Valorant próbuje tam, gdzie Counter Strike się nie odważył. Czy e-sportowy hit sprawdził się na konsolach?

Valorant wylądował na konsolach. Czy sieciowy FPS od twórców globalnego fenomenu w postaci League of Legends miał szanse odnaleźć się w środowisku kontrolerów? Opinie były bardzo różne, ale wynik jest taki, jaki po Riot Games mogliśmy się spodziewać.
Valorant

Źródło: Riot Games

Riot podbił rynek PC, ale gracze mobilni również znają twórców LoL-a doskonale

Riot Games to dla wielu graczy przede wszystkim League of Legends — i trudno się temu dziwić. Chociaż sam z LoL-em spędziłem jakieś 15 minut w swoim życiu, to naprawdę nie da się nie dostrzec skali fenomenu tej gry; a też muszę przyznać, że atmosfera League of Legends World Championship co roku mi się udziela i nawet ja wiem kim jest Faker. Riot jednak już od jakiegoś czasu eksploruje nieco inne terytoria gamingowe, wydając sporo gier na smartfony z Androidem i iOS. Mamy między innymi Wild Rift, Teamfight Tactics (TFT) czy Legends of Runeterra — i są to tytuły bliskie serca każdego mobilnego gracza. Co niektórych mogło pominąć, Riot nawet wydał grę na PlayStation 5, PS4, Xbox Series X|S, Xbox One i Nintendo Switch; w listopadzie zeszłego roku na konsolach starej i nowej generacji ukazało się Song of Nunu: A League of Legends Story, czyli przygodowa gra akcji z elementami platformowymi. Największy hit Riot Games, czyli League of Legends, pozostaje jednak grą wyłącznie na pecety.

Obok LoL-a, Riot w 2020 roku stworzył kolejnego e-sportowego giganta. Valorant, bo o nim mowa, to taktyczna strzelanka, która od momentu swojego debiutu zdobyła serca milionów graczy na całym świecie. Produkcja szybko stała się fenomenem, przyciągając zarówno casualowych graczy, jak i profesjonalnych e-sportowców. Zbudowana na solidnych fundamentach gatunku, łączy elementy znane z takich tytułów jak Counter-Strike i Overwatch (a że Riot zrobił to dobrze, to musiała to być recepta na sukces), dodając do tego własne, unikalne mechaniki i postaci zwane agentami.

Czytaj też: Recenzja Star Wars Outlaws. Blask gwiazd w cieniu rozczarowań

Na komputerach osobistych Valorant radził sobie doskonale. Wysoka dynamika rozgrywki, przemyślana mechanika strzelania oraz regularne aktualizacje i nowe treści sprawiły, że gra stale utrzymywała dużą bazę graczy. Riot Games mocno stawia również na słuchanie głosów graczy, co wiąże się z sukcesywnym rozwojem gry i wzrostem popularności na platformie e-sportowej. Jednakże, nawet największy sukces na jednej platformie nie gwarantuje pełnego wykorzystania potencjału gry. Twórcy szybko zdali sobie sprawę, że aby Valorant mógł osiągnąć pełnię możliwości, konieczna będzie ekspansja na inne platformy, w tym konsole — bo tutaj faktycznie da się to osiągnąć, kiedy przeniesienie LoL-a na PlayStation czy Xboksa, w taki sposób, żeby grało się wygodnie i intuicyjnie, mogłoby być dużo trudniejsze (chociaż myślę, że nadal możliwe). I chwilę temu Valorant oficjalnie zadebiutował na konsolach.

Valorant na konsolach stał się faktem!

Decyzja o przeniesieniu Valorant na konsole nie była jednak podjęta pochopnie. Riot Games musiało zmierzyć się z wyzwaniami technicznymi oraz z oczekiwaniami graczy, którzy przywykli do precyzyjnego sterowania za pomocą myszki i klawiatury. Opracowanie wersji konsolowej wymagało zbalansowania gry pod kątem nowej formy sterowania, co było kluczowe dla zachowania integralności rozgrywki, z której Valorant jest znany. 

Czytaj też: Recenzja Concord. To mogło się udać…

Co do zasady, jak już wspomniałem, najlepszym wyjaśnieniem tego, czym jest Valorant, to połączenie Overwatcha i Counter Strike’a. W grze znajdziemy łącznie 24 agentów, z których każdy ma swoje unikalne umiejętności i rolę na polu walki — hero shooter, jak wymieniona produkcja Blizzarda. Wybór agenta jest kluczowy — umiejętności i ult każdej z postaci mogą przesądzić o zwycięstwie, szczególnie jeśli drużyna posiada odpowiednią kombinację kontrolerów, wsparcia i szturmowców. Mecz dość rozpoczyna się od wyboru agenta, a następnie trafiamy na jednej z kilkunastu dostępnych map, które są już nieco bardziej CS-owe, a co za tym idzie, taktyka i znajomość lokacji jest kluczowa.

Rozgrywka w Valorant jest podzielona na rundy, w których zespoły na zmianę atakują i bronią. Kluczowym elementem każdej rundy jest zarządzanie ekonomią drużyny — i tu element z produkcji Valve, bo przed jej rozpoczęciem możemy kupować broń i umiejętności za kredyty zdobyte w trakcie meczu. Wybór odpowiedniego ekwipunku może zdecydować o przebiegu rundy, więc warto eksperymentować z różnymi broniami i dostosowywać je do stylu gry i sytuacji na mapie, ale również naszych preferencji (ja jednak muszę przyznać, że kierowałem się głównie hasłem „buy Vandal”). Zależnie od tego, czy obecnie atakujemy, czy bronimy, w każdej rundzie istotne jest to, czy uda się podłożyć Spike’a i doprowadzić do jego detonacji, czy może skutecznie go rozbroić. 

