Rozmiar iPhone’a 16 Pro Max nie jest taki straszny, ale wygląda to bardzo pokracznie
Kilka miesięcy temu kupiłem iPhone’a 15 Pro między innymi ze względu na kompaktowe wymiary i zwyczajnie mi się podoba. Małe iPhone’y są bardzo symetryczne. Tu nic nie jest za duże, za małe, wyspa aparatów idealnie współgra z rozmiarami tylnego panelu. Czego kompletnie nie mogę powiedzieć o wariantach Max i 16 Pro Max tylko mnie w tym przekonaniu uświadcza. Tylny panel wydaje się strasznie długi, wyspa aparatów dziwnie mała, a biały wariant kolorystycznie nie pomaga, bo jeszcze to wszystko dodatkowo optycznie wydłuża. Uff… teraz mi lżej, ale to wszystko jest oczywiście wyłącznie kwestią gustu.
Poza tym… no jak to iPhone. Apple w tym roku nie dał nam żadnej rewolucji wizualnej, poza małymi zmianami w palecie kolorów oraz nowym przyciskiem do obsługi aparatu, którego producent rekomentuje nie nazywać przyciskiem.
Obudowa jest genialnie wykonane. Dzięki płaskim bokom wręcz klei się do ręki i pomimo sporych rozmiarów świetnie się ją trzyma. Właśnie, to jak się tego używa? Jeśli chodzi o duże smartfony to ostatnie miesiące spędziłem, równolegne do iPhone’a 15 Pro z Pixelem 8 Pro, który od 16-tki Pro Max jest niższy i węższy o niecały milimetr. A ze względu na płaskie boki obudowy iPhone’a trzyma się o wiele wygodniej, więc koniec końców jego rozmiary okazały się mniej straszne, niż się tego spodziewałem. Latem pewnie bym narzekał, bo iPhone 15 Pro przyjemnie nie obciążał lżejszych spodni, ale w zimniejszym okresie nie zwraca się na to uwagi.
Brązowe etui, które zobaczycie na zdjęciach to produkt marki Mujjo. Skórzane etui, kupione, to nie jest żadna współpraca, bardzo mi się spodobało. Wbrew pozorom jest cienkie, czego nie można powiedzieć o wręcz 3mk Hardy (choć te faktycznie jest pancerne) i bardzo solidne, więc jeśli ktoś szuka czegoś podobnego – polecam. Jest jednak jedna wada, obsługa Camera Control jest prawie niemożliwa. Przycisk znajduje się w zbyt dużym zagłebieniu.
Przezroczyste etui Apple’a, które dostałem w zestawie jest ok i… w zasadzie to tyle. Pełni swoją ochronną rolę, ale nie wyróżnia się niczym szczególny.
Czytaj też: Test Lenovo Yoga 9i 2-in-1 Gen 9 14 – kto tu odpowiada za wzornictwo?
Apple jest mistrzem automatycznej regulacji jasności ekranu
Skoro padł Pixel 8 Pro to jedną z jego największych wad, szczególnie mając pod ręką iPhone’a, jest automatyczna regulacja jasności ekranu. Tu powiem Wam ciekawostkę. Odkąd pamiętam w smartfonach miałem na sztywno ustawioną maksymalną jasność ekranu. iPhone 15 Pro przyzwyczaił mnie to automatu i nawet polubiłem się z True Tone. Nie przeszkadza mi zmiana temperatury barwowej ekranu w ciągu dnia, w końcu nie edytuję zdjęć na smartfonie, więc nie robi mi to większej różnicy, czy w trakcie użytkowania zmienia się temperatura barwowa ekranu. W przypadku 16 Pro Max mogę w zasadzie tylko powiedzieć, że nic się w tej kwestii nie zmieniło i jest to wzór do naśladowania.
Ekran jest zwyczajnie genialny, zdecydowanie jeden z najlepszych na rynku. Kolory, czerń, jasność, automatyka wszelkiej maści – wszystko sprawuje się perfekcyjnie. Posiłkując się pomiarami serwisu GSMArena, maksymalna jasność niewiele, ale jednak urosła względem poprzednika (1796 vs 1987 nitów) i to czołówka rynku. Jaśniejszy ekran pośród flagowców ma tylko Pixel 9 Pro XL.
