Materiał jest dostępny w formie tekstowej i wideo. Zachęcam do obejrzenia, podzielenia się opinią i subskrybowania naszego kanału po więcej podobnych filmów.
Jak to się stało, że zacząłem używać MacBooka? Zmusili mnie!
Zacznijmy chronologicznie. O spróbowaniu MacBooka myślałem już ponad rok temu i skłonił mnie do tego wypasiony laptop z Windowsem – Asus ROG Flow X13 po niecałym roku użytkowania. Świetny komputer stacjonarny, ale naprawdę beznadziejny laptop.
W pracy stacjonarnej jego najważniejszym elementem jest widoczna na zdjęciu poniżej czarna skrzynka. Jest w niej zamknięta karta graficzna Nvidia GeForce RTX 3080, co w połączeniu z procesorem AMD Ryzen 9 i 32 GB pamięci RAM tworzy potężną maszynę do pracy i grania. Tyle tylko, że moja praca nie polega tylko na siedzeniu w domu. Między innymi przez ekran 4K, bez ładowarki laptop pozwala na jakieś dwie godziny pracy i to biurowej. Dodatkowo, według opinii, na jakie trafiłem na zagranicznych forach, przez procesor AMD kontynuacja pracy stacjonarnej poza domem to jest prawdziwy cyrk na kółkach. I nie jest to jedyny laptop Asusa z AMD, w którym trafiam na takie cuda.
Sytuacja jakich wiele – odpinam laptop od zewnętrznej grafiki, zamykam klapę i jadę z nim do biura. Zajmuje to ok pół godziny. Na miejscu laptop jest tak nagrzany, że dosłownie nie jestem w stanie wziąć go do ręki i muszę go wysypać z plecaka, a wszystkie otwarte programy i dokumenty są zamknięte, bo się zresetował. A przez szczelny plecak i zamkniętą klapę w tym czasie nagrzał się tak, że można się nim solidnie poparzyć. Można do tego dać fakt, że z baterii zazwyczaj niewiele zostało. Może nie codziennie, ale prawie codziennie się to powtarzało i nie, nie da się do tego przyzwyczaić.
Można powiedzieć, że ten typ tak ma, z innym laptopem z Windowsem będzie lepiej. No nie do końca, bo mają one jedną przypadłość, która z czasem zaczęła mi coraz bardziej przeszkadzać. To trochę magia, bo laptop z Windowsem i kabelkiem podpiętym do prądu jest wydajnym laptopem z Windowsem. Jeden ruch ręką i bez kabelka to już nie jest wydajny laptop z Windowsem. Bez zasilania nie mamy pełnej mocy, a jak ją wymusimy, to wentylatory będą wydawać dźwięki startującego odrzutowca i bateria zacznie znikać w oczach. A ja na odszumienie zdjęcia w Lightroomie czy nałożenie maski będę czekać wieki.
No i właśnie dlatego po głowie chodził mi MacBook i w zasadzie Apple sam wymusił na mnie przetestowanie nowego MacBooka Air. Dostałem informację, że do mnie jedzie, a że na testy były tylko dwa tygodnie, szkoda było czasu na przekazywanie go komuś innemu i tak zacząłem używać, i dużo rzeczy zaczęło mi się podobać. Inne z kolei irytować, ale postanowiłem się z nimi zmierzyć i wyprosiłem testowy egzemplarz MacBooka Pro. Nie do końca taki jak chciałem, bo prosiłem o coś z… ludzką specyfikacją, która nie kosztuje tyle co całkiem rozsądne auto, a dostałem takiego z procesorem Apple M3 Max, 64 GB pamięci RAM i dyskiem 2 TB. Nie ma co narzekać, dają to biorę.
