Recenzja Call of Duty: Black Ops 6. Psychodela i karabin to przepis na sukces

Treyarch doskonale wykorzystał swój gap year i po zeszłorocznej kompromitacji w postaci Call of Duty: Modern Warfare III, teraz dostaliśmy bardzo eksperymentalne, ale jednocześnie niezwykle udane Black Ops 6. Niedokończone DLC za cenę pełnej gry AAA od Sledgehammer Games może pójść w zapomnienie, bo tegoroczna odsłona CoD-a sprawiła, że nie mogłem oderwać się od konsoli. Do tego stopnia, że kampanię (dłuższą, niż nas do tego przyzwyczajono w ostatnich latach) przeszedłem na jedno posiedzenie. I niczego nie żałuję.
Call of Duty: Black Ops 6
Call of Duty: Black Ops 6

Activision Blizzard musiało dowieźć — i faktycznie to zrobiło

Sledgehammer Games, Infinity Ward i Treyarch — to trzy główne studia, które pracują nad Call of Duty. W zeszłym roku planowo była kolej Treyarch, ale już na kilka miesięcy przed premierą pojawiało się wiele plotek dotyczących tego, że deweloper nie zdąży ze swoją grą i możliwe, że CoD zaliczy niespodziewaną, roczną przerwę wydawniczą. Finalnie Activision nie chciało na to pozwolić i projekt trafił w ręce Sledgehammer Games, które dwa lata wcześniej wydało całkiem średnio przyjęte Call of Duty: Vanguard. Deweloperzy po tragicznej premierze publicznie się jednak przyznawali, że nie byli w ogóle gotowi z tą grą i lepili ją na ślinę, po nocach, na rozkaz Activision, a przecieki dotyczące tego, że CoD z 2023 roku powinien być DLC, były jak najbardziej prawdziwe.

Koniec końców mleko się rozlało, a premierę zaliczyło Call of Duty: Modern Warfare III. Gra z tragiczną wręcz kampanią, gdzie — dość przewrotnie — fakt, że trwała ona zaledwie 3 godziny, był jej największą zaletą. Poza tym dostaliśmy standardowy tryb multiplayer, a największą zmianą, chociaż równie marnie wykonaną, był powrót trybu Zombies. I komplet takich niedokończonych trybów był sprzedawany za 350 zł, chociaż powinien kosztować maksymalnie 80 zł.

Czytaj też: Pierwsze wrażenia z LEGO Horizon Adventures. Postapokaliptyczne klocki mogą się podobać!

Zaufanie graczy słusznie spadło, a ja sam przez to wszystko do tegorocznego CoD-a podchodziłem z odpowiednim dystansem. Byłem ciekaw, co Activision przygotuje, ale wolałem się nie nastawiać na nic dobrego — w końcu lepiej się pozytywnie zaskoczyć, niż szczerze rozczarować. A i jedna z najpopularniejszych serii FPS-ów w historii, w ostatnich latach przyzwyczaiła nas do tego, że lubiła zaskakiwać… ale negatywnie. No i teraz biję się w pierś.

Kampania Call of Duty: Black Ops 6… jakie to jest dobre! 

Call of Duty nie boi się eksperymentować i bawić formą, osadzając coraz to odważniejsze pomysły w wojennych klimatach. Tak samo jest tym razem. W Call of Duty: Black Ops 6 przenosimy się do czasów, kiedy zimna wojna oficjalnie dobiegła końca (BO6 to kontynuacja Cold War), ale rzeczywistość lat 90. wcale nie zapowiada nadejścia pokoju. Gra zabiera nas w podróż przez kulisy globalnych konfliktów i politycznych spisków, odsłaniając sekrety, które miały pozostać w ukryciu. Twórcy sprawnie wykorzystują zakończenie wydarzeń z Call of Duty: Black Ops – Cold War, wplatając wątek nowej konspiracji o światowym zasięgu. Mowa o Panteonie, którego celem jest pogrążenie CIA i przejęcie władzy wewnątrz tej organizacji — i to w zaskakująco mroczny sposób.

