Hyundai Kona N-Line to nie jest brzydki samochód, ale cóż… będziemy się z niego nabijać
Co by o nowej Konie nie mówić, raczej mało kto stwierdzić, że nie wygląda nowocześnie. Nawet nieco futurystycznie, szczególnie z przodu. Choć z premedytacją będę się nad tym przodem pastwić, bo Hyunda Kona N-Line to w zasadzie uosobienie aż dwóch komiksowych bohaterów. Bo rozumiecie, Hyundai KonaN (hehe…), a poza tym rzuć okiem na przód:
A teraz na blaszane wcielenie Alexa Muprhy’ego:
Już całkiem na poważnie, listwa świetlna z przodu może i wygląda jak hełm Robocopa, ale jest bardzo charakterystycznym elementem auta. Pod nią mamy bardzo agresywnie wyglądające… coś na kształt grilla i jest to element dostępny wyłącznie w wariancie N-Line.
Na bokach mamy efektowne przetłoczenie i swoim kształtem Kona trochę może przypominać Kię Niro, ale jest wyżej zawieszona i dzięki temu dużo łatwiej jest się nią poruszać po nieutwardzonych drogach.
Z tyłu też mamy efektowną listwę świetlną i wyróżniający wariant N-Line, połyskujący, podwójny… wydeszek? Fajnie, że nie jest to atrapa, ale nie wygląda zbyt imponująco.
Czytaj też: Test Toyota RAV4 GR Sport – w końcu cywilizacja i nowoczesność!
Nowy Hyundai Kona ma bardzo funkcjonalne wnętrze, które przez chwilę pomyliliśmy z limuzyną
Po przejechaniu jakiś 1500 km Alpine A110S (mamy dla Was z tego bardzo ładne wideo, jest na co czekać!) przesiedliśmy się do nowej Kony i poczuliśmy się prawie jak w Maybachu. Dwustrefowa klimatyzacja, regulowane fotele, kamera 360, czujniki martwego pola, podłokietnik, uchwyty na napoje! Przy takiej przesiadce człowiek zaczyna doceniać każdą najmniejszą pierdołę.
Jak emocje już trochę opadły, wnętrze Kony nieco znormalniało, ale dalej było bardzo praktyczne. Materiały nie są z półki premium, ale nie ma tu żadnych błyszczących elementów, wszystko jest przyzwoicie spasowane. Przyczepić się można tylko do czerwonych akcentów na desce rozdzielczej. Miało być agresywnie, a niestety ten plastik troszkę zalatuje tandetą.
Udogodnień jest tu sporo, bo mamy sporo przestrzeni na przechowywanie różnych rzeczy w tunelu środkowym, co ułatwiają składane uchwyty na napoje. N-Line to najbogatszy wariant wyposażenia, więc dostajemy też ładowarkę indukcyjną, porty USB-C z tyłu i elektrycznie regulowane przednie fotele. Bardzo praktycznym elementem jest dodatkowa półka przed fotelem pasażera. Podobną znajdziemy w Toyocie RAV4 czy Fordzie Rangerze.
Choć Hyunda Kona to miejski crossover, cztery osoby będą nim podróżować bardzo komfortowo. Miejsca na nogi jest dużo, szerokości też nie brakuje, a na tylnej kanapie o sufit zaczną zaczepiać dopiero osoby o wzroście ok 190 cm. Choć podróż na tylnej kanapie bywa wymagająca.
Przejechałem tam ponad 200 km i ostatni raz tak mną rzucało w Dacii Jogger. Na zakrętach czułem się jak w bobsleju, a każda bardziej dziurawa droga powodowała wrażenie, że podwozie i nadwozie to dwa osobne byty, które poruszają się od siebie całkowicie niezależnie. Wolałbym mieć chyba mniej wolnego miejsca, ale przynajmniej dałoby się dzięki temu wcisnąć w jakiś kąt dla lepszej stabilizacji. Mając pasażerów z tyłu pamiętajcie, żeby nową Koną jechać bez rajdowych zapędów.
Bagażnik, mierzony do linii okien, ma pojemność 466 litrów. Sporo i na kilkudniowy rodzinny wyjazd powinniście się tu bez większego problemu zapakować.
Czytaj też: [Wideo] Test Nissan Ariya – 5,1s do setki we flagowym elektryku za rozsądne pieniądze
Hyundai Kona ma sporo elektronicznych udogodnień, ale też upierdliwej technologii
Do dyspozycji mamy dwa ekrany – dotykowy główny oraz kierowcy, obsługiwany z poziomu kierownicy. Oba są bardzo dobrej jakości, jasne i dobrze radzą sobie z refleksami padającego światła.
Interfejs ekranu głównego został nieco zmodyfikowany w pierwszej warstwie, ale w środku bez problemu odnajdą się dotychczasowi posiadacze aut Hyundaia oraz Kia. Menu jest proste w obsłudze i bardzo intuicyjne. Plus też należy się za wyeliminowanie problemu niewykorzystywania całej powierzchni ekranu podczas korzystania z Androida Auto. Teraz interfejs smartfonu zajmuje cały wyświetlacz.
