Unboxing i zachwyt zestawem
Dungeon Legends to jedna z tych gier planszowych, które wyglądają na znacznie droższe, niż w rzeczywistości są. Początek jednak tego nie sugeruje, bo w przyjemnym dla oka pudełku o rozmiarach 28x28x10 cm, znajdziemy kawałek piankowego wypełnienia rodem z paczki transportowej. Z początku pomyślałem, że to przejaw oszczędności na wyprasce i rzeczywiście tak właśnie jest, ale jeśli zagłębicie się w instrukcję oraz komponenty tej gry planszowej, to odkryjecie, że twórcy zastosowali w swoim dziele bardzo ciekawy sposób przechowywania całej zawartości. Niestety jego częścią jest korzystanie właśnie z piankowego wypełnienia, które dla lepszego efektu mogłoby być przyklejone fabrycznie do pudełka, aby nie wprowadzać początkowo użytkownika w błąd.
Po wyłamaniu wszystkich elementów z tekturowych plansz oraz złożeniu specjalnych pudełek-skrzynek dostajecie bowiem świetnie posegregowane elementy w łącznie 12 pudełkach, dzięki czemu proces rozkładania Dungeon Legends nie jest koszmarem, jak to zwykle ma miejsce przy tego typu większych planszówkach. Wtedy ważną rolę odgrywa nawet wspomniana pianka, o czym dowiadujecie się z widocznej na spodzie wieczka instrukcji składania. Dzięki takiemu podejściu transportowanie tej gry również nie rodzi problemów natury “o nie, jeden wybój i wszystko się pomiesza”, bo finalnie w kartonie poza pudełeczkami zostaną tylko planszetki postaci, zawartość mini-dodatku z jednorożcami do innej gry Kroniki zamku Avel, mata do gry, instrukcja oraz księga rozdziałów.
Sam zestaw Dungeon Legends jest zresztą bogaty sam w sobie, bo poza rozległą zawartością, wyróżnia się też materiałową matą wysokiej jakości z obszytymi krawędziami, grubymi tekturowymi żetonami i planszami, a nawet zestawem dwudziestu kart przedmiotów, które mienią się, jak karty legendarnych Pokemonów. Sam unboxing i proces składania sprawił zresztą, że przygoda z Dungeons Legends zaczęła się dla mnie lepiej, niż z takim Wiedźminem: Stary Świat w podstawowym wydaniu, który jednak kosztuje swoje, bo dwa razy więcej. Przejdźmy już jednak do tego, co najważniejsze – gameplayu.
Jak gra się w Dungeon Legends?
Jedna plansza, sześć miejsc na potwory i obszary oraz każdy gracz z dostępem do własnego bohatera z pulą życia, energii (pyłków), przedmiotów (duszków) oraz akcji (kart). Każda gra zaczyna się od wprowadzenia konkretnych modyfikatorów zależnie od scenariusza, wtasowania nowych kart wydarzeń do podstawowej talii oraz rozlosowania pozycji konkretnych obszarów. W swoich turach gracze mogą wykonać całą masę akcji, korzystając głównie z dobranych kart, a kiedy skończą im się dostępne manewry, to po zakończeniu każdej tury odkrywają kolejną kartę wydarzenia. Jedne są powiązane z konkretnymi scenariuszami, drugie doprowadzają do utrudnień na planszy, a trzecie po prostu wystawiają kolejnego potwora na planszę. Proste? Proste, ale ileż to emocji i zmian w strategii na kolejne tury może wywołać konkretna karta dobrana w nieodpowiednim momencie.
Podczas swoich tur gracze mogą korzystać z akcji obszarów, poruszać się po planszy, przeprowadzać ataki wręcz i dystansowe, korzystać ze zgromadzonych duszków, pomagać innym czy po prostu wykonywać cele scenariuszy. Na wachlarz dostępnych ruchów wpływają przede wszystkim przedmioty zaawansowane, które zdobywa się głównie za pokonywanie wrogów, ale nie liczcie na progres bohatera w toku realizowania kampanii, bo tak się składa, że po każdym scenariuszu możemy zachować tylko jeden przedmiot zaawansowany. Szkoda, bo tego typu progres wpływałby ciekawie na grę, ale niestety twórcy obrali tutaj drogę na skróty, ułatwiając sobie kwestie balansu i umożliwiając bezproblemowe rozegranie dowolnego scenariusza bez potrzeby zaliczania wcześniejszych.