Czytaj też: Recenzja Metal: Hellsinger VR. Rozstrzeliwuj demony w rytm heavy metalu z goglami na głowie

Na scenę wracają ikoniczni bohaterowie serii, tacy jak Frank Woods czy Russel Adler, ale nie zabraknie też nowych twarzy, takich jak Troy Marshall czy Jane Harrow. Cały spisek i próba powstrzymania spisku doprowadzi naszą ekipę do wielu malowniczych lokacji — odwiedzimy tutaj zarówno surową, rosyjską tundrę, jak i pustynie Bliskiego Wschodu, aż po kraje Europy Południowej i same Stany Zjednoczone. Pomiędzy „wycieczkami” znajdziemy się w hubie, domu wypadowym całej ekipy, gdzie możemy ulepszać swoją postać, rozwiązywać poboczne (i całkiem udane oraz intrygujące) zagadki czy omawiać bieżące wydarzenia z pozostałymi bohaterami.

No właśnie, dialogi. W grze możemy rozmawiać z innymi bohaterami i zadawać im dodatkowe pytania, żeby jeszcze bardziej wsiąknąć w ten świat. Porzucono tutaj jednak próbę zrobienia pseudoważnych wyborów moralnych czy kilku różnych zakończeń, które są zależne od podejmowanych przez nas decyzji. I całe szczęście — bo CoD wcale tego nie potrzebuje. Nie zaznamy tutaj również misji polegających na bieganiu od punktu A do punktu B, po czym jeszcze do punktu C na mapie z Warzone’a, jak to było rok temu. 

Czytaj też: Recenzja Until Dawn Remake. Niepotrzebnie odgrzewany kotlet na mrocznej górze

Nie brakuje tu jednak niekonwencjonalnych rozwiązań. Black Ops 6 momentami zamienia się w psychodeliczny thriller, a czasem próbuje się bawić nawet w horror. Nie zabraknie także elementów skradankowych i działania po cichu (raz nawet przyjmiemy rolę reportera z kamerą). Są także dość otwarte misje, gdzie mamy kilka rozwiązań każdego problemu do wyboru — i wymaga to kombinowania, szukania wskazówek, słuchania dialogów i orientacji w terenie. W tej kampanii trudno się nudzić i nie jest to zwykłe i proste „bieganie z karabinem”.

Przede wszystkim jednak — tryb Zombies dość solidnie i odważnie wkrada się do kampanii, mając przy tym fabularne uzasadnienie. Przekłada się to na to, że w kampanii nowego CoD-a będziemy biegać z siekierą i ciachach zombiaki. Mało tego, przyjdzie nam się zmierzyć z kilkoma bossami-umarlakami. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak absurdalnie to brzmi, ale musicie mi zaufać, że jest to niezwykle satysfakcjonujące, a przy okazji broni się historią. 

Czytaj też: Darksiders II: Deathinitive Edition – skok na kasę czy ukłon w stronę fanów?

Do historii mam jeden zarzut, mianowicie to, że nie został w pełni wyjaśniony i wykorzystany jej największy plot twist. Z jednej strony to dobrze, bo pośrednio zapowiada to powstanie Black Ops 7, ale jednak mogło to zostać nieco bardziej pociągnięte — bo mamy uczucie, jakby historia została urwana w bardzo istotnym momencie. Mimo wszystko, jeśli należycie do grupy osób, które co roku grają w Call of Duty głównie dla kampanii (jak ja), to nie będziecie rozczarowani. Wręcz przeciwnie, zakładam, że będziecie zachwyceni.

Multiplayer daje masę frajdy, ale przede wszystkim — Nuketown wróciło!