Na ekranie kierowcy mamy do wyboru kilka różnych widoków i ciekawe, bardzo praktyczne dodatki, charakterystyczne dla Hyundaia. Włączając kierunkowskaz zobaczymy obraz z kamery pokazujący martwe pole, co jest szalenie przydatną funkcją. Dodatkowo pojazd w martwym polu jest sygnalizowany, poza diodą na lusterku, wyraźnym symbolem na wyświetlaczu. Bezpieczeństwa nigdy dość.
Pochwalić trzeba też bardzo dobrze działający system kamer 360. Obraz jest przyzwoitej jakości, czytelny i zwyczajnie pożyteczny.
Jak przystało na nowe auto, Hyundai Kona uprzykrza życie kierowcy asystentem prędkości, który działa w oparciu o zawodny system rozpoznawania znaków i piszczy za każdym razem, kiedy uzna, że prędkość jest przekraczana. Można go wyłączać po każdym starcie pojazdu i wymaga to przeklikania kilku poziomów Menu. Równie irytujący może być system monitorowania uwagi kierowcy, który krzyczy za każdym razem, kiedy tylko przestaniecie patrzeć przed siebie. Do tego Hyundai, w zasadzie zgodnie z tradycją, potrafi uprzykrzyć życie bardzo upierdliwym asystentem utrzymywania w pasie ruchu, który szczególnie na drogach krajowych ze słabo widocznymi pasami konsekwentnie utrzymuje dalekowschodni, tudzież afrykański styl jazdy – środkiem drogi. Mając w poważaniu, czy coś jedzie z naprzeciwka.
Czytaj też: Szybki weekend z Cuprą Leon VZ Cup. Zalety są tu wadami i… odwrotnie
Jeśli nie lubicie się szczególnie wysilać podczas jazdy w mieście, pokochacie nową Konę
Nowa Kona została stworzona z myślą o ludziach, którzy chcą sobie miło i wygodnie podróżować z punktu A do punktu B i mają w nosie kwestie takie jak sportowe uniesienia. Szanuję to, bo po przejściu do niej bezpośrednio z Alpine A110S miałam ochotę ją za to wycałować. Poza elementami, o których pisał Arek (przestrzeń, podłokietniki i masa innych udogodnień), natychmiast pokochałam jej układ kierowniczy. Leciutki jak piórko, nieszczególnie precyzyjny… Nawet orteza na lewym nadgarstku, z którą użeram się już od jakiegoś czasu, nie sprawiała mi problemów w prowadzeniu. Przy prędkościach miejskich można kręcić kierownicą w zasadzie jednym palcem, dopiero prędkości rozwijane na trasach szybkiego ruchu usztywniają układ kierowniczy, ale nawet przy 140 km/h pozostaje on relatywnie lekki. Auto wybaczy Wam również zbyt zamaszyste ruchy kierownicą, więc jeżeli boicie się, że z tą lekkością przychodzą niekoniecznie zamierzone przez kierowcę manewry, bez obaw, nic takiego się nie wydarzy.
Co do przyspieszenia… Cóż, jeśli często się spieszycie, to da się, ale trzeba Konę mocno cisnąć. Mamy tutaj układ hybrydowy, na który składa się silnik benzynowy o pojemności 1.6 l z wtryskiem bezpośrednim o maksymalnej mocy 105 KM przy 5700 obr./min. I 144 Nm momentu obrotowego przy 4000 obr./min, współpracujący z silnikiem elektrycznym o mocy 43,5 KM i 170 Nm. Moc układu hybrydowego to 141 KM przy 5700 obr./min i 265 Nm momentu obrotowego przy 4000 obr./min.
Przyspieszenie Kony jest uzależnione od kół – jeśli macie zamontowane felgo 16-calowe, auto rozpędzi się 0-100 km/h w 10,9 s, natomiast przy felgach 18-calowych, będzie to 11,2 s. Przyspieszenie 0-60 km/h to odpowiednio 6,0 s i 6,6 s. Sami widzicie – na demoniczne przyspieszenie nie ma co liczyć 😉ALE! Coś za coś – nie poszalejecie, fakt, ale nie będziecie się też pocić za każdym razem, gdy spojrzycie na wskaźnik spalania.