Dla formalności dodajmy, że iPhone 16 Pro Max ma ekran LTPO Super Retina XDR OLED o przekątnej aż 6,9 cala i rozdzielczości 1320 x 2968 pikseli. Obraz jest odświeżany z maksymalną częstotliwością 120 Hz i Apple chwali się regulacją odświeżania z dokładnością do jednego herca.
Dynamic Island… no jest i w zasadzie tyle mogę o niej powiedzieć. W niczym nie przeszkadza w codziennym użytkowaniu i w zasadzie od razu przestaje się ją zauważać.
Dodam jeszcze tutaj jedną kwestię. W smartfonach Apple względem większości modeli z Androidem podobało mi się to, że ekran sprawia wrażenie umieszczonego tak blisko chroniącego go szkła, że wydaje się wręcz znajdować nieco ponad obudową. Jakby dosłownie wyskakiwał w naszym kierunku. Niewiele smartfonów z Androidem daje taki efekt. W zasadzie można to ograniczyć do serii Galaxy S Samsunga oraz Pixeli Google’a. W iPhonie 16 Pro Max też mamy taki efekt wizualny, co dodatkowo potęgują ekstremalnie cienkie i symetryczne ramki.
Czytaj też: Huawei Mate XT Ultimate Design – bezsensowny projekt, od którego nie potrafiłem się oderwać
Zasięg i Face ID – to w iPhonie 16 Pro Max działa lepiej
Dwie rzeczy typowo użytkowe, które od razu rzuciły mi się w oczy w iPhonie 16 Pro Max względem 15 Pro. Pierwsza to zasięg i to zarówno sieci komórkowej, jak i Wi-Fi. Mam w mieszkaniu kilka miejsc, gdzie pomimo routerów mesh Wi-Fi potrafi na 15 Pro złapać lekką czkawkę. Mam też kilka lokalizacji, w których zasięg sieci komórkowych jest nie najlepszy. W każdym z tych miejsc iPhone 16 Pro Max wypada lepiej. Zasięg sieci komórkowej ma więcej kresek, a Wi-Fi działa zdecydowanie stabilniej. Wygląda na to, że poczyniono tutaj jakieś pozytywne zmiany.
Face ID to kolejna rzecz, która w iPhonie 15 Pro nie zawsze działa idealnie. Nawet w dobrych warunkach lubi mi się czasem zbuntować i muszę ręcznie wpisywać kod. Mam tak nawet kilka razy w ciągu dni. W iPhonie 16 Pro Max mam tak raz na kilka dni. Więc to kolejna rzecz, w której nie wiem co dokładnie, ale zmieniło się na lepsze.
Ogólnie jako narzędzie komunikacji iPhone 16 Pro Max spisuje się wzorowo. Oferuje wysoką jakość rozmów i bezproblemowo łączy się z innymi urządzeniami. Przez ostatnie tygodnie używałem go z łącznie trzema parami słuchawek, dwoma drukarkami, pięcioma zegarkami różnych producentów i ze wszystkim współpracował bez zastrzeżeń.
Bardzo muszę też pochwalić działanie GPS-u. Miałem okazje korzystać z niego niedawno dosłownie pośrodku niczego, a konkretnie w szczerym lesie bez zasięgu sieci komórkowej. GPS wzorowo prowadził mnie do celu i praktycznie cały czas bardzo dokładnie pokazywał moją pozycję i kierunki świata. Jeśli ktoś planuje zapytać – co z tego? to uwierzcie, że to nie jest takie oczywiste, nawet we flagowych smartfonach.
Czytaj też: Recenzja Nothing Phone (2a) Plus. Nie wiem, po co powstał, a i tak go kocham
Nowe funkcje w iOS 18
Poświęćmy kilka zdań nowościom w iOS 18. Nie będziemy tutaj sprawdzać wszystkiego, bo lista jest bardzo długa, a materiałów w sieci na ten temat nieskończenie wiele. Skupmy się na tym, co jest istotne z mojego punktu widzenia.
