Sprzedawcy rowerów w tarapatach. Rządowy program nie wypalił

Obiecywać gruszki na wierzbie można nie tylko przed wyborami, ale też najwyraźniej po nich. Dostaliśmy przecież nie tak dawno obietnicę, że w 2025 roku kupno elektrycznego roweru będzie jeszcze tańsze. bo państwo nam dopłaci, ale teraz możemy o tym zapomnieć.
Sprzedawcy rowerów w tarapatach. Rządowy program nie wypalił

Dopłat do elektrycznego roweru dla Polaków nie będzie

W lipcu poznaliśmy plan wprowadzenia przez polskie władze programu Mój Rower Elektryczny w ramach europejskiego Funduszu Modernizacyjnego wspierającego inwestycje w modernizację systemów energetycznych oraz poprawę efektywności energetycznej niektórych państw członkowskich. Plan zakładał jego działanie w latach 2025-2029, budżet w wysokości 300 milionów złotych i plan sfinansowania ponad 46000 zakupów e-bike, co miało przełożyć się na obniżenie emisji dwutlenku węgla o co najmniej 83130 Mg na rok. Dla typowego Kowalskiego zasady były proste – jeśli kupuje elektryczny rower, to może wystosować wniosek o dopłatę w wysokości do 50% kosztów zakupu, ale do poziomu 5000 złotych w przypadku typowego roweru i do 9000 zł w przypadku roweru typu Cargo. Tyle tylko, że o tych dopłatach możemy dziś pomarzyć.

Czytaj też: Niczym najlepsze oświetlenie rowerowe. SideLights zwiększa bezpieczeństwo wykładniczo

Dowiedzieliśmy się właśnie, że dopłat do zakupu elektrycznych rowerów w Polsce nie będzie. Powód? Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej nie otrzymał zgody na zrealizowanie tego projektu z Funduszu Modernizacyjnego. Nie oznacza to wprawdzie, że o dopłatach możemy całkowicie zapomnieć, bo projekt może zostać przepchnięty w następnym roku, ale gdybanie zostawmy na inny czas. Ważne jest to, co jest tu i teraz, a nastała sytuacja wcale nie jest na rękę polskim firmom i producentom.

Czytaj też: Z tym rowerem pokochasz miejskie przejażdżki. Endorphin jest lekki i wszechstronny

Okazuje się, że w ramach przygotowania do ruszenia projektu Mój Rower Elektryczny, wiele firm sprzedających rowery, zaczęło robić w magazynach zapasy e-bike do sprzedania. Był to słuszny ruch, zważywszy na to, co odczuło wiele sektorów rynku w czasach pandemicznych, ale z dnia na dzień okazał się niepotrzebny i generujący nadmierne koszty m.in. w kwestii samego magazynowania rowerów. Firmy musiały przecież kupić e-bike z wyprzedzeniem, więc tak oto zostały z zamrożonym budżetem w jednośladach, których Polacy mogą nie kupować aż tak chętnie w oczekiwaniu na zapowiedziane dopłaty. Patrząc jednak na rynek rowerów, pewne jest, że e-bike będą zyskiwać na popularności, bo choć aktualnie ich sprzedaż w Polsce stanowi 8-10% sprzedaży wszystkich rowerów, to statystyki mówią, że w 2026 roku wartość ta ma podskoczyć do 28%. Trudno się temu dziwić, bo w innych krajach już dziś co drugi sprzedany rower, to e-bike właśnie.

Czytaj też: Nowy rower elektryczny eMTB za cenę auta miejskiego – czy warto tyle zapłacić?

Czy mamy więc za czym płakać? Na papierze tego typu program wygląda świetnie z punktu widzenia zarówno konsumenta, jak i sprzedającego. Kilka tysięcy przecież piechotą nie chodzi, a w takim układzie ten pierwszy mógłby sobie pozwolić na zakup pierwszego e-bike albo czegoś z wyższej półki, a drugi cieszyłby się znacznym zastrzykiem zamówień. W praktyce jednak wiemy, jak takie dopłaty mogłyby się skończyć i daleko temu do prokonsumenckiej reakcji rynku. Przykłady cen mieszkań po wprowadzeniu kredytów 2% czy cen żłobków spowodowanych programem Aktywny Rodzic, nie pozostawiają złudzeń – po wejściu w życie dofinansowania do zakupu roweru elektrycznego, producenci najpewniej podnieśliby ich ceny, więc finalnie oszczędność na tych dopłatach byłaby albo znikoma, albo po prostu nie istniała.