Rostów nad Donem zatopiony na dobre. Ukraina ma jednak na koncie większy sukces
W kodzie NATO rosyjskie okręty podwodne Projektu 636.3 określa się mianem „ulepszonego Kilo”. Nic dziwnego, bo to zmodyfikowane poradzieckie okręty klasy 877EKM Kilo z wydłużonym kadłubem. Względem oryginałów poza właśnie kadłubem zwiększono ogólną moc generatorów diesla, przy jednoczesnym zmniejszeniu prędkości głównego wału napędowego. W lutym 2022 roku dowiedzieliśmy się, że jeden z nich, a dokładniej mówiąc, Rostów nad Donem (B-237), który wszedł na służbę w 2014 roku, czyli trzy lata od rozpoczęcia jego budowy, zakończył swój kurs obrany na Morze Czarne, dołączając do czterech innych bliźniaczych okrętów podwodnych.
Czytaj też: Topi metal, jak masło. Ukraina wyposażyła drony w broń z piekła rodem
Rosyjskie okręty podwodne Kilo 636.3 to zdecydowanie nie jakieś najbardziej zaawansowane podwodne kolosy. Zwłaszcza że nadal wykorzystują poniekąd przestarzały już napęd, bo nie ten jądrowy, a spalinowo-elektryczny, z którego marynarka USA zrezygnowała już całkowicie ponad trzy dekady temu. Potwierdzają to już same cechy tych okrętów, czyli ich 74 metry długości, 9,9 metra szerokości, wyporność rzędu 3,1 tony, zasięg do 13900 km, prędkość po zanurzeniu do 37 km/h i możliwość zejścia na maksymalną głębokość ~300 metrów. To sprawia, że okręty Kilo 636.3 są ciągle bardzo tanie w budowie i utrzymaniu, ale w ogólnym rozrachunku ich możliwości są raczej mizerne.
Ze względu na swój rozmiar nie mogą zabrać na pokład zbyt okazałego uzbrojenia i tym samym wyrządzać znaczne szkody celom, ale mimo przestarzałego już napędu i tak nadal uważa się, że te okręty podwodne są jednymi z najcichszych na świecie. Dlatego zresztą zyskały przydomek “Black Hole”, co odnosi się do faktu, że kiedy już fale dźwiękowe wygenerowane przez sonar uderzą w kadłub Kilo 636.3, nie są odbijane pod różnymi kątami, jak od tradycyjnych kadłubów, a pochłaniane. Ten efekt uzyskano z użyciem licznych bezechowych płyt, podczas gdy umieszczenie systemu napędowego na gumowej podstawie zagwarantowało całkowite jego wyciszenie.
Czytaj też: Ukraina przekroczyła technologiczną granicę. Teraz już za późno na odwrót
Rostów nad Donem mógł więc być okrętem, którego wykrycie nie jest łatwe, ale Ukraina nie miała zamiaru podejmować z nim walki w podwodnym środowisku. Już we wrześniu ubiegłego roku przeprowadziła udany atak na ten okręt z wykorzystaniem pocisku SCALP-ER lub jego wariantu, kiedy pozostawał w porcie. Rosja wtedy twierdziła, że uszkodzenia nie są wielkie i okręt będzie nadal służył, ale dziś może już o tym zapomnieć. Ukraiński Sztab Generalny wydał właśnie oświadczenie, w którym stwierdził, że rosyjski okręt podwodny Rostów nad Donem został namierzony i zatopiony w porcie Sewastopol. Na reakcję nie trzeba było długo czekać, ale w ogólnym rozrachunku wieść nie rozniosła się tak doniośle, jak wiadomość z kwietnia 2022 roku, kiedy to Ukraina zatopiła rosyjski krążownik Moskwa. Jak dla mnie, to właśnie ten moment wojny morskiej w trwającym konflikcie był najbardziej szokujący.
Czytaj też: Złoty strzał. Ukraina trafiła Rosję w bardzo czuły punkt
Zatopienie Rostowa nad Donem ma miejsce akurat w momencie zwiększonej aktywności wojskowej Ukrainy przeciwko rosyjskim celom na Krymie i poza nim. Tego samego dnia, kiedy doszło do ataku na okręt podwodny, ukraińskie siły uszkodziły cztery wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych S-400, które są kluczowe dla obrony rosyjskich terytoriów okupowanych przed atakami powietrznymi. Ponadto przeprowadziły też nalot dronowy na lotnisko w Morozowsku w obwodzie rostowskim, celując w magazyny amunicji.