Drift elektrykiem jest możliwy, ale trudny do wykonania
Specjalistką od driftu na pewno nie jestem, nie ma co udawać. Szkoliłam się z zakresu wyprowadzania auta z poślizgu, nie z wprowadzania go w ten poślizg, a następnie utrzymywania w nim, ale dlaczego nie spróbować? Miałam zestawić mierne doświadczenie w driftowaniu autem spalinowym z pierwszą próbą driftu elektrykiem i co się okazało? To, że elektryk da sobie radę stało się oczywiste bardzo szybko, gorzej było z utrzymaniem go w tym poślizgu. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Jeśli pierwsza myśl, jaka przyszła Wam do głów to: bo nie umiesz, odpowiadam – tak, to prawda, nie umiem. Dlatego w pewnym momencie zamieniłam się miejscami z trenerem, który umie i chociaż efekt był znacznie lepszy, auto i jemu potrafiło wymknąć się spod kontroli, więc przejdźmy do tego, dlaczego tak się dzieje.
Aby to sobie wyjaśnić, powiedzmy sobie kilka słów o elektrykach. Weźmy sobie na przykład Hyundaia Ioniq 5 2WD 229 KM. Auto ma moc, która sama w sobie szczególnie imponująca nie jest, ale w zestawieniu z 605 Nm maksymalnego momentu obrotowego oraz napędem na tył, do wprowadzenia go w poślizg przy średniej prędkości wystarczy w zupełności, w szczególności biorąc pod uwagę to, że elektryk dysponuje pełnym momentem obrotowym na dzień dobry. Jedyną czynnością, jaką musieliśmy wykonać przed startem, było wyłączenie kontroli trakcji, następnie zaczęła się zabawa.
Czytaj też: Test Toyota RAV4 GR Sport – w końcu cywilizacja i nowoczesność!
Auto elektryczne w poślizgu zachowuje się inaczej niż spalinowe
Samo wprowadzenie Ioniqa 5 w poślizg było śmiesznie proste, musiałam nawet wykonać kilka podejść, aby wyczuć pedał przyspieszenia i nie dowalić mu za dużo mocy na starcie, bo wpadał w poślizg, którego nie dało się opanować. Kiedy już (z pomocą instruktora) ogarnęłam, ile mniej więcej mocy muszę mu dać, zaczęły się próby sunięcia po wyznaczonej sekcji toru i, o zgrozo, coś zaczęło z tego wychodzić. Do momentu, w którym należało ponownie dodać gazu. Wystarczyła niewielka pomyłka, zbyt intensywny sygnał wysłany do silnika i tak oto stałam się mistrzynią uprawiania szalonych bączków na torze. Chcąc zaoszczędzić sobie dalszych upokorzeń, z chęcią oddałam miejsce za kierownicą instruktorowi, który oczywiście poradził sobie o niebo lepiej niż ja, ale jemu również zdarzyło się wejście w dokładnie ten sam schemat i kilka widowiskowych bączków.
Na czym polega problem? Przede wszystkim do driftu trzeba mieć skill, a do driftu elektrykiem NAPRAWDĘ trzeba mieć skill. Nie, nie wystarczy tutaj doświadczenie pt. stary, ale poszedłem bokiem na tym rondzie w nocy, hue hue hue! Tutaj trzeba być przygotowanym na potężny moment obrotowy, ale również na potężną masę – jeśli spóźnicie się choćby o ułamek sekundy, ta masa będzie niemożliwie trudna do opanowania (wiem, widziałam, sprawdzałam) – Ioniq 5 waży prawie 2 tony w konfiguracji, o której pisałam wyżej, a masa własna Ioniqa 6 zaczyna się od 1910 kg. Nie, tutaj dosłownie nie ma lekko. A nie zapominajmy, że tu nie ma hamulca ręcznego, którym można sobie pomóc.
Czytaj też: Test Hyundai Ioniq 5 – Cyberpunk 2077 już tu jest
Kolejne wyzwanie – silnik nie da Wam żadnych wskazówek wysokimi obrotami. Jedyne dźwięki, jakie usłyszycie to pisk opon, szum wiatru i ewentualnie radio, więc elektryka trzeba naprawdę dobrze wyczuć i opanować, aby próbować swoich sił w drifcie. Wiem, zatoczyliśmy koło i wracamy do poziomu umiejętności kierowcy. Jaki z tego wszystkiego morał?
Ano taki, że Hyundai nie musiał wystawiać swojego flagowca w postaci Ioniqa 5N, żeby pokazać nam, że elektryki są zdolne do driftu. To stało się oczywiste już przy zwykłym Ioniqu 5. Chcąc (lub nie chcąc) pokazał nam również, że potrafią stanowić znacznie większe wyzwanie, niż auta spalinowe, ale zakładam, że fanów takich rozrywek będzie to wręcz zachęcało do zapakowania się w BEV-a i spróbowania swoich sił. Na czym opieram swoje teorie? Na przykład na tym, że kolegę z innej redakcji, który driftować umie, trudno było wyciągnąć z Ioniqa 6, którym szalał po przeznaczonej do tego sekcji toru. Błogi uśmiech na jego twarzy jednoznacznie świadczył o radości, jakiej elektryk Hyundaia mu dostarczył. Ja mogłam tylko stać i podziwiać.
Cóż, dzień obfitował we wrażenia, bo znalazł się również czas na tor offroadowy, który pokonywaliśmy Hyundaiem Koną, ale o tym przeczytacie w najbliższy weekend, w pełnym teście modelu. Tymczasem żegnam się z Wami, a niedowiarkom mogę tylko powiedzieć: spróbujcie driftu elektrykiem, zanim wyrazicie opinię!