Czytaj też: Test MacBook Air 13,6 z procesorem M3 – szybciej, wydajniej i długo bez ładowarki
Za te rzeczy pokochałem MacBooka Pro
Zacznijmy od tego, co mi się tutaj podoba. To dotyczy nie tylko MacBooka Pro, ale i MacBooka Air i przede wszystkim jest to całkowita bezproblemowość. Pracuję, zamykam klapę, idę czy jadę z tym gdzieś, otwieram klapę, kontynuuję pracę… I to zawsze działa. Oczywiście przez te pół roku jakieś 4-5 razy laptop mi się całkowicie powiesił i musiałem go zresetować, ale Windows jak ma dobry okres to potrafi się tyle razy zawiesić w ciągu tygodnia. To wszystko daje mi zwyczajnie poczucie bezpieczeństwa, które straciłem po odesłaniu MacBooka Pro do producenta i trochę mnie to stresuje.
Taką pewność daje mi też czas pracy. Nie ma tu sytuacji, kiedy wkładam naładowanego laptopa do plecaka, wyjmuję go i jest rozładowany. Bo się zresetował w tym czasie, przegrzał i cały czas pracował. Tutaj mam pewność ciągłej pracy nawet do 8-10 godzin, w MacBooku Air to były absurdalne wartości rzędu 14 godzin. Do tego stopnia, że oduczyłem się nawet odruchowo szukać miejsc do siedzenia obok gniazdka w ścianie. A wychodząc z domu na kilka godzin nie mam z tyłu głowy myśli, że koniecznie muszę spakować ładowarkę na wypadek, gdybym chciał używać laptopa.
Kolejna rzecz to wydajność. Nie ma znaczenia, czy MacBook jest podłączony do zasilania, czy nie. Wszystkie programy pracują na nim dokładnie tak samo, zawsze, w każdym miejscu. Co najwyżej lekko zaszumią mu wentylatory. Nie ma tu sytuacji, w której mamy trzy różne komputery – jeden zasilany bateryjnie, drugi podłączony do ładowarki, a jeszcze trzeci do zewnętrznego monitora, który dodatkowo obciąża podzespoły. Takie rzeczy tylko na Windowsie.
Takich, można powiedzieć pierdoł, związanych z pewnością i stabilnością działania jest tu bardzo dużo. Jak podpinam zewnętrzny ekran, to on zawsze działa i ma ustawioną odpowiednią rozdzielczość. Nie ważne, czy to monitor, czy telewizor. Nie ginie mi połączenie z akcesoriami, nie głupieje dźwięk, jak włączę Lightrooma i przesunę go z ekranu laptopa na monitor, to interfejs sam się odpowiednio skaluje. Zaskoczeni? W Windowsie Lightroom włączony na ekranie laptopa i przeniesiony na monitor ma powiększony interfejs. Trzeba go zamknąć, koniecznie na ekranie monitora i otworzyć ponownie. Mała rzecz, ale jak walczy się z tym kilka razy dziennie to ma się ochotę z komputera przenośnego zrobić lotniczy i cisnąć go przez okno.
Oduczyłem, a raczej odzwyczaiłem się od jeszcze jednej rzeczy i coś czuję, że to będzie mnie bolało – od szumu. Nawet jak MacBook Pro odpali wentylatory to jest to nic w porównaniu z wyciem laptopów z Windowsem.
Poza tym przyzwyczaiłem się i bardzo polubiłem z klawiaturą, musiałem tylko zamienić miejscami przyciski Control i Option, co można łatwo zrobić w ustawieniach i to chyba coś, co powinien zrobić każdy użytkownik Windowsa. Pierwszy raz wygodnie korzysta mi się z touchpada. Dalej wolę myszkę i tak, laptopy z Windowsem mają w zasadzie takie same touchpady, ale mam wrażenie, że Mac OS jest jakoś lepiej przystosowany do takiej obsługi. Głośniki to nie jest coś, na czym zależy mi w laptopie, ale MacBook Pro ma je WYBITNE! Do tego stopnia, że przez ostatnie pół roku nawet nie sparowałem MacBooka Pro ze stojącymi na biurku głośnikami Modecom Eclipse 180. To konsumowania YouTube’a czy oglądania konferencji więcej nie potrzba.