Zmiana, która nie przypadła do gustu niektórym użytkownikom iOS to wprowadzenie swobody w ustawianiu ikon. W pełni rozumiem złość, bo Apple nie dość, że przez Unię Europejską zabrał elitarność ładowarki do iPhone’a, to jeszcze upodobnił interfejs do Androida. Ale żarty żartami, według mnie zdecydowanie łatwiej można teraz zarządzać miejscem na pulpitach. Łatwiej jest grupować aplikacje, no i można cieszyć się tapetą, która nie musi być zasłonięta ikonami. Ogólnie miło, że Apple pozwala na coraz większą personalizację interfejsu.
Za to za nic nie mogę się przekonać do możliwości zmiany koloru ikon na jednolity. Smartfony z Androidem są pełne tego typu motywów i też nie potrafią z nich korzystać. Są jednak osoby, które uważają to za genialną funkcję, niemniej zdecydowanie podziękuję.
Latarka! Tak, latarka i naprawdę dziwi mnie, że Apple nie zrobił z tego kolejnej amazing funkcji, bez której nie możemy żyć. Podczas korzystania z funkcji możemy zmieniać długość i szerokość promienia światła. To faktycznie działa, może nie w jakimś wybitnie szerokim zakresie, ale działa prawidłowo i nie powiem, to bardzo ciekawe podejście do tematu.
Bardzo przydatną nowością jest aplikacja Hasła. To taki menadżer haseł, w którym zapisane są wszystkie nasze dostępny. Odpowiednio zabezpieczony, prosty i intuicyjny w obsłudze. Jak nigdy nie korzystam z tego typu rozwiązań w smartfonie, tutaj korzystam od wersji beta iOS 18.
Czytaj też: Apple iPhone 16 – ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra
iPhone 16 Pro Max ma nowe aparaty, ale czy dobre?
Gdybym miał w możliwie największym skrócie podsumować możliwości fotograficzne iPhone’a 16 Pro Max, brzmiałoby to następująco. Czy aparat jest lepszy niż w poprzedniku? Tak. Czy jest to dobry aparat? Tak. Czy jest o aparat na poziomie czołówki rynku? Zdecydowanie nie.
Ale po kolei. Nie chciałbym tu nikogo urazić, ale dla strzelam 90% użytkowników iPhonów, albo i więcej, aparat w nowym 16 Pro Max będzie bardzo dobry. Zdjęcia są kolorowe, mamy szeroki zakres ogniskowych, czyli możemy fotografować od szerokiego kadru do całkiem sporego przybliżenia. Do tego coś, czym Apple zazwyczaj rozgniata konkurencję z Androidem – zdjęcia wykonane każdym z aparatów mają taki sam balans bieli i kolorystykę. Osobiście bardzo sobie też chwalę możliwość zmiany ogniskowej aparatu głównego. Tak, odbywa się to cyfrowo poprzez wycinek matrycy, ale na jakości przez to nie tracimy, a częściej dużo łatwiej jest wykadrować na ogniskowej 35mm, czyli zoomie 1,5x jak kto woli, niż na domyślnych 24mm.
Dla tego małego odsetku użytkowników zdjęcia z iPhone’a 16 Pro Max będą dobre, ale dalekie od ideału. Największym problemem jest HDR, czyli zbyt usilne podbijanie jasnych elementów kadru, przez co zrobienie dobrego zdjęcia choćby zachodu Słońca jest ogromny wyzwaniem. Więcej niedawno pisał o tym Andrzej. Tłumacząc to w prostszy sposób, kolory właśnie głównie przy dużym kontraście w kadrze są zbyt mocno nasycone i zamiast płynnie przechodzić z jednego w drugi, mocno się od siebie odcinają. Do tego zdjęcia są mocno przeostrzone i tam, gdzie chciałoby się miękkich krawędzi i nieco wygładzonych tekstur, iPhone szaleje z dodaniem ostrości.
Druga główna i w zasadzie największa wada, którą mam nadzieję Apple naprawi w kolejnych generacjach to aparat z obiektywem ultraszerokokątnym. Matko i córko to jest dramat w pięciu aktach! Ten aparat jest fatalny i dosłownie zniechęca, aby z niego korzystać.