Czytaj też: Epicki powrót legendy. Nowa część Heroes of Might & Magic oficjalnie powstaje!

Najważniejsze: Valorant to bardzo udany port!

Po godzinach spędzonych z Valorantem na PlayStation 5, jestem w stanie z pełnym spokojem stwierdzić, że to naprawdę świetny port. Chociaż największe produkcje AAA działają dość wątpliwie na konsolach „nowej generacji”, to przy Valorancie — całe szczęście — tego problemu nie ma; ale też się go nie spodziewałem, bo jednym ze składników sukcesu produkcji Riot Games jest fakt, że ta już na PC nie wymagała kosmicznej specyfikacji i właściwie każdy niedzielny gracz mógł sprawdzić się na polu bitwy, nawet na swoim służbowym lapku. Na PS5 Valorant śmiga jednak w dumnych 120 FPS-ach, co (jako konsolowiec, z bólem serca muszę przyznać) na PS5 nie jest częstym zjawiskiem. I to znacznie polepsza wrażenia z rozgrywki.

Czytaj też: Obejrzałem zapowiedź i złapałem się za głowę. Cywilizacja VII to nowa era dla kultowej serii

Wcześniej pisałem również, że Riot ten port bardzo przemyślał. Efekty tego szczególnie widać w kwestii sterowania, bo mamy tutaj dostępnych kilka wariantów, które przypominają konsolowe sterowanie z Overwatcha czy Call of Duty. W efekcie, jeśli mieliśmy do czynienia wcześniej z FPS-ami na konsolach, poczujemy się tu jak pączek w maśle i możemy ustawić to kilkoma kliknięciami zgodnie ze swoimi preferencjami. Cieszy również fakt tego, że Riot nie zdecydował się na cross-play między konsolami a PC — i jak granie międzyplatformowe jest fajną opcją, to w grze czysto e-sportowej, używając do grania kontrolera, bylibyśmy z góry spisani na porażkę. Tu nie ma tej dysproporcji, więc jeśli regularnie dostajemy kulkę między oczy, to możemy mieć pretensje wyłącznie do siebie.

Czytaj też: Gry wideo na kinowym ekranie nie mają sensu. Ja już straciłem nadzieję

Konsolowe nowości

Riot dodał jednak dwie nowości przy okazji premiery Valoranta na konsolach. Pierwszą z nich są szybkie rozgrywki, które pozwalają rozegrać nam cały mecz w kilkanaście minut, a nie kilkadziesiąt, niejednokrotnie dobijając nawet do godziny. Drugą, zdecydowanie ważniejszą, jest Focus Mode. W CS-ie, jak dobrze wiemy, nie możemy celować — cały czas ładujemy z biodra (z wyłączeniem karabinów snajperskich). W Valorancie sytuacja wyglądała tak samo, jednak grając na kontrolerze, możemy liczyć na Focus Mode.

Ten, co prawda, to dalej nie jest tak dokładne celowanie jak w CoD-ach, Battlefieldach i innych produkcjach, ale czułość celowania analogiem zdecydowanie spada i mamy delikatnie przybliżenie na nasz cel. Nie pozwoli nam to ustrzelić rywali z bardzo daleka, ale na pewno pomoże w celowaniu w pojedynkach na średnim dystansie. Cieszy też brak auto-aima, który na konsolach jest dość często obecny i może w łatwy sposób zepsuć balans rozgrywki — bo co to za frajda, kiedy klikając przycisk celowania, gra automatycznie nakierowuje celnik naszej pukawki na głowę rywala. Nawet na konsolach został więc zachowany ten e-sportowy sznyt.

Czytaj też: PS5 doczeka się doskonałej gry na wyłączność. Astro Bot skradł moje serce!

No ale właśnie, czy konsolowi gracze tego oczekują?

Tam, gdzie CS nawet nie spróbował, tam Valotant rozbije bank?

Jeśli jesteście wyłącznie graczami konsolowymi od dziecka, zresztą jak ja sam, to sami pewnie nie mieliście specjalnej okazji przekonać się na własnej skórze o fenomenie Counter Strike’a (mecze w CS-a 1.6 na komputerach w sali informatycznej się nie liczą!). Valve nigdy nie odważyło się spróbować szczęścia na konsolach i wydawało się, że na PlayStation i Xboksach sieciowy shooter tego typu nigdy nie zagości. Wtem Riot Games podjęło decyzję, że chce spróbować, wcześniej solidnie się do tego przygotowując.

Czytaj też: Amazon sprawił, że grałem na MacBooku w Fortnite’a padem od PlayStation

Efekty? Cóż, wydaje się, że można jednoznacznie określić, że są bardzo zadowalające. Nie jest łatwo znaleźć informacje, ilu graczy gra w Valoranta na konsolach, ale odbiór tego porta jest jednoznacznie pozytywny. Spodziewałbym się również, że premiera hitu Riot Games jest jedną z przyczyn tak kolosalnej klęski Concorda, o której więcej możecie przeczytać w mojej recenzji ostatniej produkcji ze stajni PlayStation Studios. I powtórzę tu to samo, co pisałem tam — jeśli pod ręką mamy za darmo dostęp do takich gier jak Overwatch czy Valorant, to nie ma powodu, żeby płacić niemal 200 zł za Concorda.

Riot Games zrobiło to naprawdę dobrze. I chociaż z tego typu shooterami nie miałem wcześniej wiele wspólnego, to tutaj bawiłem się akurat naprawdę nieźle. Jeśli macie PlayStation lub Xboksa, dajcie tej grze szansę — oczywiście, istnieje możliwość, że skutecznie się od niej odbijecie, ale jest również opcja, że wsiąknięcie w tę grę niemal od razu.