Mitsubishi Colt z zewnątrz może się podobać, ale wszyscy już ten samochód doskonale znamy
Jak już napisałem, nowy Colt to niemal 1:1 Renault Clio — ale nie planuję na tym zakończyć opisywania tego samochodu, więc na moment o tym zapomnijmy. Propozycja Mitsubishi to — jak to było w przypadku poprzedników tego modelu — samochód skrojony pod jazdę miejską. Nowy Colt ma długość 4047 mm, wysokość 1439 mm i szerokość 1728 mm. Rozstaw osi wynosi tutaj 2583 mm, a prześwit 142 mm. Samochód waży 1331 kg.
Czytaj też: Test Skoda Superb – wygodna limuzyna w zabójczo dobrej cenie
Sylwetka całego samochodu ogólnie może się podobać. 17-calowe koła z dostojnymi alufelgami wpadają w oko, a metaliczny lakier w czerwonym kolorze (na pewno najbardziej wdzięcznym do zdjęć) wygląda nieźle, chociaż moje serce niezmiennie najszybciej bije na widok czarnych samochodów.
Nie ukrywam jednak, że to przód tego modelu Mitsubishi najbardziej przypadł mi do gustu. Lampy o nieregularnym kształcie, przypominające oko ze spadającą łzą, ładny, czarny grill w centrum ze srebrnymi akcentami… to naprawdę wygląda dobrze i kusząco, a nawet mógłbym stwierdzić, że nieco futurystycznie. W oko mogą wpaść również ukryte w szybie klamki do tylnych siedzeń, chociaż bez dwóch zdań nadal niektórych pasażerów wprowadzi to w konsternację.
Tak ciekawie nie jest już jednak z tyłu, gdzie sam projekt jest zdecydowanie mniej ekstrawagancki, lampy nie robią takiego wrażenia, a przerażająco wielki napis Mitsubishi na klapie bagażnika wręcz odstrasza. Tutaj pojawiają się jeszcze dwa zarzuty. Po pierwsze, umieszczenie kamery jest bardzo niefortunne i wygląda jak designerska pomyłka — na pewno dało się to zrobić lepiej i mniej „inwazyjnie”. Do tego irytować może sposób otwierania bagażnika — najpierw musimy nacisnąć przycisk, znajdujący się kawałek nad tablicą rejestracyjną (domyślnie sięgałem w miejsce kamery i nie jestem w tym jedyny), czyli w miejscu bardzo podatnym na zbrudzenia, a następnie podnieść klapę ręką nieco wyżej, czym też możemy skutecznie ubrudzić dłoń. Jakieś alternatywy? Machanie nogą pod zderzakiem nic Wam nie da, możecie za to nacisnąć przycisk otwierania tylnej klapy na karcie (tu, identycznie jak w Renault, mamy kartę zamiast klasycznych kluczyków). Dobrze mieć inną opcję, ale idąc z pełnymi rękami, ostatnie, co chcemy robić, to szukać karty po kieszeniach.
Czytaj też: Test nowego Nissana Qashqai e-Power – dużo zmian, ale nie wszystkie poszły w dobrą stronę
Mitsubishi Colt wpada w oko. To zgrabny i kusząco prezentujący się samochód z segmentu B, którego przód szczególnie potrafi oczarować, a jeśli chodzi o tył… cóż, można mu przebaczyć pewne niedociągnięcia. Aluminiowe felgi także przyciągają wzrok, a metaliczny lakier podkreśla ciekawie narysowaną bryłę samochodu. Generalnie naprawdę nie ma tu wstydu.
W środku jest solidnie, ale nie wszystko wypadło tak, jak można było oczekiwać
Środek Mitsubishi Colta również jest identyczny, jak w przypadku Clio. W tym wypadku to jednak komplement. W środku zdecydowanie dominuje czarny kolor i tworzywa sztuczne, ale przełamują to srebrne wstawki, co wygląda naprawdę zachęcająco. Skórzana kierownica daje wrażenie porządnej i solidnej — jedynie szara podsufitka o nieregularnej barwie średnio przypadła mi do gustu, ale to też element, na który — umówmy się — praktycznie w ogóle nie patrzymy, więc to już czyste czepialstwo. Wszystko jest ze sobą dobrze poskładane, nic nie skrzeczy i nie lata, a przy tym nie spotkamy dźwięku trzeszczenia, jak w legendarnym już Lamborghini Urusie.
