Lexus LBX to nieduży crossoverek, ale z dumnym grillem
Nie mogę odmówić LBX-owi urody. Widać, że jest to Lexus – wystarczy spojrzeć na jego płynnie wkomponowany w karoserię grill i od razu wiemy, z czym mamy do czynienia. Jednak na tym nie koniec podobieństw. Elektryczne klamki e-Latch, układ wnętrza, czy linie nadwozia – to wszystko sprawia, że każdy fan marki od razu rozpozna w LBX-ie Lexusa.
Jasne, linie zostały nieco zaokrąglone, lampy nie są tak agresywne jak u starszego i większego rodzeństwa LBX-a, ale pamiętajmy, że ten model powstał przede wszystkim z myślą o europejskiej klienteli, która lubuje się w subtelnych kształtach i chociaż osobiście nieco się z tego stereotypu wyłamuję, crossover Lexusa od razu wzbudził moją sympatię.
Zacznijmy od jego wymiarów – macie tutaj zaledwie 4 190 mm długości, 1 825 mm szerokości (po rozłożeniu lusterek – 2 029 mm), 1 560 mm wysokości i 2 580 rozstawu osi. Jest to małe, sprytne autko, które w mieście czuje się jak ryba w wodzie i w zasadzie odpadają Wam rozterki typu czy ja się zmieszczę w tym miejscu parkingowym? albo czy ja przejadę między tymi samochodami? Tak, zmieścicie się i tak, przejedziecie.
Zastanawiacie się pewnie, ile bagażu zmieścicie do takiego malucha. Cóż, to zależy od wersji, którą wybierzecie. Jeżeli wystarczy Wam napęd na przednią oś, macie do dyspozycji: 332 l przy podniesionej tylnej kanapie, 402 l przy kanapie złożonej, a jeżeli chcecie go załadować do samego dachu i pozostawicie kanapę złożoną, przestrzeń wynosi 994 l. Wersja z napędem na wszystkie koła to odpowiednio 255/317 i 994 l, więc różnice są znaczne.
Czytaj też: Test Toyota RAV4 GR Sport – w końcu cywilizacja i nowoczesność!
Lexus LBX jest bardzo praktyczny, ale sprawia wrażenie ciasnego
Ten Yaris w tytule to nie przesada, bo początkowo wnętrze Lexusa LBX skojarzyło mi się właśnie z Toyotą Yaris, jeśli mówimy o ilość miejsca w środku. Spokojnie LBX jest od malucha Toyoty większy, ale jego dosyć masywna sylwetka sugeruje, że tego miejsca będzie zwyczajnie więcej.
Skoczmy od razy do tytułu, bo tutaj ta iluzja działa najmocniej. Byłem przekonany, że się tam nie zmieszczę, a jest tu zaskakująco przestronnie. Bez zabierania miejsca podróżującym z przodu można tu zaskakująco wygodnie jechać w dwie osoby. Trzy będą już na pewno złamaniem jakichś przepisów dotyczących praw człowieka. Ze zmieszczeniem fotelików też nie powinno tu być problemów.
Z przodu, co tu dużo mówić, czuć Lexusa. Choć LBX jest autem w przystępnej cenie, w dodatku testowaliśmy drugi od dołu wariant wyposażenia… Wróć! Drugą atmosferę, ale zostańmy przy klasycznym wariancie wyposażenia. Jakość wykonania stoi na dobrym poziomie. Przyjemna w dotyku skóra, niewiele elementów z błyszczącego plastiku. To może się podobać.
Podobnie jak wszechobecnie panujący minimalizm. Wszystko jest tutaj malutkie, co bardzo pasuje do wnętrza. Przełączniki regulacji temperatury klimatyzacji są malutkie, podłokietnik wąziutki, selektor trybów jazdy to skromnie wystający grzybek. Wszystko to ma swój urok i optycznie powiększa wnętrze.
Bagażnik jest na papierze całkiem spory i ma wspomnianą wcześniej pojemność 402 litrów. Prawdę mówiąc – nie powiedziałbym. Głównie przez to, że nadkola zabierają tu sporo miejsca, ale większe zakupy czy bagaż na 2/3-osobowy wyjazd zmieszczą się tu bez większego problemu. Cennik auta śpieszy z wyjaśnieniami, że 402 litry mamy mierzony do dachu, a 332 litry są mierzone do klapy. Już w drugiej wersji wyposażenia (z dodatkowym pakietem Tech) mamy elektrycznie zamykaną i otwieraną klapę.
