Until Dawn dalej straszy. To horror z krwi i kości, który przez całe 10 rozdziałów trzyma w napięciu
Fabuła skupia się na grupie ośmiu przyjaciół, którzy wracają na odizolowaną górską chatę rok po tragicznym wydarzeniu, które odcisnęło piętno na wszystkich. Głupi żart zamienił się w tragiczną śmierć dwóch sióstr, której okoliczności do dziś specjalnie nie wyjaśniono. Spotkanie rok po tragedii ma być próbą zjednoczenia grupy i uczczenia pamięci ich zmarłych przyjaciółek, jednak szybko okazuje się, że — nie zgadniecie — coś niepokojącego czai się w okolicy. Atmosfera jest napięta od samego początku — śnieżyce, ciemność i izolacja to tło dla tajemnicy, która szybko przeradza się w brutalną grę o życie.
Czytaj też: Darksiders II: Deathinitive Edition – skok na kasę czy ukłon w stronę fanów?
W Until Dawn mamy 8 grywalnych postaci, a każdy bohater jest jasno zarysowany. W ekipie mamy więc zadziorną Jess, dość impulsywnego i heroicznego Mike’a, delikatną Sam, zabawnego, ale nie do końca pewnego siebie Chrisa, czy „lidera grupy”, Josha, który zorganizował wyjazd — a w tę rolę wciela się fenomenalny Rami Malek, co tylko buduje uczucie niepokoju; fani Mr. Robota będą wiedzieli, co mam na myśli. Ich relacje są nadal dość niepewne, napięte i skomplikowane. Co nie jest żadną tajemnicą, to fakt, że każdy z tych bohaterów może nie dożyć tytułowego świtu — a wszystko to jest zależne od naszego refleksu, ale przede wszystkim wyborów, które podejmujemy podczas gry.
Czytaj też: Recenzja Astro Bot. Ja już znam swoje GOTY!
Efekt motyla to główny motyw. Tutaj każda decyzja ma ogromne znaczenie
Gdyż właśnie, Until Dawn bardzo mocno stawia na efekt motyla — co oznacza, że absolutnie każdy nasz wybór, nawet ten pozornie nic nieznaczący, ma realne konsekwencje. Fabuła dynamicznie się zmienia w zależności od decyzji, co daje ogromną regrywalność; ta sama historia za każdym razem może być całkowicie inna. Niemal każdy etap i moment gry wywołuje napięcie, a finał (niezależnie od tego, który osiągniemy) może naprawdę zaskoczyć.
Czytaj też: Nowy Dragon Age będzie dla każdego – dosłownie!
Klimat gry to idealne połączenie klasycznego horroru slasherowego z elementami psychologicznego thrillera. Groza nie ogranicza się do potworów czy paranormalnych zjawisk — największy strach wynika z niepewności co do intencji postaci i tego, komu można zaufać. W Until Dawn stale balansujemy między ratowaniem bohaterów a odkrywaniem coraz mroczniejszych sekretów. Tytuł stworzony przez Supermassive Games świetnie straszy i co do tego nic się nie zmieniło.
Co nowego w remake’u? Zmian jest naprawdę niewiele
Zacznijmy od najważniejszego: czy Until Dawn potrzebowało remake’u? Absolutnie nie. Zaledwie 9-letnia gra do dziś wygląda naprawdę nieźle — i odświeżenie nie zaszkodzi, ale przepalanie budżetów na zrobienie jej od nowa jest zwyczajnie bez sensu. Remaster i przy okazji port na PC (bo to właściwie największy plus tego nowego wydania) absolutnie by wystarczył. Ballistic Moon, czyli studio odpowiedzialne za Until Dawn Remake, starało się dodać coś od siebie — i część im wyszła, a część… wręcz przeciwnie.
Czytaj też: Pierwsze wrażenia z Diablo IV: Vessel of Hatred. Kiedy mrok i nienawiść wzbudzają ekscytację
Przede wszystkim, w remake’u zmieniono nieco początek historii. Historia Hannah i Beth Washington w prologu została wydłużona i rozbudowana, co rzuca nieco lepsze światło na dalsze wydarzenia i pozwala bardziej zrozumieć przebieg fabuły i motywy bohaterów. To na zdecydowany plus; i chociaż to mały dodatek, to robi robotę. Ballistic Moon zmieniło również nieco pracę kamery — ujęcia czasem bardziej pokazują twarze i mimikę bohaterów, czasem pojawiają się przerażające ujęcia zza pleców, które budzą w nas niepokój i sugerują, że coś zaraz może się pojawić, czasem widzimy coś z perspektywy szafki, którą właśnie otworzyliśmy — dodano więc proste zabiegi, które jednak skutecznie podbijają strach towarzyszący nam podczas rozgrywki i świetnie pasują do klimatu całego Until Dawn.