Czytaj też: Test Skoda Kodiaq – bez tego elementu wyposażenia jej nie kupuj
Wykonanie w środku jest faktycznie dość miękkie, ale niestety niekoniecznie tam, gdzie moglibyśmy tego oczekiwać. Tunel środkowy z mechaniczną dźwignią automatycznej skrzyni biegów jest nachylony w stronę kierowcy i prawa noga o niego zahacza, co daje o sobie znać przy dłuższych trasach — to samo jest w przypadku podłokietnika znajdującego się w drzwiach kierowcy, na którym nasz łokieć nie odpocznie, a prędzej się o niego obije. Większość elementów deski rozdzielczej jest miękka, ale niestety tam, gdzie byśmy tego oczekiwali najbardziej, brakuje nieco delikatności i finezji.
Podoba mi się za to fakt, że nie musimy wszystkim sterować wyłącznie z poziomu centralnego, 9,3-calowego ekranu, a znajdziemy tu mnóstwo fizycznych przycisków — zarówno na kierownicy, jak i po jej lewej stronie, a także pod ekranem centralnym. Naleciałości Tesli lubią nawiedzać innych producentów, ale nie zawsze wypada to dobrze — szczególnie, kiedy system multimedialny działa jak sprzed dekady i woła o pomstę do nieba. Jeśli chodzi o kontrolowanie multimediów, to tutaj mamy obecny znak rozpoznawczy Renault. Do zgłaszania, ściszania, przewijania muzyki czy zmieniania stacji radiowej, za kierownicą znajdziemy specjalną manetkę. Na samej kierownicy ulokowane zostały jednak przyciski, między innymi do sterowania tempomatem czy zmiany informacji wyświetlanych na cyfrowym zegarze. Całość jest intuicyjna, a przyciski wyraźnie klikają.
Czytaj też: Test Honda CR-V – największe wady i zalety udanego SUV-a
Pod ekranem w centralnej części, wspomniane przyciski posłużą między innymi do włączania podgrzewania foteli, zablokowania zamków w drzwiach, włączenia widoku z kamer czy uruchomienia systemu półautonomicznego parkowania. Jeszcze niżej znajdziemy trzy pokrętła i cztery przyciski do obsługi klimatyzacji. Całość wygląda bardzo porządnie i tak też działa, ale tutaj mam jedną uwagę — w tej cenie jednostrefowa klimatyzacja automatyczna to po prostu wstyd, ale do kwestii finansowych wrócimy nieco później.
Jeszcze niżej znajdziemy gniazdo zapalniczki o mocy 12 V, rzadko już spotykane wejście AUX oraz dwa wejścia USB… i to USB-A. To mnie nieco zaskoczyło, bo po samochodzie z tego rocznika spodziewałbym się definitywnie USB-C — a jeszcze bardziej wstrząsający jest to fakt, kiedy weźmiemy pod uwagę, że to jedyne złącza USB w całym samochodzie. Pasażerowie z tyłu nie mają co liczyć na możliwość podładowania swoich smartfonów. To na spory minus.
Idąc dalej, obok dźwigni skrzyni biegów znajdziemy pasek ambientowy, który jednak jest na tyle mały, delikatny i słabo świecący, że równie dobrze mogłoby go nie być. Szkoda, że podświetlenia nie ma na drzwiach i desce rozdzielczej, a także że nie uświadczymy tutaj funkcji zmiany kolorów podświetlania (te zmieniają się tylko wraz ze zmianą trybów jazdy). Ja wiem, że dla wielu osób to zbędny dodatek i niepotrzebne kolorki, ale w moim odczuciu to świetny akcent i sam jestem tego sporym zwolennikiem — a skoro już na takie podświetlenie się zdecydowano, to temat można było zrealizować bardziej ambitnie. Warto za to docenić Colta ze względu na lusterka z martwym polem, co jest miłym, a przede wszystkim użytecznym dodatkiem.
Czytaj też: Test Ford Bronco – terenowa bestia na wszystkie polskie drogi
Wygodne, lecz „manualne” fotele i użytkowa przestrzeń
Fotele w Colcie są naprawdę miękkie i wygodne, dzięki czemu nie powodują specjalnego dyskomfortu nawet podczas dłuższych tras. Można odczuć jednak nieco brak podparcia lędźwiowego, a bardziej wymagających kierowców może rozdrażnić fakt, że całość jest regulowana manualne — ale tutaj akurat nie powinno być to żadnym zaskoczeniem. Fotel kierowcy i pasażera jest taki sam, włączając w to fakt, że obydwa są podgrzewane. Rodziców z pewnością ucieszy system ISOFIX, znajdujący się z tyłu, ale również z przodu, oraz drzwi, które otwierają się naprawdę szeroko, dając tym samym dużą swobodę przy foteliku.
