Dzięki formie tabletu Asus ProArt PZ13 powinien być sprzętem przenośnym. A jest wybitnie stacjonarny
Przeniesienie laptopa w formę tabletu ma w domyśle stworzyć sprzęt bardziej kompaktowy i przenośny. Asus ma w tym pewne doświadczenie, choćby w modelu ROG Flow Z13. Pomysł wydaje się dobry. Skoro jesteśmy w stanie przenieść laptopa do mniejsze formy bez utraty wydajności, to dlaczego nie? Choćby dlatego, że to nie zawsze zdaje egzamin.
Korzystanie, nie tylko z ProArt PZ13, ale i choćby Surface Pro jest utrodnione wszędzie tam, gdzie nie możemy go postawić na blacie. Mamy ograniczenia w dostosowaniu nachylenia ekranu, a namiot trzymający wyświetlacz bardzo trudno jest utrzymać na kolanach. Czyli wszystkie czynności wymagające podczas pracy aktywnego korzystania z klawiatury są karkołomne.
Skoro jednak mamy taką, a nie inną konstrukcję, co możemy o niej powiedzieć? Asus ProArt PZ13 jest świetnie wykonany. Metalowa obudowa o grubości 9 mm i masie zaledwie 850 gramów naprawdę robi wrażenie. Do tego sprzęt jest wodoodporny, zgodnie z normą IP52 oraz MIL-STD 810H i producent zapewnia, że może działać w temperaturze od -30 do 70 stopni Celsjusza i na wysokośći do 1524 m. O tym, że to sprzęt z tych bardziej pancernych świadczy też bardzo solidne etui. Choć przyznaję, że w zielonym kolorze wygląda naprawdę paskudnie, to spełnia swoje zadanie i dobrze chroni obudowę przed uszkodzeniami.
Warto też wspomnieć o charakterystycznym dla nowych modeli ProArt obramowaniu ekranu z efektowną fakturą.
Czytaj też: Asus Zenbook S14 UX5406 – czy Lunar Lake to jest to?
Porty… jakby Wam to powiedzieć, no jakieś tam są
A dokładnie – całe dwa. Jeden umieszczony na lewym boku obudowy, jeśli za wyjściową przyjmiemy orientację poziomą. Drugi znajdziemy nad nim, ukryty za zaślepką, obok gniazda kart SD.
Teoretycznie są to dwa takie same porty USB4 typu-C. Ale praktycznie, co sprawdzałem na dwóch monitorach, tylko ten pod zaślepką chciał przesyłać obraz. Bezpośrednio kablem USB-C, jak i przez przejściówkę na HDMI. Dziwne, ale ważne, że porty są dwa, więc nie musimy wybierać między ładowaniem i przesyłaniem obrazu. W zasadzie więcej do szczęścia nie potrzeba.
Minusem jest to, że nie da się zamknąć zaślepki, jeśli w gnieździe znajduje się karta pamięci. Zaślepka będzie nam wesoło dyndać w tym czasie. Dodajmy, że w zestawie znajdziemy przejściówkę z kart microSD na SD.
Czytaj też: Pół roku z MacBookiem Pro – zostaję, czy wracam do Windowsa?
Asus ProArt PZ13 ma piękny ekran OLED
Asus ProArt PZ13 ma ekran OLED o przekątnej 13,3 cala i rozdzielczości 2880 x 1800 pikseli. Ma tylko 60 Hz odświeżanie obrazu i jasność na poziomie zaledwie 360 nitów, więc bieda z nędzą.
Żarty na bok, to nie jest sprzęt gamingowy, który musi mieć 120 Hz odświeżanie obrazu. Ekran jest świetnej jakości. 60 Hz do pracy w zupełności wystarcza, a jasność 360 nitów to dobry wynik, jak na panel OLED, które w pomiarach zawsze mają niższe wartości jak na to, jak faktycznie jasno potrafią świecić.
