Rowerzyści to największa plaga (nie tylko) ścieżek rowerowych. Czas na zmianę przepisów?

W ciągu całego roku jestem częstym, ale nieregularnym użytkownikiem ścieżek rowerowych. Od kilku tygodni bywam na nich znacznie częściej i jestem zdania, że rowerzystów trzeba obwarować nowymi przepisami. Najlepiej od jutra.
Rowerzyści to największa plaga (nie tylko) ścieżek rowerowych. Czas na zmianę przepisów?

Przyszło lato, więc ścieżki rowerowe są oblegane

Gwoli ścisłości – nie jeżdżę rowerem. Ze ścieżek rowerowych korzystam na hulajnogach. W ciągu całego roku są to pojazdy miejskie, głównie na krótszych trasach, ale jeśli mam ze sobą szalik i rękawiczki, to przejechanie zimą odległości 7-10 km nie stanowi problemu. Za hulajnogę płacę wtedy cenę zbliżoną do przejazdu Uberem, a bywa, że na miejscu jestem szybciej. Uroki życia w Warszawie i częstego pojawiania się w okolicach niekończącej się budowy tramwaju do Wilanowa. Hulajnoga pozwala pokonać trasę, która w ciągu dnia zajmuje autobusom nawet 1,5 godziny w ciągu 30 minut. Nie wspominając już o tym, że komunikacja miejska jeździ w okolicach kilkukilometrowego placu budowy kompletnie losowo, więc hulajnoga jest znacznie pewniejszym środkiem transportu.

W ostatnich tygodniach, ze względu na redakcyjne testy hulajnóg, trasę do biura liczącą ok 8 km pokonuję niemal codziennie. Warszawskie ścieżki rowerowe są obecnie oblegane, jak zwykle w okresie letnim i nie ma się czemu dziwić. Choć dziwić może, że w miesiącach zimowych najgłośniejsza i roszczeniowa grupa społeczna już z nich nie korzysta i chętniej sięga po SUV-y, niż jednoślady. Ale nawet z tej pozycji domaga się kolejnych przywilejów, a sam jestem wtedy przeszczęśliwy, bo ścieżki rowerowe są puste i bezpieczne. Właśnie, bo między innymi o bezpieczeństwie sobie porozmawiamy.

Czytaj też: Zapomnij o jednym łańcuchu rowerowym. Buffalo S2 Utility ma dwa i zmienia świat na lepsze

Rowerzyści nie znają podstawowych zasad, przepisów drogowych i są skończonymi ignorantami

Oczywiście nie ma co generalizować, bo nie brakuje osób, które rowerem czy hulajnogą poruszają się w sposób kulturalny i cywilizowany. Pewnie nawet będzie ich większość, ale ci pozostali jak zwykle bardziej rzucają się w oczy.

Zacznijmy od tego, że nie mam problemów z zachowaniami może nie do końca przepisowymi, ale kompletnie nieszkodliwymi. Można ściąć zakręt, kiedy na drodze jest pusto. Można przejechać przez przejście dla pieszych, albo nie zatrzymywać się przed nim całkowicie przy przejeździe przez wąską, osiedlową drogę z dobrą widocznością, gdzie samochód pojawia się raz na pół godziny. Nawet jak ktoś przejedzie tu na czerwonym świetle, to nie ma najmniejszych szans, że wydarzy się coś złego. Można w trakcie rozmowy jechać obok kogoś i z nim rozmawiać, jeśli ponownie, droga jest pusta. Można się na ścieżce rowerowej zatrzymać, bo np. dzwoni do nas telefon, nie ma w tym kompletnie nic złego. Ale… wszystko to w ramach zdrowego rozsądku.

Tego bardzo często brakuje. Bo i ile przejechanie na czerwonym świetle albo przez przejście dla pieszych na pustej osiedlowej ulicy zbrodnią nie będzie, tak przecinanie na czerwonym świetle 3-4 – pasmowych ulic to nieco inny kaliber. A zdarza się to notorycznie. Przelatywanie przez przejście dla pieszych, albo przecinanie ślepego wyjazdu to też codzienność. Niejednokrotnie słyszę głosy oburzenia, kiedy przyszli mistrzowie Tour de France muszą mnie wymijać, bo w takiej sytuacji zwalniam i upewniam się, że nic nie jedzie. Nie zależy mi na napisie na nagrobku o treści – ZGINĄŁ, ALE MIAŁ PIERWSZEŃSTWO!

