Nowe nie zawsze oznacza lepsze – najlepszy przykład to technologia, której początki sięgają aż cztery dekady wstecz do pewnego laboratorium w Cleveland w stanie Ohio. To właśnie tam już w latach 80. XX wieku naukowcy z Case Western Reserve University opracowali koncepcję pierwszych żelaznych akumulatorów przepływowych. Z oczywistych względów (w tamtych czasach ropa była tania i nikt poważnie nie myślał o długotrwałym magazynowaniu energii, nie wspominając o elektryfikacji) pomysł trafił do archiwum, w którym przeleżał 30 lat.
Kiedy dwójka inżynierów chemików (Craig Evans i Julia Song) natknęła się na badania Case Western Reserve University, globalny krajobraz energetyczny wyglądał już zupełnie inaczej. Do sieci włączano ogromne elektrownie wiatrowe i słoneczne, a zależność od OZE stała się zdecydowanie bardziej widoczna w miksie energetycznym licznych krajów. Powołana do życia w 2011 roku firma ESS stała się próbą komercjalizacji rozwiązania stabilnego magazynowania energii, które chociażby pod względem długowieczności bije na głowę tradycyjne akumulatory litowo-jonowe.
Magazynowanie energii wymaga zmiany podejścia. Ratunkiem wiekowa technologia
Cytując Mateusza, który pisał o tej technologii już jakiś czas temu, żelazne akumulatory przepływowe do przechowywania energii wykorzystują wyjątkowy elektrolit łączący żelazo, sól i wodę. Ten do ładowania i rozładowywania wykorzystuje proces zwany reakcją redoks (to skrót od redukcji i utleniania). Dzięki temu ESS udało się wyeliminować potrzebę stosowania szeregu stałych ogniw lub modułów, osiągając lepszą pojemność magazynowania energii, bezpieczeństwo i wysoką skalowalność. Po więcej szczegółów odsyłam was do poniższego linku, z którego dowiecie się dużo więcej. Najważniejsze jest to, że tego typu akumulatory wykorzystują materiały, które są tanie, dostępne i nietoksyczne: żelazo, sól i wodę.
Tam gdzie przestrzeń nie stanowi większego problemu, a liczy się trwałość magazynowania energii technologia żelaznych akumulatorów przepływowych ma większy sens od baterii litowo-jonowych. Z drugiej strony te okazują się jak do tej pory niezastąpione w przenośnej elektronice – tam technologia rozwijana przez ESS nieprędko zawita (o ile w ogóle, bo nie do tego została stworzona).
A dlaczego taki eksperyment miał okazję zawitać akurat w takie miejsce jak lotnisko w Amsterdamie? Inicjatywa jest częściowo dotowana w ramach unijnego programu TULIPS, mającego na celu przyspieszenie wykorzystania innowacyjnych i zrównoważonych technologii w celu zmniejszenia emisji na lotniskach. I jak już teraz zapowiada Sybren Hahn, dyrektor wykonawczy ds. infrastruktury lotniska Schiphol, jeśli wyniki testu okażą się pomyślne, w przyszłości pojawi się więcej przepływowych żelaznych akumulatorów firmy ESS, a docelowo cały sprzęt naziemny na lotnisku w Amsterdamie stanie się bezemisyjny i elektryczny.