Wszystko to dosłownie daje nieporównywalny z niczym komfort psychiczny. MacBook Pro był ze mną w Dubaju, Paryżu, Mediolanie, zjeździł pół Polski i świadomość, że mogę go w dowolnym momencie wyjąć z plecaka i zrobić na nim dowolną rzecz, bez martwienia się, czy się rozładuje, czy się uruchomi, czy w ogóle zadziała jest nie do przeceniania. Moim jedynym zmartwieniem było to, czy mam czym przetrzeć ekran, bo edycja zdjęć w samolocie czy pociągu z uwalonym ekranem to trudne zadanie. Z czego w ogóle to wynika, skoro nie ma tu ekranu dotykowego? Po zamknięciu klapy klawiatura dotyka środkowej części ekranu i lubi się na nim odbijać. Przez to warto mieć pod ręką coś, czy będzie można go wytrzeć.
Czytaj też: Test MacBooka Pro 16 2023. Bezwzględnie najlepszy laptop na świecie
Są też rzeczy, za które MacBooka Pro miałem serdecznie dość
Po pół roku cały czas mam wrażenie, że obracam się w chaosie. Co więcej, wydaje mi się, że Mac OS to nie jest system przystosowany do mojej pracy. Mam na ogół otwartych kilka okien przeglądarki internetowej z kilkoma kartami w każdym. Kilka dokumentów, okien Outlooka, Excela, Notatki i… w Windowsie cały czas wiem, gdzie co jest. Tutaj mam jeden wielki burdel i czas leci, a ja cały czas w tym wszystkim błądzę i wydaje mi się, że to jest nie do ogarnięcia. W Mac OS nawet zwykłe przeciągnięcie okna z jednego ekranu na drugi potrafi stwarzać problemy. O jakimś ich sensownym grupowaniu czy umieszczaniu obok siebie też można zapomnieć. Jedyna opcja to ustawienie ich obok siebie na jednym ekranie, co też nie zawsze chce działać prawidłowo. W takich przypadkach szeroki monitor, który mieści obok siebie trzy okna staje się bezużyteczny.
Czytaj też: Test Apple iPhone 15 Plus. W tej cenie kupisz flagowego Androida, ale czy w ogóle go chcesz?
Dla niektórych może to brzmieć dziwnie, ale ja naprawdę mam bardzo nietypowy system pracy. To może być pokłosie pracy na dwóch etatach, jaką mam za sobą, kiedy zdarzało mi się realizować zupełnie inne zadania na dwóch komputerach i 3-4 ekranach jednocześnie. Już mi tak zostało, że rzadko kiedy robię faktycznie tylko jedną rzecz w tym samym czasie, przynajmniej od poniedziałku do piątku.
Rzecz druga, która mi wybitnie przeszkadza to zarządzanie plikami. Podobno kiedyś było gorzej, ale nadal nie jest idealnie. Mam na komputerze dużo plików, są to w większości zdjęcia, poza tym filmy i dokumenty, i bez sensownego menadżera idzie się z tym pochlastać. Ale… przemyćmy tu ogromną zaletę MacOS, czyli możliwość dowolnej zmiany formatu plików. Mam zapisany zrzut ekranu w PNG, a potrzebuję go wrzucić na stronę w JPG? Zmieniam mu nazwę z PNG na JPG i zatwierdzam.
A skoro przy zdjęciach jesteśmy. MacBook Pro to jeden z najwydajniejszych konsumenckich komputerów na rynku. Wkładam do niego kartę pamięci, mam do tego fizyczne gniazdo, co bardzo w nim chwalę, otwieram folder i… czekam. Albo otwieram folder z poziomu Lightrooma i nadal czekam. W 2-3 dni robię zdjęcia różnych rzeczy i chcę skopiować do edycji tylko te z jednej sesji to na Windowsie podgląd miniatur plików ładuje się, krócej lub dłużej, ale na ogół chwilę. Dodatkowo bez problemu ładuje się tak samo szybko podgląd zdjęc JPG, jak i RAW. W MacBooku trwa to wieczność i denerwuje mnie to niemiłosiernie. Poza tym same miniatury są malutkie, bez opcji powiększenia, więc jak dodaję zdjęcia do jakiegoś tekstu to mam dosłownie nos w ekranie, żeby widzieć, które zdjęcie wybrać. Na Windowsie mogę je sobie dowolnie powiększyć.