Pokrycie kolorów jest bardzo dobre i mamy tu 88% dla palety Adobe RGB, 99% sRGB oraz 99% DCI-P3. Średnia wartość delta E bez dodatkowej kalibracji to 1.5. Mamy więc sprzęt dla twórców z ekranem idealnym dla twórców. Korzysta się z niego bardzo wygodnie, o ile jesteśmy w pomieszczeniu. Na zewnątrz dosyć mocno przeszkadza odblaskowy panel.
Obsługa dotykowa ekranu byłaby wygodna, ale mamy tu Windowsa. To nie jest wina Asusa, że system nie jest do tego przystosowany. Do jakiś prostych czynności, jak przewijanie list czy kliknięcie czegoś na szybko – jak najbardziej, ale już bardziej precyzyjne operacje, jak edycja zdjęć to już iście cyrkowe wyzwanie. Albo zwyczajnie to ja jestem dziwny, ale nawet za pomocą bardzo precyzyjnego rysika, który jest w zestawie, już chyba wolałbym się męczyć w przesuwanie suwaków za pomocą touchpada.
Czytaj też: Test ASUS ROG Zephyrus G16 (2024) GA605. Kompaktowy laptop gamingowy z nowym Ryzenem
Klawiatura Asusa ProArt PZ13 jest genialna
Trochę jest to kwestia gustu, bo wiadomo, nie każdy lubi płaskie klawiatury, ale w mój gust Asus z klawiaturą ProArta PZ13 trafił idealnie. Pomimo tego, że z oczywistych przyczyn musi to być bardzo płaska konstrukcja, skok klawiszy jest dosyć spory. Bardzo mocno spreżynują i wprowadzanie tekstu to naprawdę czysta przyjemność. Pisze się na niej wygodnie i bardzo szybko. Plus też za podświetlenie.
Co ciekawe, pomimo niewielkiej konstrukcji znalazło się tu sporo miejsca na duży touchpad. Chyba mało kto spodziewałby się, że może on być aż tak duży. Korzysta się z niego bardzo wygodnie.
Dodatkowe oprogramowanie, głośniki, Coopilot+
Asus ProArt PZ13 to komputer należący do Coopilot+ PC, czyli mamy tu dedykowany czip do obsługi sztucznej inteligencji. Pomiajając rzeczy, których na dobrą sprawę nie widzimy, czyli poprawa wydajności czy dbanie o zarządzanie wykorzystaniem energii, mamy do dyspozycji asystenta AI, którego możemy wywołać za pomocą jednego przycisku na klawiaturze. Wszystkie pytania i polecania są przetwarzane lokalnie, więc jeśli ktoś się obawia o prywatność to jest to forma zabezpieczenia. Coopilot odpowie nam na zadawane pytania i można go traktować jako rozbudowaną i mądrą wyszukiwarkę internetową, zamieni nasze szkice z Painta na efektowne obrazy czy doda napisy do filmów czy wideokonferencji. Czy jest to coś, co rewolucjinizuje korzystanie z komputera? Nie i wymaga przyzwyczajenia, bo poza testowymi wykorzystaniami na co dzień nie widziałem potrzeby, aby po to wszystko sięgać.
Asus standardowo instaluje na komputerze swoje dodatkowe oprogramowanie. Z jednej strony mamy MyAsus, który pomaga w zarządzaniu komputerem i to dobre rozwiązanie dla mniej doświadczonych użytkowników. Wszystkie najważniejsze ustawienia ekranu, wydajności czy zasilania mamy w jednym miejscu, obok łatwego centrum aktualzacji sterowników. Nie trzeba tego szukać po ustawienaich Windowsa. Z drugiej mamy rozbudowaną aplikację ProArt, w której znajdziemy m.in. zaawansowane ustawienia ekranu, z doborem kolorów i profilami obrazu. Twórcy poczują się się dopieszczeni.
