W swojej najnowszej pracy naukowcy z Centrum Helmholtza w Dreznie wskazują, że przynajmniej w części cykl ten można wyjaśnić oddziaływaniem grawitacyjnym ze strony planet takich jak Wenus, Ziemia oraz Jowisz.
Nie jest to bynajmniej nowa teoria, jednak dotychczas była uważana za zbyt kontrowersyjną. Problem jednak w tym, że jak wskazują badacze, interakcje grawitacyjne ze strony planet zbyt dobrze synchronizują się z aktywnością we wnętrzu Słońca, aby mogło to być przypadkiem.
Można jednak w tym momencie zapytać o to, co ma wnętrze Słońca do jego aktywności na powierzchni. Prawda jest jednak taka, że to właśnie głęboko pod powierzchnią zachodzą procesy napędzające aktywność na powierzchni. Nie zmienia to jednak faktu, że czynniki zewnętrzne, w tym także krążące wokół Słońca planety mogą ten cykl modyfikować.
Czytaj także: Jedenastoletni cykl słoneczny od czasu do czasu ulega skróceniu. To może zwiastować długą zimę na Ziemi
Heliofizycy wskazują, że 11-letni cykl aktywności Słońca w dużej mierze jest generowany przez dynamo we wnętrzu gwiazdy. Przyciąganie grawitacyjne ze strony planet okrążających Słońce w różnym tempie stabilizuje cały ten cykl i ustala jego długość na 11,07 lat.
Naukowcy obserwujący Słońce bezustannie obserwują dzięki temu okresy, w których liczba plam i rozbłysków na powierzchni Słońca stopniowo spada, aby po kilku latach spadków osiągnąć minimum aktywności. Wtedy zmiany te się odwracają i przez kilka lat liczba plam na Słońcu rośnie, pojawiają się coraz liczniejsze rozbłyski i koronalne wyrzuty masy, aż Słońce osiągnie maksimum swojej aktywności, bieguny gwiazdy zamienią się miejscami i ponownie rozpocznie się proces zmniejszania aktywności na Słońcu.
Gdzie tu miejsce dla planet?
Tak się składa, że co 11,07 lat, w okolicach minimum aktywności słonecznej Wenus, Ziemia i Jowisz ustawiają się w jednej linii, dzięki czemu przez krótki czas w tym samym kierunku przyciągają Słońce. Owszem, jest to niewielki wpływ na gwiazdę, która jakby nie patrzeć odpowiada za 99,96 proc. masy całego Układu Słonecznego, ale naukowcy są przekonani, że w ten sposób planety regulują czas trwania cyklu aktywności słonecznej.
Teraz jednak naukowcy odkryli coś, co utwierdza ich w przekonaniu, że faktycznie planety regulują aktywność na Słońcu.
Tym czymś są gigantyczne fale wirowe na powierzchni Słońca, zwane także falami Rossby’ego. Nie jest to nic nowego. Dokładnie takie same fale regulują układy ciśnienia w atmosferze Ziemi. Problem w tym, że fale tego typu na Słońcu zobaczyliśmy po raz pierwszy dopiero niedawno.
W toku obliczeń fizycy ustalili, ile potrzeba energii do zsynchronizowania wewnętrznego dynama słonecznego z cyklem planetarnym. Okazało się, że fale Rossby’ego mogą taką ilość energii przenieść.
Czytaj także: Czarny scenariusz dla Ziemi. Słońce może zepchnąć ludzkość na skraj przetrwania
Szczegółowe obserwacje wykazały również, że wcale nie trzeba ustawiać w jednej linii wszystkich trzech planet, aby doprowadzić do powstania fal Rossby’ego. Są je bowiem w stanie aktywować ustawiające się w jednej linii dowolne dwie z tych trzech planet, co zdarza się znacznie częściej.
Analiza takich ustawień wykazała, że właśnie takie ustawienia dwóch z trzech planet zaskakująco pokrywają się z występowaniem, słabszego od cyklu Schwabe’a, cyklu Riegera, który trwa zwykle od 150 do 160 dni.
Naukowcy wciąż mają świadomość, że planety, nawet wszystkie trzy, gdy ustawią się w jednej linii, z jednej strony Słońca generują niezwykle słabe przyciąganie grawitacyjne na Słońce. Nie zmienia to jednak faktu, że każde takie ustawienie pojawia się dokładnie w okolicy minimum aktywności słonecznej. Z tego też powodu szansa na to, że ta korelacja jest wynikiem przypadku, jest naprawdę mała.