Adobe zapisuje w licencji prawo do treści tworzonych przez użytkowników
Konkretnie chodzi o fragment licencji, który obowiązuje od lutego 2024 roku i w którym Adobe zastrzega sobie prawo do automatycznego i manualnego dostępu do treści tworzonych przez użytkowników. Gniew użytkowników wzbudził nie tylko sam zapis, ale także i to, że konieczność zaakceptowania nowych warunków pojawiła się podczas aktualizacji oprogramowania, a w przypadku braku akceptacji natychmiastowo blokowany był dostęp do oprogramowania. O ile chwilowa przerwa w pracy do czasu wyjaśnienia, o co chodzi, mi grozi co najwyżej irytacją, o tyle większość użytkowników ma jednak terminy oraz zobowiązania i nie może sobie na to pozwolić. I poczuje się przymuszona do akceptacji ryzykownych zapisów.
Treść zmian w licencji widoczna jest poniżej.
Adobe udostępnia też możliwość wyłączenia zgody na dostęp z poziomu zarządzania kontem, tyle że nie do końca to działa, o czym informuje dopisek, że „w pewnych okolicznościach to ustawienie nie ma zastosowania”
Dlaczego nie ma? Otóż owszem, można wyłączyć dostęp do plików lokalnych i w chmurze, ale niektóre czynności związane z narzędziami AI ignorują to ustawienie.
A teraz weź głęboki oddech i wypij szklankę wody, zanim odinstalujesz Photoshopa i Lightrooma
Adobe zostało zaskoczone skalą oburzenia i gniewu użytkowników, którzy nie tylko wyrażali się nieobyczajnie o Adobe, ale w części zaczęli także szukać alternatyw z mniej kontrowersyjnymi zapisami licencyjnymi. Dziś firma opublikowała na swoim blogu wyjaśnienia, w których precyzuje, do czego potrzebne są dane i w jakich okolicznościach może z nich skorzystać:
- gdy dostęp do danych jest niezbędny do działania określonych funkcji programu, takich jak edycja, tworzenie miniatur i podglądów, wypełnienie generatywne etc
- gdy dostęp do danych jest niezbędny do działania funkcji takich jak filtry neuronowe, usuwanie tła i tryb liquid, czyli związanych z uczeniem maszynowym
- gdy użycie określonych funkcji programu wymaga dostępu do infrastruktury serwerowej, Adobe może korzystać z funkcji automatycznych i przeglądu przez operatora w celu wykrywania niektórych rodzajów nielegalnych materiałów, takich jak pornografia dziecięca, działania przemocowe etc, czy działalność związana z phisingiem i rozsyłaniem spamu.
Jednocześnie firma oświadczyła, że danych tego typu NIE UŻYWA do treningu swojego silnika AI Firefly, który jest wykorzystywany między innymi do generatywnych wypełnień i usuwania zawartości – Adobe podkreśla, że korzysta wyłącznie z licencjonowanych danych z Adobe Stock i źródeł z domeny publicznej oraz że nie rości sobie praw własności do prac użytkowników.
Błąd Adobe leży w komunikacji
Cała sprawa zapewne nie wywołałaby takiego oburzenia, gdyby firma zawczasu głośno i wyraźnie poinformowała użytkowników o zakresie zmian i przede wszystkim, DLACZEGO są niezbędne. Postawienie ich ze szczątkowymi i źle sformułowanymi informacjami pod ścianą, z decyzją „akceptujecie, albo koniec pracy” mogło skończyć się tylko w jeden sposób i tak się skończyło.
Trudno się zresztą dziwić wątpliwościom, skoro wiele osób (w tym autor tego testu) pracuje z materiałami objętymi umowami NDA, przy których wypłynięcie danych może wiązać się z poważnymi konsekwencjami finansowymi i nie tylko. Adobe zadeklarowało, że stosowne wyjaśnienia pojawią się podczas uruchamiania programu i akceptacji zasad użytkowania oprogramowania.
Nie dziwię się negatywnym reakcjom użytkowników – Adobe zrobiło wszystko, by przy okazji zmian strzelić sobie w stopę. Jednocześnie tym bardziej widać, że zanim zareagujemy i coś zrobimy, warto poczekać.