Poza tym zdjęcia z iPhone’a 16 Pro Max nadal nie dorównują czołówce rynku pod względem szczegółowości, ale jednocześnie w końcu doczekaliśmy czasów, kiedy zwyczajnie nie można już powiedzieć, że Apple jest fotograficznie zacofany. Całościowo 16 Pro Max ma naprawdę udany aparat. Poza tym z obiektywem ultraszerokokątnym.
Aparat główny
Zoom 2x
Zoom 5x
Czytaj też: Miesiąc z Google Pixel 9 Pro. Google ma kontrę na iPhone’a?
Nowe funkcje aparatu, czyli do czego służył ten guzik?
Apple wyposażył nowe iPhone’y w dwie główne nowości. Obie mogą przypaść do gustu wielu użytkownikom, ale będą udręką dla każdego, kto na co dzień wykonuje zdjęcia klasycznym aparatem fotograficznym. Najważniejsza to oczywiście Capture Button, czyli przycisk na prawym boku obudowy. Za jego pomocą możemy uruchomić aparat, zrobić zdjęcie i sterować funkcjami aparatu, jak zoomem, filtrami czy ekspozycją.
Teraz dlaczego mam z tym tak duży problem. Fotografując na co dzień klasycznym apratem jestem przyzwyczajony do dwóch rzeczy. Przycisk migawki obsługuję palcem wskazującym i jest to fizyczny, dwustopniowy guzik. W iPhonie jest to pole dotykowe. Żeby zrobić zdjęcie wystarczy go raz wcisnąć i działa. Zupełnie inaczej niż w apracie. Poza tym ewidentnie projektanci przygotowali go pod obsługę kciukiem w pionie, a nie palcem wskazującym w poziomie, bo jest zbyt wysoko na prawej krawędzi obudowy. Dlatego też na co dzień dosłownie zapominałem go używać i po dłuższym namyśle uważam, że to nie jest wina Apple. Fotografujący smartfonem szybko to opanują, nauczą się, będzie to dla nich proste i intuicyjne. Dinoazaury mojego pokroju nie będą potrafił się w tym tak łatwo odnaleźć.
Drugi element, z którym mam podobny problem, to odcienie. To coś na kształt filtrów, których intensywność możemy modyfikować za pomocą bardzo intuicyjnej wirtualnej płytki wyświetlanej na ekranie lub przyciskiem Capture Button. W sumie jest ich aż szesnaście. Ciekawa zabawka, wymagająca nieco wprawy i ćwiczeń, żeby szybko wszystkim operować, ale efekty bardzo pozytywnie zaskakują. No i tu znowu, ciekawa funkcja, której na co dzień nie używam. Fotografując aparatem edytuję zdjęcia po ich wykonaniu. Czasem nawet w momencie fotografowania nie do końca wiem, jak ma wygądać finalny obraz, wychodzi to w trakcie edycji. Tutaj na dobrą sprawę edycję wykonujemy przed zrobieniem zdjecia i z mojej perspektywy nie jest łatwo się do tego przyzwyczaić.
Czytaja też:
W kwestii wideo Apple to król i nie mamy o czym dyskutować
Użytkując iPhone’a 16 Pro Max tylko utwierdziłem się w zrozumieniu osób, które używają smartfonów Apple’a do nagrywania filmów zamieszczanych w Internecie. Szczególnie kiedy mówimy o pionowych formatach na TikToka czy Instagram, gdzie jakość obrazka nie zawsze jest najważniejsza. Tak, z klasycznego aparaty czy kamery uzyskam lepszy obraz, ale na koniec dnia wystarczy zadać sobie proste pytanie – czy wygodniej będzie mi coś nagrać zestawem, w skład którego wchodzi pełnowymiarowy aparat z dużym obiektywem i gimbalem, gdzie całość wymaga co najmniej plecaka to transportu, czy smartfonem z podpiętym malutkim mikrofonem?
