Przez bardzo długi czas uważano, że STEVE jest jedynie rodzajem zorzy polarnej. Jakby nie patrzeć obserwowany był często w czasie burzy geomagnetycznej, przez co uznawano, że jest on efektem interakcji wysokoenergetycznych cząstek wiatru słonecznego i cząsteczek tworzących górne warstwy atmosfery ziemskiej.
STEVE po raz pierwszy został dostrzeżony przez miłośników obserwacji nocnego nieba, który z różnych miejsc w Kanadzie sfotografowali nietypową fioletową wstęgę światła sunącą na tle zielono-czerwonej zorzy polarnej. Poinformowani o odkryciu naukowcy postanowili wykorzystać satelity konstelacji Swarm i spróbować za ich pomocą rozwikłać zagadkę tego zjawiska. Okazało się, że w miejscu, w którym miała być widoczna wstęga na wysokości 300 km nad Ziemią, temperatura wzrastała o całe 3000 stopni Celsjusza.
Wniosek mógł być jeden: STEVE nie był żadną zorzą polarną a szeroką na 25 km wstęgą zjonizowanego gazu płynącego z prędkością 6 km/s, czyli 4 km/s wolniej od otaczającego ją wtedy powietrza.
Czytaj także: STEVE znowu zadziwia. Tajemnicze zjawisko pojawiło się w czasie potężnej burzy słonecznej
W 2023 roku w artykule opublikowanym w periodyku Geophysical Research Letters zespół naukowców wskazał, że STEVE może powstawać na skutek pól elektrycznych biegnących równolegle do linii pola magnetycznego Ziemi na wysokości około 110 kilometrów nad Ziemią.
Teraz jednak sytuacja się skomplikowała. Naukowcy przekonują bowiem, że STEVE ma także swojego odpowiednika, który nie tylko pojawia się na niebie dopiero przed świtem, ale także płynie w przeciwnym do niego kierunku.
Za odkrycie nietypowej wstęgi na niebie odpowiadają trzy satelity konstelacji Swarm wystrzelonej na orbitę przez Europejską Agencję Kosmiczną.
W artykule opublikowanym w periodyku naukowym Earth, Planets and Space zespół naukowców rozróżnił oba zjawiska, wskazując, że STEVE pojawia się w okolicach północy i zdaje się płynąć ze wschodu na zachód, a jego dopiero odkryty bliźniak pojawia się przed świtem i płynie z zachodu na wschód.
Owszem, naukowcy wiedzieli, że podobny strumień zjonizowanego gazu płynie na wschód przed świtem. Problemem jednak było dostrzeżenie jego optycznej reprezentacji.
Wszystko zmieniło się pod koniec 2021 roku, kiedy to fioletową wstęgę tuż przed świtem zarejestrowano w stacji badawczej Ramfjodmoen za kołem podbiegunowym.
Korzystając z doświadczenia z lat poprzednich, naukowcy niemal natychmiast postanowili sprawdzić, gdzie w czasie, w którym fotografowano tajemniczą wstęgę, znajdowały się satelity konstelacji Swarm. Okazało się, że dwa z trzech satelitów mogły mieć nietypową smugę gazu w polu swojego widzenia. Analiza danych obserwacyjnych z tamtego okresu potwierdziła, że fioletowa smuga to poszukiwany od dawna bliźniak STEVE’a.
Na swój sposób to fascynujące, że żyjemy w 2024 roku, ludzkość już pół wieku temu wylądowała na Księżycu, oglądamy zdjęcia zaćmienia Słońca wykonywane przez półautonomiczne łaziki jeżdżące po powierzchni Marsa, zaglądamy na sam koniec wszechświata, odkrywając pierwsze galaktyki, które powstawały zaledwie 300 milionów lat po Wielkim Wybuchu, a wciąż jesteśmy w stanie znajdować zagadkowe światła i zjawiska, do których dochodzi zaledwie kilkaset kilometrów nad naszymi głowami. Pytanie, ile takich zagadek natura ma jeszcze dla nas w zapasie.