Czy dopłaty do aut elektrycznych to błąd? Dyrektor Volvo Car Poland wypowiada się jednoznacznie.

Fanatyczni zwolennicy samochodów elektrycznych zyskali sobie mało pochlebną nazwę elektromagów. I nic dziwnego, skoro można od nich dowiedzieć się, że ładowanie samochodu trwa 20 sekund, miasto mające 70 tysięcy mieszkańców i 3 ładowarki to świetne miejsce na BEV, albo że źle wybierasz trasę, skoro ci nie wystarcza prądu, a wyjazd na wakacje planuje się pod kątem dostępności gniazdka. Volvo sądzi inaczej, na szczęście wśród zwolenników elektromobilności są także ludzie trzeźwo myślący, tacy jak dyrektor Volvo Car Poland Emil Dembiński, który w wywiadzie dla money.pl wypowiedział się o obecnej sytuacji na rynku.
Czy dopłaty do aut elektrycznych to błąd? Dyrektor Volvo Car Poland wypowiada się jednoznacznie.

Volvo zrezygnowało z przejścia w 100% na produkcję pojazdów elektrycznych.

Jak mówi Emil Dembiński, to raczej spowolnienie, niż odwrót i nie dotyczy to tylko Volvo. Unia Europejska postawiła sobie za cel zakaz rejestrowania aut spalinowych od 2035 roku. Zainteresowanie samochodami elektrycznymi w Europie jest jednak niższe od zakładanego, na co mają się składać zarówno opóźnienia w rozbudowie infrastruktury służącej ładowaniu pojazdów, jak i wycofanie się niektórych państw z dopłat do zakupu BEV.

Od 2022 roku Europa musiała się zmierzyć także z inwazją Rosji na Ukrainę oraz idącymi za tym sankcjami i kryzysem energetycznym, który spowodował wyraźny wzrost cen energii elektrycznej. Plany Volvo wciąż jednak zakładają, że w 2030 roku 90% wolumenu aut będą stanowić albo samochody całkowicie elektryczne, albo hybrydy plug-in.

Jakie problemy na drodze do pełnej elektryfikacji oferty wskazuje dyrektor Volvo Car Polska?

Infrastruktury ładowania de facto nie ma. W całej Polsce jest ok. 8 tys. stacji benzynowych. Ale każda z nich to kilka stanowisk, spędza się na niej kilka do kilkunastu minut, wliczając przerwę na kawę czy skorzystanie z toalety. Punktów ładowania też mamy około 8 tys. Ale po pierwsze, punkt to pojedyncza wtyczka, nie kilkustanowiskowa stacja. Po drugie, większość to te tzw. wolniejsze ładowarki, a tych najszybszych, powyżej 150 kW, jest ok. 300 na terenie całego kraju. Nie dziwię się więc, że ludzie wciąż stresują się tym, jak daleko dojadą, mając z tyłu głowy zasięg aut elektrycznych. Są tacy, którym nie przeszkadza to, że muszą planować swoją trasę, ale dla większości to kłopot. Dlatego infrastruktura to największa bariera.

Emil Dembiński

Wg. Emila Dembińskiego problemem nie jest natomiast cena, a programy dopłat do samochodów to psucie rynku i wydawanie środków, które znacznie lepiej mogłyby być spożytkowane na infrastrukturę. W tej chwili bowiem sytuacja wygląda tak, że jedynie posiadacze samochodów spalinowych mogą jechać w podróż w ciemno, zwykle bowiem w promieniu kilku km od pojazdu zawsze będzie jakaś stacja paliw, w której nawet awaryjnie można kupić paliwo. Kuriozalna jest też sytuacja, gdy 10% najszybszych ładowarek znajduje się przy salonach sprzedaży aut, a nie w terenie.

Parę słów komentarza

Pełną treść wywiadu możecie przeczytać tutaj, do czego oczywiście bardzo zachęcam. Chciałbym się jednak odnieść do kilku słów pana Emila Dembińskiego. Zgadzam się oczywiście z jego słowami, że infrastruktura jest najpoważniejszą przeszkodą dla elektryfikacji transportu samochodowego. Szczególnie dobrze widać to z perspektywy małych i średnich miast – mieszkam bowiem we wspomnianym na wstępie mieście, które ma 70000 mieszkańców i 3 ładowarki, przy czym do najbliższej mam wciąż ponad 3 km.

Sytuacja się zmienia także i tu, w ostatnich miesiącach powstało sporo stanowisk ładowania – tyle że od ich postawienia do uruchomienia droga daleka. W mieście jest niewiele nowoczesnych bloków z podziemnymi garażami, gdzie można zainstalować wallboxa – większość miejskiej zabudowy to stare kamienice i bloki z PRL, lub nowsze bloki, ale bez infrastruktury garażowej. Tu się zwykle nie da ogarnąć ładowania we własnym zakresie.

Dziwią mnie słowa pana dyrektora Dembińskiego dotyczące cen – być może tak to wygląda z perspektywy Warszawy, a może przede wszystkim z punktu widzenia osoby zarządzającej marką aut premium. Ceny aut w ostatnich latach poszybowały mocno w górę i to wszystkich, bez wyjątku, nie tylko elektrycznych.

To na co może sobie pozwolić statystyczny mieszkaniec Warszawy to jedno, to jak to wygląda w średnich i małych miejscowościach to drugie. Brak infrastruktury oczywiście zniechęca najbardziej (elektromagów, którzy nie biorą tego pod uwagę słychać w sieci najmocniej, ale nie stanowią większości użytkowników BEV). Wygórowane ceny zniechęcają resztę.

Zauważyło to także Volvo, wskazując brak dopłat jako przyczynę spadku zainteresowania elektrykami w niektórych krajach i tym bardziej słowa pana Dembińskiego mogą wywołać uniesienie brwi. Ja z pewnością nie jestem targetem Volvo, przy moim sposobie używania auta potrzebuję przede wszystkim pojazdu taniego i uniwersalnego, którym będę mógł jeździć zarówno po mieście, jak i w dalsze trasy. Producenci aut elektrycznych tymczasem nic dla mnie nie mają w tej chwili do zaoferowania, nawet z dopłatami.

Zobacz także: Elektryczne Volvo EX30 sunie przez Polskę. Szalona przygoda czy wygodna podróż? (chip.pl)