Na wyposażeniu mamy dwa głośniki z inteligentnym wzmacniaczem i Dolby Atmos. Jak na tak małe urządzenie dźwięk jest bardzo przyzwoitej jakości z niewielką ilością basu, choć nadal Apple jest pod tym względem niedościgniony w tabletach i laptopach. Do dyspozycji mamy też dwa aparaty, czyli kamerę do wideorozmów o rozdzielczości 5 Mpix oraz dodatkowy aparat z tyłu o rozdzielczości 13 Mpix, oba z podczerwienią. Do wideorozmów jak najbardziej, do bardzo awaryjnych sytuacji, kiedy potrzebujemy na szybko zrobić zdjęcie też. Ale jakbym zobaczył gdzieś publicznie kogoś, kto chodzi po mieście i robi zdjęcia Asusem PZ13 to z miejsca podbiegam i proszę o seflie.
Czytaj też: Test Huawei MateBook X Pro 2024 – zjawiskowy! Ale…
Do czego jest, a do czego powinien być Snapdragon X Plus, czyli wydajnośc Asusa ProArt PZ13 – oczekiwania vs rzeczywistość
Asus ProArt PZ13 to pierwszy laptop z procesorem ARM, jakiego mam okazję używać i prawdę mówiąc nie miałem co do niego żadnych oczekiwań poza tym, żeby to zwyczajnie działało. Nawet do głowy mi nie przyszło, że zgodnie z zapowiedziami może to działać równie dobrze co MacBooki Apple’a, a podobno tak miało być.
Jest co prawda jedna rzecz, którą się udało zrobić i w końcu możemy liczyć na prawdziwie ciągłą pracę. Nie zdarzyło mi się ani razu, aby po zablokowaniu PZ13 zrestartował mi się przed kolejnym włączeniem. Co jest nagminne w laptopach z Windowsem. Nie ważne, czy ponowne otwarcie dzialiło pół godziny czy dwa dni, zawsze po otwarciu miałem otwarte wszystkie programy i dokumementy. I co też jest bardzo ważne, spadek poziomu naładowania akumulatora był przez ten czas wręcz symboliczny. To wszystko jest bardzo dużą i pozytywną zmianą.
Co z wydajnością? Darujemy sobie teoretyzowanie i benchmarki, bo kto pracuje na benchmarkach? Swoją drogą, Snapdragony X Plus nie wypadają w nich dobrze. W pracy biurowej jest wzorowo. Szybko, sprawnie i cicho. Podobnie przy korzystaniu z Internetu, nawet w bardziej hardkorowej opcji w stylu 3-4 okna Firefoxa z kilkunastoma kartami w każdej i podłączonym monitorem 4K. Nawet da się tu w coś pograć i w kultowych już GTA V i WIedźminie 3 na śednich detalach przkroczenie 30 klatek na sekundę nie jest wyzwaniem. O nowych, bardziej wymagających tytułach i wysokich detalach pozostaje pomarzyć. Nie ten adres.
Nie możemy zapominać, że Asus ProArt PZ13 to sprzęt dla twórców, więc jego głównym zadaniem jest praca kreatywna. Powiedzmy sobie wprost, że nie jestem w stanie tego w pełni sprawdzić w różnych wariantach zastosowań, bo zwyczajnie nie korzystam np. z aplikacji do edycji filmów, ale zaraz znajdziemy na to radę. To, z czego korzystam, to edycja zdjęć i… no nie jest zbyt idealnie.
Adobe Lightroom działa. Nie korzystam z wersji Classic, więc opieram się to na działaniu wersji z dostępem do plików online. Zdecydowana większość funkcji działa bez zarzutów, w tym maskowanie, z którym Asus ProArt PZ13 radzi sobie wyraźnie lepiej niż np. Huawei MateBook X Pro 2024 z Intelem i9. Nawet przy dłużeszej pracy typu 2-3 godziny wydajność jest nadal na dobrym poziomie i jedynie odezwą się w pewnym momencie wentylatory, które nawet przy maksymalnym obciążeniu nie są przesadnie głośne i hałas nie przekracza ok 45 dB.