Kona została wyposażona w całkiem słusznych jak na hybrydę rozmiarów akumulator trakcyjny – 1,56 kWh, co oznacza, że jest czym wyręczać silnik spalinowy i zbijać spalanie. Po tygodniu otrzymaliśmy takie wyniki:
Miasto | 4,7 l/100 km |
Trasa do 90 km/h (70-90 km/h) | 4,4 l/100 km |
Droga ekspresowa (tempomat 120 km/h) | 5,8 l/100 km |
Autostrada (tempomat 140 km/h) | 7,4 l/100 km |
Bardzo miłe dla oka wyniki, nieprawdaż? Do tego dorzucę Wam bonus – Kona jest cichą hybrydą. Nawet jeśli chcemy zmusić ją do niejakiej dynamiki i wciśniemy porządnie pedał gazu, silnik spalinowy nie będzie wskakiwał na niedorzeczne obroty i wył wniebogłosy. Usłyszycie go, ale będzie to raczej pomruk, niż jęk paniki. Jeśli ktoś zastanawia się, o co mi właściwie chodzi – zaręczam, że na rynku jest masa hybryd, które zachowują się w ten właśnie sposób i potrafią doprowadzać do szewskiej pasji, więc tak, zachowanie układu hybrydowego Kony jest jego ogromną zaletą. Nie musicie się obawiać, że spokojna podróż do pracy zostanie w pewnym momencie przerwana jazgotem silnika, a Wy będziecie się drapać po głowach, zastanawiając się, co takiego się dzieje.
Czy jest tu coś sportowego, poza usportowionym wyglądem? Tak można określić hamulce. O ile przyśpieszenie jest stateczne, a układ kierowniczy bardzo lekki, tak Hyundai Kona jest przygotowany na hamowanie, jakby w bagażniku miał schowane co najmniej drugie tyle koni mechanicznych.
Czytaj też: Test Renault Espace w wersji 7-osobowej. Zwykła hybryda zimą spala więcej benzyny
Ceny – bardzo rozsądne
Ceny Kony wahają się między 132 400 zł a 161 400 zł w zależności od wybranej przez Was wersji wyposażenia. Od razu zaznaczam – wszystkie zostały wyposażone w ten sam układ hybrydowy, więc Wasz wybór ogranicza się do elementów wizualnych i udogodnień takich jak asystent martwego pola, czy materiał, którym obszyte są fotele.
Mamy 4 wersje: Smart (132 400 zł, Executive (141 600 zł), Platinum (155 400 zł) oraz testowany przez nas wariant N Line (161 400 zł). Nie, nie jest to kona N. N Line to po prostu najwyższa wersja wyposażenia Kony. Po szczegóły odsyłam Was do cennika, ale warto wspomnieć o dwóch rzeczach.
Podstawowa wersja Kony jest całkiem nieźle wyposażona – mamy tutaj szybę czołową z powłoką akustyczną, światła LED, podłokietnik, masę schowków, automatyczną dwustrefową klimatyzację, adaptacyjny tempomat z funkcją Stop&Go, przednie i tylne czujniki parkowania, kamerę cofania, system multimedialny z 12,3” ekranem dotykowym, Android Auto, Apple CarPlay i wiele innych. Tak naprawdę można to brać i się cieszyć, a jeśli dokupicie do tego pakiet Comfort za 2500 zł, dostaniecie też Fotel kierowcy z elektryczną regulacją podparcia lędzwiowego, fotel pasażera z regulacją wysokości, fotele przednie podgrzewane, elektrochromatyczne lusterko wsteczne, siatkę do mocowania bagaży, czujnik deszczu i podgrzewaną kierownicę.
Druga rzecz o której chciałam napisać, to wyposażenie wariantu N Line. Jest tutaj wszystko co w Hyundaiu Konie może być. Nie ma do dokupienia żadnych pakietów, nie ma żadnych wyjątków. Kwestią dopłaty pozostaje jedynie lakier, więc nie będę się rozwodzić nad jej wyposażeniem – dostajecie po prostu wszystko, co w tym wypadku producent ma do zaoferowania. Ciężko jest mi określić, jak bardzo to szanuję.
W cenę macie też wliczoną 5-letnią gwarancję bez limitu kilometrów oraz 5-letnią usługę assistance. To najlepiej świadczy o solidności producenta.
Czytaj też: Test Kia EV9 GT-Line – kochanie, potrzebujemy rodzinnego auta. Kupmy sobie czołg
Hyundai Kona to wzorowy miejski crossover
Przed testem spodziewałam się bezpretensjonalnego autka idealnie wpasowującego się w miejskie warunki i dokładnie to dostałam. Nie ma tutaj szczególnych uniesień, ale nie jest to auto zbudowane dla ludzi, którzy tych uniesień szukają w motoryzacji. Kona jest dla ludzi pragmatycznych, którym auto ma służyć, nie odwrotnie.
Jako bonus dodam, że jeżeli zdarza Wam się wyjechać z miasta i urządzać sobie niewymagające wycieczki offroadowe, ten niepozorny miejski SUV z napędem na jedną oś może Was porządnie zaskoczyć. Mieliśmy okazję przejechać się nim po mini-odcinku offroadowym na torze Modlin i muszę przyznać bez bicia, że byłam pewna, że skończymy na jakimś holowniku – auto albo położy się na bok, albo utknie w wodzie, albo zsunie się ze ścieżki i tyle będzie z jazdy… Nie będę tego opisywać, zdjęcia pokażą Wam nasze „zabawy”, a na koniec dodam tylko jedno – Kona skrywa o wiele więcej, niż Wam się wydaje!