Jak wyjaśniają, emisje cząstek pochodzących z naszej gwiazdy, pojawiające się w czasie burz słonecznych, mogą mieć katastrofalny wpływ na kondycję tutejszej warstwy ozonowej. Ta naturalna bariera chroniąca nas przed promieniowaniem pełni niezwykle istotną rolę. Jeśli zniknie, naszą planetę może zalać ogromna ilość cząstek pochodzących ze Słońca.
Czytaj też: Fale dźwiękowe ukazały coś niespodziewanego na temat Słońca. To podważa istniejące teorie
Pocieszający jest przy tym fakt, iż wydarzenia podobnego kalibru są relatywnie rzadkie. Naukowcy szacują, że występują one średnio raz na tysiąc lat. Z taką częstotliwością dochodzi do istotnych uszkodzeń warstwy ozonowej, które mogą przekładać się na wzrost poziomu promieniowania ultrafioletowego na powierzchni naszej planety. W takiej sytuacji wpływ na tutejsze formy życia może być znacznie większy od spodziewanego.
I choć Słońce stale emituje wiatr słoneczny, to czasami zdarzają się rozbłyski, za sprawą których dochodzi do znacznie silniejszych emisji. Wtedy to w przestrzeń kosmiczną trafiają duże ilości protonów mogących przenosić znacznie więcej energii aniżeli elektrony. Kiedy owe cząstki docierają na niskie pułapy ziemskiej atmosfery, wywołują tam wzbudzenie cząsteczek gazu. Powstaje w takich okolicznościach promieniowanie rentgenowskie, choć nie da się go dostrzec gołym okiem.
Naukowcy sugerują, że w pewnych okolicznościach do powierzchni Ziemi może docierać promieniowanie ultrafioletowe w większych niż zwykle ilościach
Oczywiście nieco silniejsza aktywność naszej gwiazdy jest typowa dla 11-letnich cykli jej aktywności. Ale czasami, bardzo rzadko, może dochodzić do znacznie silniejszych emisji. W oparciu o dane zebrane na podstawie analiz dowodów sprzed setek i tysięcy lat, naukowcy doszli do wniosku, że w przeszłości do Ziemi docierały emisje, jakich nigdy nie zmierzono z wykorzystaniem współczesnych instrumentów. Część tych sygnałów była nawet tysiąc razy silniejsza od rekordowych odebranych obecnie.
Tak potężne zjawiska słoneczne wydają się występować mniej więcej raz na tysiąc lat. Wskazówki dotyczące jednego z nich sięgają okolic 993 roku. Do takich wniosków doprowadziły badaczy ekspertyzy poświęcone drewnu wykorzystywanemu później przez wikingów na terenie Kanady. Ogromne zainteresowanie członków zespołu badawczego wzbudziły potencjalne konsekwencje tych wydarzeń.
Czytaj też: Tak silnego promieniowania jeszcze nie było. Naukowcy ustanowili rekord
W oparciu o modelowanie atmosferyczne doszli do wniosku, że zwiększona ilość promieniowania ultrafioletowego docierającego do powierzchni Ziemi może potęgować zagrożenie zdrowotne dla jej mieszkańców. Mówi się między innymi o uszkodzeniach oczu czy zwiększonym ryzyku zachorowań na raka skóry wśród osób wystawionych na te emisje. Co gorsza, w szczególnie (nie)sprzyjających okolicznościach – gdy pole magnetyczne naszej planety jest osłabione – niekorzystne warunki mogą utrzymywać się przez nawet sześć lat.
W tym okresie poziom promieniowania ultrafioletowego będzie podniesiony o 25% względem normy, natomiast tempo pojawiania się uszkodzeń DNA wywołanych takim stanem rzeczy wzrośnie o 50% i utrzyma się przez kilka lat. Co gorsza, ryzyko jednoczesnej silnej aktywności Słońca oraz osłabionej kondycji ziemskiego pola magnetycznego wydaje się zaskakująco wysokie. Naukowcy sądzą, że taki scenariusz mógł mieć pewien wpływ na wyginięcie neandertalczyków oraz kilku innych gatunków dawniej zamieszkujących Ziemię.