rozwiązań jest tu już wgranych, ale czy zyskamy opcję łączenia GoPaint z narzędziami firm trzecich? To nie jest jakaś wielka obawa, ale z pewnością coś, co mogłoby przekonać twórców.
Jeśli nie to, to z pewnością zrobi to cena na start – 399 euro z samym tabletem i 499 euro w zestawie z klawiaturą-osłoną. To sprzęt dla tych, którzy
Miejcie oko na laptopy Huawei – mogą być naprawdę dobre
Muszę przyznać, że laptopy Huawei w 2024 roku wzięły mnie z zaskoczenia. Dotychczas producent, jeśli odświeżał swoje serie, to dość nieznacznie. Gdy recenzowałem Huawei MateBook 16s, narzekałem na wtórność designu, wyglądu oraz niewielkie zmiany wydajnościowe. Co będzie z serią s? Tego zapewne dowiemy się w późniejszej części roku. Na ten moment producent pokazał dwa inne laptopy – Huawei MateBook 14 (2024) oraz Huawei MateBook X Pro.
Jestem niezdrowo podekscytowany tym drugim (i droższym) laptopem, bo jest czymś, czego dawno u Huawei’a nie widziałem. MateBook X Pro ( 2024) jest lekki, bo konstrukcja waży zaledwie 980 gramów, oraz smukły, bo obudowa w najgrubszym fragmencie ma 13,5 milimetra, a w najcieńszym – nieco ponad 4 mm. To wszystko przy implementacji 13-calowego ekranu. I to jakiego ekranu!
OLED-y w laptopach to w żadnym razie nowy temat. Większość producentów (poza Apple) eksperymentuje z nimi w swoich konstrukcjach. Huawei dołącza do tej gry i od razu może pokazać, że zna się na rzeczy. Smukłość konstrukcji także wynika z zastosowania panelu OLED z mniejszą ilością warstw polaryzacyjnych niż w IPS-ach.
Suche parametry są imponujące – panel o rozdzielczości 3120×2080 pikseli oferuje odświeżanie do 120 Hz, maksymalną jasność na poziomie 1000 nitów i współczynnik Delta E mniejszy od 1. W pierwszym odczuciu sądzę, że laptop ma świetne kąty widzenia i ogromne nasycenie. Ten OLED zdecydowanie uzasadnia cenę, zwłaszcza, że faktycznie odbija mniej światła dzięki nowemu materiałowi panelu dotykowego. Producent zadbał też o większą trwałość wykonania.
Matebook X Pro (2024) został wyposażony w procesor Intel Core Ultra z grafiką Intel Arc. Najważniejszą informacją jest to, że TDP tego układu wyniesie do 40W. Z kolei 90W to moc ładowarki dołączonej do zestawu. Ogniwa mają łączną pojemność 70 Wh. Czas pracy będzie oczywiście zależny od humorów Windowsa, ale pojemność ogniw jak na tak małą obudowę jest w porządku. Mnie cieszą gesty, dzięki którym touchpad pozwala regulować jasność i głośność przesunięciami, a minimalizowanie okna to jedno kliknięcie.
Solidne wykonanie obudowy z przyjemnego w dotyku materiału, duży deklarowany TDP na poziomie 40W oraz ekran, na który chciało mi się patrzeć… To wszystko przemawia za tym, by zainteresować się tym laptopem.
I tylko cena będzie bolała, bo za wariant z procesorem Intel Core Ultra 7, 16 GB RAM-u i 1 TB dysku SSD zapłacimy 1999 euro. Z kolei za najmocniejszy wariant z Intel Core 9 Ultra, 32 GB RAM-u i 2 TB przestrzeni na pliki zapłacimy 2499 euro. To sporo, ale też nikt nie spodziewał się po laptopach Huawei, że będą hitami cenowymi.
Nieco taniej, bo od 1099€, kupimy laptopy Huawei MateBook 14 (2024). Tu także doszło do istotnego odświeżenia formuły, choć złośliwi powiedzą, że nie zmienił się cel: bycie MacBookiem Air na Windowsie. Co prawda nie oznacza to jeszcze wejścia na rynek z jednostkami ARM, bo na tę rewolucję musimy po prostu jeszcze chwilkę poczekać, ale to nie znaczy, że temat wydajności pokpiono tu w jakikolwiek sposób. Układy Intel Core Ultra 5 oraz 7 będą sparowane z 16 GB RAM-u powinny wystarczyć do codziennych zastosowań.
MateBook 14 (2024) waży już odpowiednio więcej, bo 1,31 kg i mieści podzespoły w obudowie o grubości 14,5 mm. Mimo tego udało się zmieścić nie tylko porty USB-C (bez Thunderbolt), ale i USB-A i HDMI. Zastosowane aluminium uznaję za solidne – klapka nie ugina się do momentu naprawdę mocnego naciśnięcia, zawiasy pracują płynnie i laptop otworzycie jedną dłonią. Akumulator o pojemności 70 Wh naładujemy ładowarką o mocy 65W. Klawiatura klika tu przyjemnie i dość płytko, ale odpowiednio sprężynuje.
Ekran OLED w MateBooku 14 nie będzie tak okazały jak w droższym bracie, ale będzie większy. 14,2-calowy panel odświeża się do 120 Hz, oferuje jasność do 450 nitów oraz rozdzielczość 2880×1920 pikseli. I tak przyjemnie się na niego patrzyło, w końcu dobry OLED nie jest zły. Co ciekawe, to ekran z zaokrąglonymi rogami, niczym w smartfonach. Czy to początek nowego trendu? Nie wiem, ale wydaje mi się, że większość interfejsu Windowsa i tak jest na to gotowa, bo nie dostrzegłem w interfejsie żadnych ukrytych elementów.
Wydaje się, że MateBook 14 będzie miał szansę, by mieć wzięcie. I ogólne wrażenie z produktami Huawei jest raczej pozytywne. Huawei ma swoje problemy, przez które smartfonowy świat nie jest dla niego przyjazny, ale firma ma potencjał, by odbić sobie tę sytuację w innych kategoriach.