Temat wnętrza zakończmy elektrycznymi klamkami, czyli rozwiązanie znane już posiadaczom Lexusów, natomiast od pozostałych osób wymagające przyzwyczajenia. Po kilku dniach jest to proste – naciskamy przycisk i tym samym popychamy drzwi, które się otwierają. Ale można też za niego pociągnąć jak w przypadku klasycznej klamki i też działa. Z zewnątrz z kolei, zamiast ciągnąć za klamkę, naciskamy guzik znajdujący się od wewnętrznej strony, a drzwi odskakują. Banał, ale elektronika działa z minimalnym opóźnieniem względem klasycznego rozwiązania, wymaga lekkiego wyczucia i początkowo może się to kończyć siłowaniem z klamką.
Czytaj też: Test Hyundai Kona N-Line – miejskie toczydło z jedną sportową cechą
Lexus LBX ma ten sam interfejs co nowe Toyoty, ale… lepszy
Lexus LBX ma na desce rozdzielczej umieszczony duży, nieco kwadratowy ekran – Mercedes Style. Jest dobrej jakości i umieszczony tak, że zawsze jest do niego wygodny dostęp. Interfejs Lexusa jest bliźniaczy do nowych generacji auto Toyoty, ale różni się kilkoma szczegółami.
Z ekranu głównego można wprowadzić nieco więcej ustawień dotyczących auta, choć akurat w LBX-ie duża ich część pozostała do ustawienia na ekranie kierowcy, po którym poruszamy się przyciskami na kierownicy. Digital Cockpit oferuje duży, czytelny wyświetlacz, na którym możemy wybrać jeden z kilku wariantów zegarów. Grafiki są przyjemne dla oka i mogą się podobać.
Na ekranie głównym mamy na stałe umieszczone informacje o stanie działania klimatyzacji. Sterować możemy nią za pomocą fizycznych przycisków, za niezmiennie należy się pochwała. Fizyczne jest też pokrętło regulacji głośności multimediów.
Technologicznie wyposażenie jest naprawdę niezłe, jak na przypomnijmy drugi wariant wyposażenia. Dostajemy dobrej jakości kamerę cofania, system monitorowania martwego pola, nawiewy klimatyzacji z tyłu oraz aż cztery porty USB-C (dwa z przodu i dwa z tyłu).
Czytaj też: [Wideo] Test Nissan Ariya – 5,1s do setki we flagowym elektryku za rozsądne pieniądze
Lexus LBX ma mało palić, a nie szybko jeździć
LBX-a możecie dostać z napędem na przednią oś lub z napędem E-Four (na wszystkie koła). Testowany przez nas był wariant 2WD. Oba zostały wyposażone w nową generację układu hybrydowego – 3-cylindrowy silnik spalinowy i silnik elektryczny, które dają kierowcy 136 KM mocy i 185 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Jeżeli zdecydujecie się na wariant E-Four, auto będzie przyspieszało 0-100 km/h w 9,6 s, natomiast testowany przez nas egzemplarz z napędem na przód wyrabia się w 9,2 s.
Nie będę zagłębiała się w arkana konstrukcji silnika, ale z informacji przekazywanych przez producenta wynika, że silnik został skonstruowany tak, aby nagrzewać się szybciej, a co za tym idzie – spalać mniej paliwa. Ciekawszą kwestią jest bateria. Nie jest to klasyczna litowo-jonowa bateria, jakie znamy z tuzinów innych hybryd. Tutaj mamy do czynienia z konstrukcją niklowo-wodorkową (NiMH), która ma pomimo mniejszej masy i wymiarów, ma być w stanie szybciej przekazywać większą moc, jednocześnie rekuperując energię efektywniej, niż znany nam litowo-jonowy klasyk. Do czego to wszystko się sprowadza? Oczywiście do niskiego spalania i rzeczywiście, producent nie chwali się na wyrost.