Ścieżki rowerowe bywają wąskie i w różnym stanie, więc z łaski swojej nie zatrzymujcie się na ich środku. W poważaniu mam to, że musicie rozmawiać z towarzyszką czy towarzyszem w trakcie jazdy i jechać obok siebie, też chcę się na ścieżce rowerowej zmieścić. A już kompletnie nie interesuje mnie tłumaczenie, ale ja mam dziecko! A ja mam kota, a w lodówce zamrożonego kurczaka, co z tego?

No i wszechobecne chamstwo… Pchanie się ludziom pod koła, spychanie z drogi, przepychania się w kolejce do przejazdu przez ulicę przy czekaniu na zielone. Nie mieścisz się w zakręcie? To może spróbuj użyć hamulca? I przypominam, że na ścieżkach rowerowych też mamy ruch prawostronny. Gdyby kierowcy samochodów zachowywali się tak chociaż w połowie, liczba wypadków wzrosłaby kilkukrotnie.

Czytaj też: Twój rower może być jeszcze bardziej ekologiczny. Nie szukajcie alternatywy, bo po prostu jej nie ma

Na drodze nie ma świętych krów! Może czas na nowe przepisy?

Wyobraźmy sobie idealny świat. Rowery są zarejestrowane, mają tablice rejestracyjne, a ich posiadacze opłacają składkę OC. Niedużą, ale jednak. Jej część jest przekazywana na remonty ścieżek rowerowych. Na ścieżkach rowerowych i przejazdach przez ulice mamy kamery i radary. Na podstawie rejestrowanego przez nie obrazu rowerzyści dostają surowe mandaty za jeżdżenie na czerwonym świetle i przekraczanie prędkości na rowerach elektrycznych ze zdjętymi blokadami.

Tak, podobnie jak samochody i hulajnogi, rowery też powinny mieć ograniczenia prędkości. Ideałem byłyby np. strefy. Na przykładzie hulajnóg, o ile uważam, że w centrach miast 20 km/h jest wystarczające, a dynamiczne przyśpieszenie często wystarcza, tak są miejsca, w których bywa to przekleństwem. 3/4 trasy, jaką pokonuję do biura, biegnie wzdłuż 3-pasmowej drogi z jednej strony, a głównie terenami zieleni z drugiej i tutaj możliwość przyśpieszenia do 30 km/h byłaby zbawieniem. Przy obecnych 20 km/h momentami można dosłownie usnąć, a do tego miewam przypadki, że pytam rowerzystów przede mną, czy planują przyśpieszyć, bo jadąc 2 km/h szybciej od nich będę ich wyprzedzać przez najbliższych kilka minut, a byle górka zniweczy moje starania.

Skoro hulajnogi mają ograniczenia prędkości, to dlaczego podobnego ograniczenia nie mamy dla rowerów? Kilka dni temu jeden rowerowych aktywistów pisał na portalu X, że wybierając rower zależy mu na szybkim i sprawnym przemieszczeniu się do miejsca docelowego, więc prędkość to jego sprawa. Wyobraźcie sobie podobne zdanie kierowcy samochodu, a trąbiłyby to tym wszystkie media.

Czytaj też: Państwo dopłaci do roweru elektrycznego. Przepraszam bardzo, ile?!

No i nie obraziłbym się, gdyby uczestnicy ścieżek rowerowych musieli co roku przechodzić prosty test, w którym musieliby przejechać określony odcinek trzymając się prawej krawędzi drogi i nie wypaść z niej podczas pokonywania zakrętu. Tylko tyle.

Żeby nie było, analogicznie po głowach powinni dostać użytkownicy hulajnóg. Które też poruszają się zbyt szybko po zdjęciu blokad i autentycznie widziałem sytuację, w której samochód nie był w stanie dogonić elektrycznej hulajnogi po tym, jak oba pojazdy ruszyły jednocześnie spod świateł i rozpędziły się lekką ręką do 50 km/h. Jednak najbardziej surowe przepisy powinny być za przejazdy grupowe jedną hulajnogą, że o korzystaniu z telefonu w trakcie jazdy nie wspomnę i dotyczy to również rowerzystów.

Z roku na rok rowerzystów jest coraz więcej i z roku na rok domagają się coraz więcej. Więcej ścieżek rowerowych, więcej przejazdów, remontów i wszelkich przywilejów względem kierowców samochodów tylko po to, żeby przez niecałe pół roku mogli pojeździć rowerami. Hodowanie kolejnej roszczeniowej grupy, szczególnie w Polsce, nie jest rozsądne i im szybciej zacznie się od użytkowników ścieżek rowerowych wymagać zwyczajnych podstaw poruszania się po drodze, tym lepiej.