W środku jest sporo miejsca. Mając 1,86 m wzrostu nie brakowało mi przestrzeni i nie ocierałem czupryną o podsufitkę. Z tyłu prezentuje się to jednak nieco gorzej i wsiadając za ustawiony pod siebie fotel, cóż, o komforcie nie było mowy — zarówno pod względem miejsca na nogi, jak i przestrzeni nad głową. Na upartego mogłyby się tu zmieścić 4 dorosłe osoby, ale nie sądzę, żeby miało to być najbardziej wygodne doświadczenie.
Czytaj też: Test Renault Rafale – silnik 1.2l we flagowym aucie to dobry pomysł?
Między przednimi fotelami znajdziemy miejsce na ewentualne odłożenie karty od samochodu, obok są przycisk auto hold, nieco dalej dwa cup holdery, które możemy zasłonić. Jeszcze dalej znajdziemy regulowany pod względem długości podłokietnik, który przy okazji jest schowkiem — niespecjalnie dużym, ale za to naprawdę głębokim. Drugi schowek znajduje się za to przed pasażerem i jest on zadowalającej wielkości, mając na uwadze rozmiar całego samochodu.
Bagażnik nie rozczarowuje
Bagażnik na początku niesamowicie frustruje, z wyżej już wspomnianych powodów. Kiedy jednak już go otworzymy, to nie powinniśmy być zawiedzeni. W wersji hybrydowej, którą miałem na testach, bagażnik ma pojemność „tylko” 301 litrów, za to w wersjach spalinowych ma o 90 litrów więcej. Oczywiście pod tym względem spalinówka sprawdza się lepiej, ale jeden i drugi wariant zdaje egzamin w miejskim samochodzie. Do tego znajdziemy tutaj dwa haczyki, miejsca, gdzie możemy zaczepić reklamówkę z zakupami, a także subwoofer. Po złożeniu tylnej kanapy przestrzeń bagażowa w hybrydzie wynosi niemal 1000 litrów, ale nie uświadczymy w pełni płaskiej podłogi.
Czytaj też: Test Renault Scenic E-Tech 100% Electric – elektryk z zasięgiem spalinówki
Finalnie więc Mitsubishi Colt ma miejsca „akurat”. Dużo wolnej, niewykorzystanej przestrzeni tutaj zdecydowanie nie uświadczymy, ale specjalnego ścisku również nie ma — na pewno z perspektywy kierowcy. Jak na miejski samochód z segmentu B, naprawdę nie ma na co tutaj narzekać. Jest wygodnie, jest w większości miękko, jest estetycznie i całkiem ładnie.
System multimedialny, czyli dziękujmy za to, że Apple CarPlay i Android Auto istnieją
Centralny ekran, który jest — co ciekawe — pionowy (i nie, nie ma w systemie multimedialnym preinstalowanego TikToka), początkowo wzbudzał we mnie konsternację i wydawał mi się mało ergonomiczny. Z czasem jednak da się do niego przywyknąć i po tygodniu jeżdżenia Coltem 7. generacji dochodzę do wniosku, że w sumie to praktyczne rozwiązanie, które przy okazji jest bardzo czytelne. Doceniam fakt, że w dolnej części ekranu mamy pięć głównych ikon, dzięki czemu wszystko zawsze jest pod ręką w stałym miejscu.
Czytaj też: Jazda bez użycia rąk po polskiej autostradzie. Przeżyliśmy testy Ford BlueCruise
Nie ukrywam jednak, że z systemu Mitsubishi korzystałem głównie przy okazji podglądania kamery cofania, kamery 360 czy czujników dookoła pojazdu, albo podczas sprawdzania systemu półautonomicznego parkowania. Sam system jest w moim odczuciu jednak, cóż, mało przyjemny. Nie jest płynny, działa tak, jakby ekran miał odświeżanie na poziomie 15 Hz, jest tu bardzo ubogo jeśli chodzi o animacje i opcje, a te najpotrzebniejsze, jak na przykład wyłączenie wybranych asystentów, są dość solidnie schowane i trzeba się sporo przeklikiwać.
Całe szczęście, Mitsubishi Colt w najwyższym wyposażeniu, czyli Instyle, z którym miałem do czynienia, oferuje bezprzewodowe wsparcie dla Apple CarPlay i Android Auto. Dzięki temu problem znika i możecie sprawnie korzystać ze świetnych rozwiązań przygotowanych przez Google czy giganta z Cupertino. Najgorzej w Mitsubishi wypada jednak asystent głosowy, którego problemem nawet nie jest to, że nie mówi po polsku — ale po prostu jest niezdolny do wykonywania jakichkolwiek „bardziej zaawansowanych” czynności. Zajawkowicze technologiczni nie poczują się tutaj zatem jak w raju, ale niestety to problem, który dość często dotyczy samochodów; i osobiście nadal twierdzę, że kwestię własnego systemu multimedialnego wymasterowała tylko Tesla.
