Od samego początku było wiadomo, że prędzej czy później jakaś broń znajdzie się w przestrzeni kosmicznej. Porozumienia międzynarodowe mogły tylko ten etap jedynie odwlekać w czasie.
Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat mieliśmy do czynienia jedynie z pojedynczymi incydentami związanymi z wykorzystaniem broni antysatelitarnej wystrzeliwanej z Ziemi w celu zniszczenia nieaktywnych satelitów wciąż pozostających na orbicie. Z jednej strony były to testy technologii, a z drugiej swego rodzaju demonstracja możliwości, która miałaby ostrzec wrogów przed możliwością wykorzystania takiej broni w przypadku wystąpienia konfliktu zbrojnego na Ziemi. Każdy z tych testów pozostawił po sobie tylko tysiące odłamków zniszczonych satelitów, które do dzisiaj krążą wokół Ziemi, zagrażając innym satelitom, astronautom i stacjom kosmicznym.
W ostatnich miesiącach jednak kwestia militaryzacji przestrzeni kosmicznej przeszła na zupełnie inny poziom. Wynika to po części z tego, że zagrożenie poważnym konfliktem globalnym na powierzchni Ziemi wzrosło do poziomu niewidzianego od końca II wojny światowej.
Czytaj także: Działania Rosjan wywołały poruszenie w USA. Nuklearna potęga na orbicie?
Inwazja wojsk Federacji Rosyjskiej na terytorium Ukrainy ponad dwa lata temu całkowicie zmieniła sytuację militarną na powierzchni Ziemi. Z uwagi na to, że mamy już XXI wiek, wojska obu krajów i krajów im sprzyjających wykorzystuje do walki także swoje zasoby znajdujące się w przestrzeni kosmicznej. Dotychczas jednak ograniczało się to do monitorowania aktywności wojsk z orbity okołoziemskiej i do zapewniania szyfrowanej łączności satelitarnej. Ten etap najprawdopodobniej dobiega już końca.
Przedstawiciele Pentagonu oskarżyli w ostatnich dniach Rosję o wystrzelenie na orbitę okołoziemską satelity, który najprawdopodobniej może mieć zdolność fizycznego atakowania i niszczenia innych satelitów znajdujących się na orbicie.
Co więcej, satelita ten nie próżnuje. Systemy monitorowania sytuacji na orbicie okołoziemskiej wskazują, że ów tajemniczy rosyjski satelita, wykorzystując swoje silniki, zbliżył się do amerykańskiego satelity szpiegowskiego i podąża za nim w niewielkiej odległości. Amerykańscy analitycy wskazują, że w tym przypadku mamy do czynienia z satelitą będącym swego rodzaju bronią antysatelitarną.
W tej sytuacji natychmiast pojawia się pytanie o kolejne kroki amerykańskiego wojska. Jakby nie patrzeć, każde państwo ma prawo bronić bezpieczeństwa swoich satelitów w przestrzeni kosmicznej. W momencie, gdy jeden kraj wysyła na orbitę broń antysatelitarną, sytuacja staje się poważna. Powstaje pytanie, czy w reakcji na ten agresywny ruch, za chwilę na orbitę nie trafią podobne satelity innych państw, które będą śledzić rosyjskie satelity szpiegowskie.
Czytaj także: Samowolka Rosjan, stanowcza reakcja USA. Broń antysatelitarna użyta po raz pierwszy
Wagi całej sytuacji dodaje także fakt, że zaledwie kilka miesięcy temu przez media przetoczyły się liczne doniesienia o tym, że Rosja może planować wysłanie na orbitę broni jądrowej. Detonacja takiej broni na orbicie mogłaby doprowadzić do masowego niszczenia satelitów znajdujących się po tej samej stronie planety.
Takie działanie naturalnie stanowiłoby złamanie przepisów Traktatu o przestrzeni kosmicznej podpisanego w 1967 roku. Według tego traktatu państwa zobowiązały się do nieumieszczania broni jądrowej i innej broni masowego rażenia w przestrzeni kosmicznej. Pytanie tylko, czy dla Federacji Rosyjskiej taki traktat ma jakiekolwiek znaczenie.
Czytaj także: Broń atomowa na orbicie? To bardzo zły pomysł, który może zaszkodzić wszystkim
Warto tutaj wspomnieć o konsekwencjach agresywnych działań militarnych w przestrzeni kosmicznej. W przeciwieństwie bowiem do powierzchni Ziemi, na orbicie okołoziemskiej nie ma żadnych granic. Satelity nie pozostają nieruchome w jednym miejscu, a bezustannie krążą wokół Ziemi. Na niskiej orbicie okołoziemskiej każdy satelita okrąża Ziemię w ciągu zaledwie 90 minut. Gdyby po jednej stronie planety doszło na orbicie do eksplozji jądrowej, zniszczeniu uległyby naraz tysiące satelitów, które minuty później zaczęłyby zderzać się ze sobą i z innymi satelitami po drugiej stronie Ziemi.
Inaczej mówiąc, jedna taka eksplozja zakończyłaby na długie lata eksplorację przestrzeni kosmicznej przez człowieka. Nie dość, że stracilibyśmy satelity szpiegowskie, obserwujące Ziemię, naukowe, komunikacyjne i nawigacyjne, to zamienilibyśmy orbitę w chmurę odłamków, które przez kolejne dekady niszczyłyby wszystkie inne nowe rakiety i satelity, które człowiek chciałby wysłać na orbitę okołoziemską.
Rosja oczywiście zaprzecza, że wystrzelony w ubiegłym tygodniu satelita zawiera na swoim pokładzie broń antysatelitarną.