Samochód przewożący baterie litowo-jonowe, który przemierzał pustynne krajobrazy Kalifornii, wziął udział w wypadku. Zderzenie z innym pojazdem zapoczątkowało pojawienie się ognia, który zajął transportowane urządzenia. Ogień okazał się tak silny, że jego gaszenie zajęło strażakom ponad 24 godziny.
Czytaj też: Nowa generacja akumulatorów wywołuje opad szczęki. Przetrwa ogromne temperatury, a to tylko część rewelacji
Powyższa historia rozpoczęła się w godzinach porannych 26 lipca, a wyjątkowo długi i silny pożar sprawił, że droga była wyłączona z użytku przez cały weekend. Jak wynika z komunikatu wydanego przez California Highway Patrol, w kolizji wziął udział kierowca Freightlinera ciągnącego przyczepę załadowaną sześcioma akumulatorami litowo-jonowymi. Pojazd poruszał się autostradą I-15 w kierunku północnym.
Pozbawiona kontroli ciężarówka doprowadziła do zrzucenia ładunku na pobocze, gdzie pojawił się ogień. Akumulatory o łącznej masie wynoszącej około 35 ton okazały się wyjątkowo problematyczne dla strażaków, którzy wkrótce zjawili się na miejscu. Co ciekawe, transport miał trafić na farmę fotowoltaiczną w stanie Wisconsin. Nie wiadomo jednak, o jakie miejsce dokładnie chodzi.
Głos w sprawie zabrali też przedstawiciele straży pożarnej w San Bernardino. Jak się okazuje, podjęto liczne próby przeniesienia kontenera z pobocza autostrady na otwarty teren. Tam, w odpowiedniej odległości od zwykle ruchliwej drogi, miało dojść do opanowania sytuacji. Niestety, ogromna masa kontenera zawierającego akumulatory litowo-jonowe sprawiła, że realizacja tej operacji okazała się niemożliwa.
Samochód ciężarowy, który brał udział w kolizji drogowej, przewoził akumulatory litowo-jonowe
Ruch na dwóch pasach autostrady I-15 został przywrócony dopiero w godzinach nocnych w niedzielę. Sam pożar trwał co najmniej 24 godziny, a później konieczne było jeszcze opanowanie sytuacji i całkowite zażegnanie niebezpieczeństwa. Jak się z czasem okazało, ogień był obecny nawet dłużej. Jego oznaki wykryto jeszcze we wtorek popołudniu. Wśród optymistycznych informacji warto natomiast zwrócić uwagę na fakt, iż w wypadku najwyraźniej nie ucierpiał żaden z jego uczestników.
Czytaj też: Bezprzewodowa ładowarka do elektryków pobiła rekord. Poznaliśmy najnowsze wyniki
Kryzysowa sytuacja sprawiła, że służby musiały nie tylko radzić sobie z bezpośrednimi skutkami kolizji. Poza gaszeniem pożaru konieczna okazała się pomoc innym uczestnikom ruchu. Części z nich dostarczono paliwo, które miało wystarczyć na przejazd okrężną drogą prowadzącą przez autostradę I-40. Poza tym oczekującym w korku kierowcom i pasażerom zapewniono dostęp do wody, tak ważny przy upalnej temperaturze.
Tego typu wydarzenia mogą negatywnie wpłynąć na postrzeganie akumulatorów, a co za tym idzie – elektrycznych samochodów. I choć podobne pożary nie zdarzają się często, to kiedy już do nich dojdzie, konsekwencje są poważne. Jest o nich głośno, ale nie da się ukryć, że kiedy takie baterie zapłoną, to ich gaszenie nie ma większego sensu – muszą samoczynnie się wypalić.