Panele słoneczne i wiatraki zawiodły. Co dalej z polską energetyką?

Panele słoneczne i wiatraki uznaje się za potencjalny ratunek od powszechnych m.in. w Polsce elektrowni węglowych, ale prawda jest taka, że w klimacie umiarkowanym nie można na nich polegać. Dane są w tej kwestii wręcz druzgocące, bo wedle nich przez zbytnie uzależnienie od odnawialnych źródeł energii OZE, mogłoby dojść w Polsce do blackoutu.
Przykładowe panele słoneczne. Zdjęcie wygenerowane przez sztuczną inteligencję

Przykładowe panele słoneczne. Zdjęcie wygenerowane przez sztuczną inteligencję

OZE w Polsce zawiodły. Listopad pokazał ich największy problem -uzależnienie od pogody

Od kilku lat odnawialne źródła energii (OZE) są postrzegane jako kluczowy element transformacji energetycznej. Jednak dane z listopada 2024 roku pokazują, że system oparty na takich technologiach może być niezwykle wrażliwy na warunki atmosferyczne. W Polsce, w dniach 7-13 listopada, udział elektrowni wiatrowych i fotowoltaicznych spadł do zaledwie 3,6% krajowego zapotrzebowania na energię elektryczną, co wywołało poważne wyzwania dla krajowego systemu elektroenergetycznego. Nie są to typowe sytuacje, bo mowa tutaj o dniach, w których warunki pogodowe są szczególnie niekorzystne dla odnawialnych źródeł energii, czyli kiedy słońca brakuje, a wiatr jest szczególnie słaby, aby napędzać turbiny.

Czytaj też: Polska energetyka na ostrym zakręcie. Oto co może nas czekać w najbliższych latach

“Czarny scenariusz pogodowy” dla OZE miał miejsce właśnie w listopadzie 2024 roku. Wtedy to Polska i inne kraje Europy musiały zmierzyć się z niemal całkowitym zatrzymaniem produkcji energii z OZE. Nie pomógł fakt, że w naszym kraju fotowoltaika przekracza już swoją ogólną mocą aż 20 GW. Słońca nie było i kropka. Wtedy nawet cały kraj pokryty panelami nie zda się na wiele, bo ograniczone nasłonecznienie w krótkie, pochmurne dni, to coś, czego zwyczajnie nie da się przeskoczyć, jeśli idzie o uzysk energii z fotowoltaiki. To samo dotknęło wiatraki, bo bezwietrzna pogoda nie pozwoliła rozkręcić się turbinom o łącznej mocy w Polsce rzędu 10,5 GW.

Czytaj też: Kary za fotowoltaikę nawiedziły Polaków. Uważaj na drony, bo możesz być następny

Przez tak paskudne dla OZE warunki pogodowe w dniach od 7 do 13 listopada operatorzy systemów elektroenergetycznych musieli polegać głównie na źródłach konwencjonalnych, takich jak elektrownie węglowe i gazowe. Spadek był ogromny, bo tak jak we wcześniejszych dniach farmy wiatrowe i słoneczne pokrywały około 27% zapotrzebowania na prąd, tak przez felerny tydzień ich udział spadł do rekordowo niskiego poziomu. Nie trwało to wprawdzie długo, bo od 14 do 18 listopada udział energii z OZE powrócił do poziomu prawie 30%, ale uwidoczniło problem niestabilności OZE.

Czytaj też: Mrożenie cen prądu w 2025 roku. Rząd szykuje ważne zmiany dla Polaków

Zaraz oczywiście ktoś wspomni, że farmy słoneczne i wiatrowe są tylko częścią energetycznego sukcesu pod znakiem OZE i rzeczywiście będzie miał w tym sporo racji. W idealnym świecie te kilka paskudnych listopadowych dni krajowa sieć energetyczna mogłaby przetrwać, o ile mielibyśmy ogromne magazyny energii, a we wcześniejszych dniach produkcja prądu przewyższałaby zapotrzebowanie, co zapewniłoby nam swoisty bufor energetyczny. Aktualnie w Polsce zwyczajnie brakuje nam takich magazynów, ale tak naprawdę trudno wyobrazić sobie, że kiedykolwiek będziemy krajem, który utrzyma tak ogromne ilości rezerw energetycznych. Koszty tego typu infrastruktury są bowiem ogromne, więc tak naprawdę tylko elektrownia atomowa może zapewnić naszemu państwu energetyczne bezpieczeństwo na takie właśnie zjawiska dunkelflaute, czyli “energetycznej suszy” z OZE.