Miasto – tryb normalny | 4,5 l/100 km |
Miasto – tryb ECO | 3,9 l/100 km |
Trasa z ograniczeniem do 90km/h | 4,6 l/100 km |
Droga ekspresowa (tempomat 120 km/h) | 6,6 l/100 km |
Autostrada (tempomat 140 km/h) | 8,8 l/100 km |
O ile wyniki na drogach szybkiego ruchu są raczej standardowe, o tyle spalanie w mieście i na trasach podmiejskich to jakiś kosmos. Uwierzcie, że wynik 4,5 l/100 km to nie był efekt jazdy z prędkością patrolową i tamowania ruchu – nie, po prostu pojechałam do pracy, a po 8 godzinach wróciłam do domu i zajęło mi to tyle samo czasu, ile w każdym innym aucie.
Po przejściu w tryb ECO pilnowałam tylko ruszania – robiłam to płynnie i spokojnie, aby jak najdłużej trzymać LBX-a na silniku elektrycznym i voila, na dokładnie tej samej trasie spalanie spadło do 3,9 l/100 km! Wydaje mi się, że to najlepiej pokazuje, że producent doskonale wie, co robi, konstruując swoje nowe hybrydy.
Jak poza tym prowadzi się Lexus LBX? Jak porządny miejski crossover. Lekki układ kierowniczy, niezłe wyciszenie kabiny, komfortowe zawieszenie. Komfortowe jak dla mnie, bo od pasażera usłyszałam, że jest nieco sztywniejsze, niż się spodziewał. To prawda, czuć tutaj pewną sprężystość, ale dzięki temu auto będzie Was lepiej utrzymywało w zakrętach, a jednocześnie zadba o Wasze siedzenia nawet na przeciętnej jakości nawierzchni. Potrzebowaliśmy kocich łbów, aby poczuć, że rzeczywiście nie jest to klasyczna miejska chmurka.
Czytaj też: Szybki weekend z Cuprą Leon VZ Cup. Zalety są tu wadami i… odwrotnie
Ceny, to obok spalania, mocna strona Lexusa LBX
Już na początku tekstu wspomniałam, ze LBX jest dostępny od 146 900 zł, natomiast przy wyborze najlepiej wyposażonej wersji (dodatkowo z napędem na wszystkie koła) czeka Was wydatek rzędu 205 900 zł. Do tego dochodzą oczywiście wszelkiej maści pakiety dodatkowe, więc przekroczenie granicy 230 000 zł jest możliwe.
Jeśli boicie się, że za cenę podstawową dostaniecie golasa, miło mi Was zaskoczyć, w standardzie dostaniecie bowiem m.in. kamerę cofania, elektryczne klamki e-Latch, reflektory LED, 17-calowe aluminiowe felgi, aktywny tempomat, systemem utrzymywania pasa ruchu, automatyczne światła drogowe AHB, dwustrefową klimatyzację automatyczną, podłokietnik, system Lexus Link Connect (6 głośników, wyświetlacz 9.8”, nawigacja chmurowa) oraz Android Auto i Apple CarPlay. Całkiem nieźle jak na standardowe wyposażenie.
Egzemplarz, który widzicie na zdjęciach to wariant Elegant z pakietem Comfort +Safety z pakietami Premium i Advanced. Wiem, nic Wam to nie mówi, więc podsumuję – kosztuje to 182 900 zł po rabatach i muszę przyznać, że niczego mi nie brakowało. Wszystko to, co widzicie na zdjęciach, elementy wyposażenia, które opisywał Arek, wszystkie te drobne, czy duże udogodnienia, macie za 182 900 zł, w nowym Lexusie. Całkiem niezły deal, w szczególności biorąc pod uwagę opcje finansowania dostępne u producenta.
Czytaj też: Test Renault Espace w wersji 7-osobowej. Zwykła hybryda zimą spala więcej benzyny
Lexus LBX będzie się dobrze sprzedawać. Tego możemy być pewni
Nie tylko Toyoty, ale również Lexusy są w Polsce bardzo popularne, a LBX-em producent może rozbić bank. Miejski crossover, czy jak kto woli mały SUV w bardzo korzystnej opcji finansowania to miód na uszy potencjalnych klientow.
W niezłej cenie dostajemy sporo luksusu, jak na segment auta, bardzo wygodne prowadzenie i dużo dodatków już od podstawowej atmosfery, czyli warianty wyposażenia. Przyjrzyjcie się mu dobrze, bo z czasem Lexus LBX powinien być częstym widokiem na polskich drogach.