Do tego dochodzi masa małych rzeczy, które na co dzień robię w bardzo naturalny sposób na Windowsie, a na Mac OS bywają problematyczne. Zrzut ekranu? Jeden i drugi system wymaga kombinacji klawiszy, ale na Windowsie wycinam interesujący mnie fragment ekranu i już jest gotowy do wklejenia. Na Macu muszę kliknąć miniaturę, która pojawia się w rogu ekranu po zrobieniu zrzutu, kliknąć na zdjęciu kopiuj, a później jeszcze pamiętać, żeby ten zrzut usunąć, bo automatycznie zapisze mi się na pulpicie. Znaczy się Biurku. Nawet zwykła zmiana rozdzielczości w obrazkach na Mac OS wydaje się bardzo skomplikowana na tle tego, co oferuje byle Paint w Windowsie.
Ogólnie rzecz biorąc trudno jest mi wskazać rzeczy, które w mojej codziennej pracy jestem w stanie szybciej zrobić na Macu, niż na Windowsie. Poza jedną i jest to konfiguracja nowego komputera. MacBook, w przeciwieństwie do większości laptopów z Windowsem, nie wymaga poświęcenia dwóch dni na aktualizację sterowników, systemu, BIOS-u…
Czytaj też: MacBook Pro 14 M3 Max okiem Kowalskiego. Bolid rodem z Formuły 1 w zakorkowanym mieście
Po dodaniu plusów i minusów wynik jest jasny – czas na MacBooka i… Windowsa
Podsumowując, czas spędzony z MacBookiem Pro był cenną lekcją i czas wyciągnąć z niej wnioski i czas na… zakupy. Do codziennej, stacjonarnej pracy zostaję z Windowsem. Asus ROG Flow X13 jest po przeinstalowaniu wszystkiego, co się dało i wiecie co – magicznie naprawiło się w nim podświetlenie klawiatury, ktore kilka miesięcy temu przestało działać. Jak Asus coś pozmienia w sofcie to klękajcie narody, to nie jest pierwszy taki kwiatek w ich wydaniu. Jak już będę miał dość to przesiądę się na klasycznego PC-ta, ktory pełni rolę domowej konsoli do gier. Ale… do tego planuję dokupić MacBooka Air z procesorem Apple M2. Chociaż z drugiej strony dopłata do M3 jest na tyle mała, że jeszcze biję się z myślami.
Niedawno fani Bartka Nieantyfana linczowali mnie na portalu X, czyli świętej pamięci Twitterze, że to zły wybor. Bo MacBook Pro ma wentylatory, 120 Hz ekran i HDR! A po… co mi HDR i 120 Hz ekran do edycji zdjęć? Nie widzę sensu przepłacać za coś, czego nie wykorzystam. I tak, zawsze mam przy sobie czytnik kart pamięci. Żeby nie było, MacBook Pro ma genialny ekran, ale temu w modelu Air też niczego nie brakuje. Poza wyższą częstotliwością odświeżania obrazu.
Co wygrywa w konfrontacji Windows kontra Mac OS? Pierwszy jest nieporownywalnie lepszy do pracy wielozadaniowej. Wiele okien, wiele aplikacji, stałe przełączenie się między nimi, praca na kilku oknach jednocześnie, dużo przerzucania plikami… Drugi do specjalistycznej, ale raczej na pojedynczych aplikacjach i w rożnych miejscach. Gwarantuje zawsze pewną, stabilną i wydajną pracę w praktycznie każdych warunkach.
Kto szybciej poprawi swoje wady, będzie niemal idealny i coś czuję, że Apple może to zrobić szybciej. Wydaje mi się, że dużo łatwiej jest przemodelować samą obsługę systemu, niż poprawić jego ogólne działanie i stabilność. W przypadku Windowsa wymaga to dopasowania do różnych podzespołów, konfiguracji sprzętu, oprogramowania wielu firm trzecich. A to nie brzmi jak prosta sprawa.