Odpowiedź jest oczywista, bo czasem zanim wyważę gimbal, to iPhonem będą już kończyć nagrywanie. Co więcej, jeśli chcemy, żeby nasze nagrania były nieco bardziej pro, wystarczy dokupić mocowanie filtrów. Już nawet prosty filtr połówkowy czyni cuda w nagrywaniu samochodów. No i najbardziej PRO użytkownicy mają do dyspozycji płaskie profile w postaci Apple ProRes i co ważne, w testowanym wariancie z 1 TB pamięci do nagrywania nie jest potrzebne podłączenie zewnętrznego dysku.
Jakość obrazu w nagraniach z iPhone’a 16 Pro Max to jedno i w zasadzie nie ma zaskoczenia, że jest bardzo dobra, ale ważnym elementem jest też dźwięk. Tutaj jestem pod wrażeniem, bo na uparte da się w pełni wykorzystywać nagrania bez użycia dodatkowego mikrofonu. Oczywiście do nieco bardziej profesjonalnych zasotowań przyda się dodatkowa edycja, ale i tak jestem pod wrażeniem, jak dobrze nowy iPhone zbiera dźwięk.
Dając Wam przykład, cała pierwsze sekcja tego wideo została w całości nagrana iPhonem 16 Pro Max z podłączonym mikronem Hollyland Lark M2.
Czasy pracy to jedna z największych zalet iPhone’a 16 Pro Max
Kiedy jakiś czas temu testowałem iPhone’a 15 Plus byłem zachwycony tym, jak długo działa na pojedynczym ładowaniu. Mój prywatny 15 Pro działał… może bez szału, ale zdecydowanie wystarczająco długo na moje potrzeby, a iPhone 16 Pro Max to prawdziwy mocarz pod tym względem.
Mam aktywny ekran always on, powiadomienia, stale podpięty zegarek, a średni czas aktywności ekranu z ostatnich 10 dni to 4 godziny i 25 minut. Smartfon ładuje zazwyczaj albo co drugi dzień, albo kompletnie losowo doładowuję go o kilkanaście lub kilkadziesiąt procent. To ogromna wygoda, kiedy przykładowo muszę wyjść z domu na 3-4 godziny, ale mam 18% baterii. Więc doładowuję ją do niecałych 40% i wiem, że czego bym nie robił, to mi spokojnie wystarczy. Takie sytuacje można mnożyć i właśnie ta pewność, że smartfon mi nagle nie padnie bez zapowiedzi to ogromny komfort.
Oczywiście czas łądowania to bieda z nędzą, bo w pół godziny naładujemy akumulator do ok 45%, a do pełna w prawie dwie godziny. To nieśmieszny żart, który w pewnym stopniu jest rekompensowany przez czas pracy. Gdyby nie to, mielibyśmy tu kompletną porażkę.
Czytaj też: Test Apple iPhone 15 Plus. W tej cenie kupisz flagowego Androida, ale czy w ogóle go chcesz?
iPhone 16 Pro Max rewolucją nie jest, ale to bardzo dobry smartfon
Tegoroczne iPhone’y to typowy dla Apple’a przykład ewolucji. Kilka nowości, parę usprawnień, ale przynajmniej nie jest to objęte podatkiem od nowości, czyli znacznie wyższą niż przed rokiem ceną. Mam wrażenie, że zwyczajnie wszystko to jest zrobione uczciwie. Tak po prostu.
Pomijając całą marketingową otoczkę, dostajemy obiektywnie świetny sprzęt. Topowy ekran, topowa wydajność, długi czas pracy, stabilny i dopracowany system, bezkonkurencyjne możliwości wideo i może nie najlepszy, ale solidny, dobry aparat. To niemal komplety sprzęt pod względem oprogramowania i sprzętu, a jedynym poważnym brakiem jest dzisiaj szybkie ładowanie i to jedyna rzecz, za ktorą iPhone’a 16 Pro Max można śmiało hejtować. Cena? Testowany egzemplarz z pamięcią 1 TB kosztuje majątek, bo 8 299 zł. Gdybym miał kupować prywatnie, celowałbym w 16 Pro, bo wolę jednak mniejsze ekrany, a 256 GB kosztujący 5 799 zł spokojnie by mi wystarczył. A pewnie jak w przypadku 15-tek, za kilka miesięcy kupimy go znacznie taniej.