Czytaj też: Test Porsche 718 Boxster – czy da się sportowo, wygodnie i z klasą? Da się, ale już niedługo…
Skoro wspomniałem już o systemie półautonomicznego parkowania, to chciałbym dodać, że działa on nieźle, ale zdecydowanie nie jest to funkcja, z której można korzystać w godzinach szczytu. System potrzebuje sporo czasu na wykrycie wolnego miejsca, nawet jeśli jest ono spore i oczywiste, a w samym procesie parkowania zdecydowanie mu się nie spieszy. Fajny bajer, ale raczej w formie ciekawostki. W kwestii asystentów muszę również przyznać, że czujniki są zdecydowanie nadwrażliwe. Wielokrotnie auto krzyczało podczas jazdy w mieście z niewidomych mi przyczyn, a kiedy stałem w korku, to ostrzegało mnie przed stojącą nieruchomo latarnią, znajdującą się dobre kilka metrów ode mnie. Co za dużo, to niezdrowo.
Hybrydowy Colt to słodko ubrana bestia. Wrażenia z jazdy
Chociaż Colt to miejski samochód, już drugiego dnia styczności z tym autem, wyruszyłem na dość długą trasę, która finalnie wyniosła lekko ponad 700 km. W końcu miejskimi samochodami bez problemu powinniśmy móc w każdej chwili pojechać w trasę (no, chyba, że mowa o elektrykach). Colt naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Clio w przebraniu prowadzi się bardzo dobrze i komfortowo, a sama jazda jest aksamitna. Samochód tak samo dobrze sprawdza się na autostradzie, jak i podczas ciasnego parkowania na pełnym parkingu pod marketem. Manewrowanie jest tutaj nienaganne w każdej formie; to naprawdę zgrabne auto.
Czytaj też: Mercedes z programu Mój Elektryk – sprawdziliśmy modele EQA i EQB
Przy prędkości autostradowej nie mamy uczucia, że samochód się zarzyna i chce wydać za moment ostatnie tchnienie. Radzi sobie naprawdę dobrze i dynamicznie się zbiera nawet przy wyższych prędkościach. Chociaż to w teorii auto skrojone pod miasto, na drogach szybkiego ruchu nie zrobi Wam wstydu.
Pozytywnie zaskoczyło mnie także zawieszenie. We wspomnianej trasie z Warszawy pojechałem do Gliwic, skąd później przejechałem do Katowic, żeby finalnie wrócić do stolicy. Bywalcy Śląska będą wiedzieli, do czego zmierzam. Taka wycieczka wiązała się z przejechaniem przez jedną z najbardziej pofalowanych dróg, jakie widziałem na oczy, czyli A1 — gdzie nierówności są tak odczuwalne, że nawet limit prędkości został zmniejszony do 80 km/h. Colt oczywiście podskakiwał, a ja razem z nim, ale było to bardzo spokojne i delikatne. Ani razu nie odczułem specjalnego dyskomfortu ani w nic nie uderzyłem, podobnie zresztą jak samochód — wyszedł z tego cały i zdrowy, co zrobiło na mnie wrażenie. Na trasie pojawił się jednak jeden problem, a mianowicie kiepska jakość wyciszenia. Od 90 km/h w środku trzeba nieco podnosić głos, jeśli chcemy z kimś porozmawiać, a także zgłosić muzykę.
Hybrydowy wariant, którym ja jeździłem, jest najmocniejszym ze wszystkich. Pod maską znajdziemy bowiem 4-cylindrowy silnik benzynowy o mocy 96 KM i 148 Nm momentu obrotowego w parze z silnikiem elektrycznym o mocy 48 KM i 205 Nm momentu obrotowego, co łącznie daje nam moc 143 KM. To przekłada się na przyspieszenie od 0 do 100 km/h w 9,3 sekundy i prędkość maksymalną wynoszącą 174 km/h. Samochód więc dynamicznie przyspiesza (jak na napęd elektryczny przystało), ale również bardzo sprawnie dostosowuje sposoby przekazywania mocy na koła, zależnie od sytuacji. Kluczowym elementem jest komputer, który sprawnie zarządza przepływem mocy między silnikiem spalinowym a elektrycznym, a czasami angażuje oba w jednej chwili. Dodatkowo system zarządza różnymi metodami ładowania akumulatora.