Na tym kończymy dobre informacje. Odszumianie zdjęć trwa wieczność. Tu ciekawostka, miałem do odszumienia 45 zdjęć i zbierałem szczękę z podłogi, jak ProArt PZ13 oszacował mi wykonanie tej operacji na 225 minut(!). Sprawdziłem co na to wspomniany MateBook X Pro 2024 i ten zaoferował 90 minut, a Asus ProArt P16 z grafiką RTX 4070 pokazał 460… sekund. Ok, to tylko szacunki, które zawsze są zawyżone, a ile realnie zajmuje odszumienie jednego zdjęcia w Lightroomie? 12 minut. DWANAŚCIE. MINUT! MacBook Pro z Apple M3 Max robi to w niecałe 10 sekund, podobnie laptopy z Windowsem i RTX-em 3080 lub 4070.
Profesjonalni fotografowie pracują równolegle na Lightroomie i Photoshopie, więc Asus ProArt PZ13 nie jest… dla nich. Photoshop raz działa, raz nie działa. A jak chcemy się szybko przełączyć ze zdjęcia w Lightroomie na Photoshopa – nie działa. Nie da się.
Jeśli chodzi o aplikacje wideo, jest tak samo niedobrze. Tutaj odeślę Was do wideo Łukasza Kotkowskiego na Kanale o Technologii, który dokładnie omawia tę kwestię. W skrócie – Premiere Pro działa jeszcze gorzej niż zwykle (tak, da się), DaVinci Resolve udaje że działa. Bo o ile przewija podgląd materiałów i to nawet wzorowo płynnie, tak jeśli zaczniemy składać pliki w większy projekt, to o płynności możemy zapomnieć:
W skrócie – laptop dla twórców faktycznie sprawdzi się w pracy kreatywnej*.
*o ile praca kreatywna oznacza edycję zdjęć wyłącznie w Adobe Lightroom, opcjonalnie Affinity Photo. Bez odszumiania.
Czytaj też: Test MacBook Air 13,6 z procesorem M3 – szybciej, wydajniej i długo bez ładowarki
Dla kontrastu – czas pracy Asusa ProArt PZ13 wygląda bardzo obiecująco
Akumulator o pojemności 70 Wh w połączeniu z procesorem, który ma oferować długi czas pracy daje nam… długi czas pracy. Jeśli skorzystamy z automatycznej jasności ekranu, podczas pracy typowo biurowej mówimy o ok 14-15 godzinach ciągłej pracy. Przy maksymalnym podświetleniu ekranu to nadal bardzo dobre 9 godzin z małym hakiem i są to wyniki trudne do osiągnięcia przez większość laptopów z Windowsem.
Akumulator naładujemy dowolną ładowarką z USB-C o maksymalnej mocy 65 W i trwa to ok dwóch godzin, ale 80% akumulatora mamy już po godzinie.
Asus ProArt PZ13 to świetny sprzęt, o ile z jego nazwy zabierzemy ProArt
Świetnie wykonany z wyróżniającą się, odporną obudową. Genialny ekran OLED, wybitna klawiatura, bardzo dobry czas pracy, więcej niż przyzwoite głośniki, przyjemna kultura pracy – no mucha nie siada! Tyle tylko, że Asus ProArt PZ13, jak nam nazwa ProArt wskazuje, jest laptopem do pracy kreatywnej. Wymagającej pracy ze zdjęciami i filmami, która wymaga wysokiej wydajności i z tym, poza bardzo podstawową edycją zdjęć, sprzęt sobie kompletnie nie radzi.
Być może nie radzi sobie jeszcze i jest to tylko kwestia dostosowania oprogramowania do nowej architektury, ale ten sprzęt jest dostępny tu i teraz. Nikt nie kupi go z myślą, że poczeka sobie kilka miesięcy aż będzie można skorzystać z tego, co obiecuje nam producent.
Asus ProArt PZ13 kosztuje 7 799 zł i wybaczcie, ale do pracy ze zdjęciami i filmami w tej cenie lepiej siegnąć nawet po MacBooka Air lub jakiegoś tańszego laptopa gamingowego, a resztę zainwestować w monitor. Jest to świetny, bardzo udany sprzęt, o ile z jego nazwy zabierzemy ProArt i przestaniemy go reklamować jako urządzenie dla twórców.