Podoba mi się również fakt, że sposób modyfikowania i ulepszania broni jest bardziej klasyczny i mnie Warzone’owy, niż w poprzednich odsłonach. Jeśli nie jesteście fanami levelowania wszystkiego i złożonych upgrade’ów broni, a po prostu chcecie zamontować upatrzony celownik do swojej ulubionej pukawki, to także docenicie te małe zmiany. To sprawia, że nie czułem się przytłoczony ilością rzeczy w multiplayerze, co finalnie odrzuca mnie od gry — tutaj po prostu dobrze się bawiłem.

Jeśli miałbym wskazać jednak jakiś minus, to są to miejsca respawnu. Bardzo często odradzałem się na plecach przeciwnika i zanim zdążyłem się poruszyć, to znowu gryzłem piach. Co prawda proces odradzania się nie jest specjalnie długi i nie towarzyszą mu loadingi, ale jednak psuje to statystyki i odbiera trochę funu z gry. To ewidentnie do poprawy, ale poza tym naprawdę jest przyjemnie. Dobrze wypadają także mapy i nie ma się tu do czego przyczepić, chociaż — nie ukrywam — najwięcej grałem na Nuketown. Klimat tej lokacji i nostalgia, którą odczuwam, biegając wśród domków z manekinami, to coś wspaniałego!

Czytaj też: Nowy Dragon Age będzie dla każdego – dosłownie!

Black Ops 6 oferuje szybki i niezwykle dynamiczny multiplayer. Oczywiście Call of Duty od zawsze się tym wyróżniał, a to Battlefield miał łatkę wielkich map, w której biegniemy przez kwadrans do miejsca akcji, tylko po to, żeby dostać kulkę od snajpera w krzakach. BO6 wchodzi jednak na jeszcze wyższy poziom, a to za sprawą tego, że nasza postać może sprintować w dosłownie każdym kierunku, a nawet rzucać się przed siebie i na boki podczas biegu, w celu ominięcia strzałów rywala. Wszystko przebiega więc bardzo szybko i liczy się tutaj refleks, szczególnie na mniejszych i ciaśniejszych mapach.

Zombies nie tylko w kampanii

Trzecim filarem Call of Duty: Black Ops 6 jest osobny tryb Zombies. Nie został on w żaden szczególny sposób rozbudowany, ale mimo wszystko poprawia wszystkie zeszłoroczne bolączki. W ogólnym rozrachunku — jeśli lubicie Zombies i czerpiecie frajdę z pokonywania hord umarlaków, a pokonywanie bossów i rozwiązywanie pomniejszych zagadek i jakaś fabuła w tle jest dla Was dobrym akcentem, to nie będziecie rozczarowani, a wręcz przeciwnie. Chociaż rozpisywać się nie ma sensu, bo Treyarch nie wymyślił tutaj koła na nowo.

Czytaj też: Pierwsze wrażenia z Diablo IV: Vessel of Hatred. Kiedy mrok i nienawiść wzbudzają ekscytację

Call of Duty: Black Ops 6 to pozytywne zaskoczenie

Zawsze, jak za oknem robi się zimno i szaro, to mam ochotę na dwie rzeczy — odpalenie trybu kariery w nowej „Fifie” oraz sprawdzenie nowej kampanii Call of Duty. To dwa tasiemce, które wracają rok do roku i zazwyczaj, nie oszukujmy się, nie oczarowują nas zmianami i innowacyjnym podejściem do tematu. Chociaż po zeszłorocznym Modern Warfare III byłem nieco cięty na Activision, tak im bliżej było listopada, tym większą miałem ochotę postrzelać. I cieszę się, że dałem BO6 szansę.

Eksperymentalna kampania, w której każda misja jest „jakaś” i twórcy nie bali się spróbować czegoś nowego, wyraźnie napisane postaci, udany i dynamiczny multiplayer z ukochanym Nuketown oraz tryb Zombies, który przypadnie do gustu fanom. Są małe błędy techniczne, pojawiają się delikatne bugi, ale w ogólnym rozrachunku to jedno z najlepszych Call of Duty, w jakie grałem. I myślę, że z czystym sumieniem mogę nazwać Black Ops 6 najlepszym współczesnym CoD-em. To kawał solidnego FPS-a.