Czytaj też: Pierwsza jazda Renault Symbioz – tańszy, niż wygląda
Spalanie — czy nowy Colt to ekonomiczny samochód?
Średnie zużycie paliwa według WLTP to 4,1 l/100 km. Oczywiście takiego wyniku nie udało mi się osiągnąć, ale i tak spalanie jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Sami zresztą zobaczcie, jak to się u mnie prezentowało.
Miasto | 5,9 l/100 km |
Trasa do 90 km/h | 4,6 l/100 km |
Trasa do 140 km/h | 5,7 l/100 km |
Czytaj też: Test Honda e:Ny1 – pomysł był dobry, ale detale…
Cena. Ktoś tutaj ewidentnie odpłynął
Samochód, mimo pewnych mniejszych minusów, jak sami widzicie, oceniam dość pozytywnie. Zachęcać mogą zatem reklamy, które mówią nam, że Colta możemy dostać już od 72 990 zł. I to prawda, ale tyczy się to wersji z silnikiem 1.0, o mocy 66 KM, z manualną skrzynią biegów w najbiedniejszym wyposażeniu Inform, które nie ma nawet żadnego ekranu centralnego do kontrolowania multimediów, a i jedyny wtedy ekran z zegarami jest mniejszy, bo 7-calowy. Mamy wtedy też mniejsze, 15-calowe koła, manualną klimatyzację — cóż, jak sami widzicie, ogólnie jest tutaj niesamowicie surowo i po prostu biednie.
Jeśli chcielibyśmy w pełni wyposażony samochód, dokładnie w takiej wersji, jaką opisuję tutaj, to cena wynosi 126 290 zł. I doliczcie jeszcze 2,5 tysiąca złotych za czerwony lakier. Hybrydowy Colt w wyposażeniu Instyle kosztuje więc 130 tysięcy złotych. Miejskie auto z segmentu B. Za 130 tysięcy złotych. W moich oczach to czyste szaleństwo i z całą sympatią dla tego auta, nigdy bym nie wydał na nie tylu pieniędzy.
Czytaj też: Weekend ze Skyworth K – chińska motoryzacja jest ciekawa czy lepiej od niej uciekać?
Jak Colt wypada w porównaniu z Clio?
Przejdźmy jednak do nieuniknionego porównania z Renault Clio. Podstawowa cena samochodu francuskiej firmy to 74 200 zł, a japońskiej — 72 990 zł. Teoretycznie więc punkt dla Colta, lecz haczyk jest taki, że Renault w tej cenie ma już silnik turbo, a taki luksus w Colcie jest dopiero od progu 86 790 zł. Prawie 13 tysięcy złotych różnicy. Renault do tego oferuje fabryczną instalacją LPG, która kosztuje 4000 zł, ale — jak wszyscy doskonale wiemy — pozwala zaoszczędzić sporo na paliwie. Mitsubishi za to na gaz nie pojedzie.
Colt ma jednak atut, który może skutecznie przykuć uwagę klientów. Chodzi mianowicie o 5-letnią gwarancję, podczas gdy Renault przy Clio oferuje tylko 2 lata. Mając jednak na uwadze wszystkie aspekty, także delikatnie lepsze wyposażenie Renault w podobnych pieniądzach, japońska propozycja wypada na tym polu nieco gorzej. Przez co jeszcze trudniej jest tę cenę usprawiedliwić.
Czytaj też: Test Mercedes CLE 300 4MATIC Coupe – świetne auto, choć teoretycznie do niczego
To świetny miejski samochód, ale nie za te pieniądze
Mitsubishi Colt 7. generacji to bardzo przyjemny samochód, który idealnie nada się do miasta, a przy tym świetnie sobie poradzi na dłuższych trasach przy większych prędkościach. To auto, które pod wieloma względami jest książkowym samochodem do miasta, a przy tym naprawdę godnym reprezentantem segmentu B. Colt pod wieloma względami mnie zaskoczył, i chociaż było kilka niedociągnięć, to tydzień spędzony z tym autem był naprawdę przyjemny… ale. No właśnie, jest tu „ale”, i to dość spore. Wszystko to tyczy się wersji hybrydowej, z najwyższym wyposażeniem, a to zaś przekłada się na absurdalnie wysoką wręcz cenę. Chciałbym ten samochód z czystym sumieniem polecić, ale kilka kwestii, z ceną na samym czele, zwyczajnie mi na to nie pozwala.