W nocy z 30 kwietnia na 1 maja o godzinie 00:46, kiedy na terytorium Polski w końcu mieliśmy do czynienia z pierwszą od dawna naprawdę ciepłą nocą, sto pięćdziesiąt milionów kilometrów dalej, na powierzchni Słońca doszło do bardzo silnego rozbłysku słonecznego. Był on na tyle silny, że spowodował zakłócenia komunikacji radiowej na rozległym obszarze Oceanu Spokojnego. Naukowcy zwracają, że to pierwszy naprawdę silny rozbłysk od kilku dobrych tygodni. O ile bowiem plam słonecznych na Słońcu dużo, to silnych rozbłysków ostatnio było niewiele.
W ostatnich miesiącach na powierzchni Słońca bezustannie dochodzi do rozbłysków słonecznych, którym bardzo często towarzyszą koronalne wyrzuty masy, w których potężne obłoki zjonizowanej plazmy wyrzucane są w przestrzeń międzyplanetarną. Mało tego, zaledwie kilka dni temu na powierzchni Słońca doszło do niemal jednoczesnego rozbłysku w czterech różnych miejscach na tarczy Słońca odległych od siebie o kilkaset tysięcy kilometrów.
Czytaj także: Jedenastoletni cykl słoneczny od czasu do czasu ulega skróceniu. To może zwiastować długą zimę na Ziemi
Tym razem, 1 maja mieliśmy do czynienia z jedną, natomiast bardzo silną eksplozją intensywnego promieniowania elektromagnetycznego. Zgodnie z klasyfikacją najsilniejsze rozbłyski słoneczne należą do klasy X. Tuż za nią znajdują się klasy M, C, B i A. Każda z klas podzielona jest względem mocy na 10 dodatkowych grup. Rozbłysk klasy X 1.0 jest dziesięciokrotnie silniejszy od rozbłysku klasy M 1.0. Omawiany tutaj rozbłysk miał moc klasy M 9.53 i pochodził z obszaru plam słonecznych AR 3654. Można zatem powiedzieć, że bardzo blisko było mu do najsilniejszej klasy X.
Jak podaje portal Spaceweatherlive.com, który na co dzień monitoruje aktywność słoneczną i wszelkie zjawiska tzw. pogody kosmicznej, pomiaru siły rozbłysku dokonał satelita GOES-16.
Czytaj także: Słońce wywołało najsilniejszą burzę od lat. Efektownie, ale i z problemami
Zakłócenia w zakresie komunikacji radiowej powodowane są przez emitowane w trakcie rozbłysku silne promieniowanie rentgenowskie i ultrafioletowe, które po dotarciu do Ziemi z prędkością światła jonizuje górne warstwy atmosfery, w których zazwyczaj przemieszczają się fale radiowe o wysokiej częstotliwości. Z uwagi na to, że na skutek oddziaływania promieniowania rentgenowskiego i ultrafioletowego pojawia się tam znacznie więcej elektronów, fale radiowe tracą więcej energii, co prowadzi do osłabienia lub całkowitego ich zaniku. 1 maja na obszarze Pacyfiku zakłócenia mogły być odczuwalne przez maksymalnie 30 minut.