Czytaj też: Recenzja EA Sports FC 25. Trochę nowości, trochę rozczarowań i… gwarantowany sukces
Cała gra została przeniesiona na silnik Unreal Engine 5, więc nie mamy tu wyboru między wydajnością a grafiką — w teorii ta gra powinna wyglądać pięknie i śmigać jeszcze lepiej. Mimika twarzy bohaterów zdecydowanie się polepszyła, gra światłem weszła na wyższy poziom, co w horrorach jest mile widziane, i gra faktycznie wygląda bardzo dobrze. Warto tu jednak wspomnieć, że w Until Dawn Remake grałem na PlayStation 5, nie na gamingowym pececie, więc doznania wyznawców PCMR mogą być nawet jeszcze lepsze. Jeśli liczyliście na fajerwerki, to mam dobre wieści — nie musicie czekać do sylwestra.
Twórcy remake’u zadbali również o wsparcie funkcji DualSense’a. Podczas podejmowania decyzji na triggerach czujemy opór, co podkreśla wagę każdego naszego wyboru. Haptyczne wibracje także są tutaj odczuwalne. Interfejs wszystkiego nieco zmieniono, w taki sposób, żeby QTE czy momenty, w którym nie możemy ruszyć kontrolerem, były jak najbardziej intuicyjne. To jednak czysta kosmetyka, która — wierzę — zostałaby zaimplementowana również w remasterze.
Czytaj też: Black Myth: Wukong czy Elden Ring? Ograłem obie gry i już znam odpowiedź
Until Dawn Remake nie dowiózł pod każdym względem
Są jednak także rzeczy, które nie wypaliły. Jeśli to remake, w którym prolog został zmieniony, to można było oczekiwać przepisania dialogów. Młode pokolenie przez te 9 lat zdążyło się dość zmienić, a nawet całkowicie wymienić — i kiedy w grze trzymającej napięcie, bohaterowie po zobaczeniu czegoś strasznego mówią „zabieram suba” albo „goń się”, to mi robiło się zwyczajnie słabo, a strach zamieniał się w zażenowanie. Takich przykładów przez całą grę jest mnóstwo; i dla jasności, nie chodzi mi o brainrotową mowę, w stylu „skibidi”, „fanum tax” czy „rizz”, ale najlepiej, gdyby na siłę młodzieżowe teksty zostały zastąpione normalnymi reakcjami dorosłych ludzi.
Do tego sterowanie i zachowanie postaci zawodzi. Controlsy często niesamowicie mnie irytowały, bo gra nie zanotowała, że zmieniła się kamera, i przesuwając analog prosto, postać szła w bok. Czasem też lubią się zaciąć o ścianę i chodzić w miejscu, a innym razem animacja chodzenia lubi się zaciąć i bohater wygląda, jakby chodząc, walczył z powietrzem.
Największym problemem jednak jest fakt, że Until Dawn Remake na PlayStation 5 nie działa w 60 FPS-ach, a zaledwie ociera się o 30 klatek na sekundę. I trudno to przełknąć, mając na uwadze, że mówimy TYLKO o remake’u 9-letniej gry. Na domiar złego, oryginalne wydanie z PlayStation 4 na PS5 bezproblemowo chodzi w 60 klatkach na sekundę… więc tak, nowe wydanie działa gorzej, niż oryginał. I lepsza grafika czy UE5 absolutnie tego nie tłumaczy, a w argument tego, że potrzebujemy PS5 Pro do takich dobrodziejstw, zwyczajnie nie uwierzę.
Czytaj też: Pięć lat za późno. PS5 Pro już oficjalnie
Czy Until Dawn Remake jest warte uwagi?
Jeśli gracie na PC i nie mieliście wcześniej styczności z tym tytułem — warto, dla poznania tej historii i zagłębienia się w fabułę. Jeśli jednak macie PlayStation, to nie wiem, czy za 299 zł jest to dobry deal. Wersja z 2015 roku kosztuje w PlayStation Store 89 zł, a do tego gra jest dostępna w ramach subskrypcji PlayStation Plus Extra, czyli średniego szczebla PS+. W moim odczuciu niewiele stracicie, jeśli postawicie na oryginał — a na pewno zyskacie 30 FPS-ów.