Samo wygranie gry jest już proste. Musimy po prostu spełnić główny cel scenariusza. Przegrywa się z kolei głównie na dwa sposoby – albo w momencie, kiedy potwory dojdą aż do ostatniego pola (zamku), albo przy całkowitym opróżnieniu talii wydarzeń, która jest w Dungeon Legends swoistą “klepsydrą”, wyznaczającą nam czas. Każda śmierć bohatera sprawia, że gracz może i nie wypada z gry, ale za to cała drużyna musi stawić czoła większemu wyzwaniu w postaci dodatkowo dociągniętej karty wydarzeń, a jeśli szczęścia mieć nie będą, to mogą zostać np. zalani wrogami, co z kolei może doprowadzić do efektu kuli śnieżnej i w efekcie do porażki.
Podczas gry nie spotkałem się z sytuacją bez wyjścia. Przy dwóch graczach wszystkie scenariusze udało nam się wygrać i tylko dwa razy widmo porażki zamajaczyło na horyzoncie. Podoba mi się jednak, że w tych konkretnych chwilach opcji rozwiązania problemu było kilka, a każda różniła się ryzykiem i tym, co zrobi w swojej turze kolejny gracz. Wtedy zresztą ścisła współpraca zawsze stawała się priorytetem.
Recenzja Dungeon Legends – podsumowanie
Jeśli zastanawiacie się aktualnie nad kupnem Dungeon Legends, która to aktualnie kosztuje 140-150 zł, to spodziewam się, że wiem, jaka jest wasza największa obawa. Spokojnie jednak – poziom trudności dobrze skaluje się wraz z liczbą graczy, a regrywalność jest w tej produkcji na bardzo wysokim poziomie… o ile nie uznajecie gry za zakończoną w momencie zaliczenia wszystkich rozdziałów. Jeśli jednak należycie do takiej grupy osób, to Dungeon Legends umili wam maksymalnie 6-10 godzin, zależnie od tego, czy rozgrywka pójdzie po waszej myśli. W takiej sytuacji nie jest to najlepsza gra, jeśli idzie o stosunek ceny do godzin zabawy.
Gra odznacza się jednak wysoką losowością w zakresie rozgrywania scenariuszy, co sprawia, że nawet z tymi samymi postaciami, zabawa w dowolny rozdział wygląda inaczej i rzuca inne wyzwanie. Raz trudniejsze, raz łatwiejsze, a jeśli dobrze zrozumiecie dany scenariusz, to nic nie stanie wam na przeszkodzie, żeby dostosowywać go pod kątem poziomu trudności, manipulując lokacjami lub pierwotnym wyposażeniem bohaterów. Ba, osoby rozumiejące dobrze gry planszowe i mające designerskie zacięcie, mogą nawet same zaprojektować scenariusze, mieszając ze sobą zaprezentowane w oryginale mechaniki i testować je w trybie jednoosobowym. To niestety coś, o czym twórcy nie wspominają w instrukcji, a szkoda, bo kilka wskazówek w tym zakresie byłoby ciekawym rozszerzeniem doświadczenia, które można wyciągnąć z Dungeon Legends.
Czytaj też: W tę planszówkę zagrywam się od pięciu lat, czyli recenzja Patchworka w nowym wydaniu
W ogólnym więc rozrachunku mogę pokusić się o stwierdzenie, że Dungeon Legends to gra, która spełniła wszystkie moje oczekiwania. Wymaga współpracowania z innymi graczami, różni się podejściem do gry zależnie od wybranej postaci, wprowadza subtelne elementy fabularne, które można pominąć, aby skupić się po prostu na grze i jest na tyle nieskomplikowana, że zrozumienie zasad podstawowych i konkretnych rozdziałów nie jest wielkim wyzwaniem. W skrócie? Jest to ot, lekka karciana przygodówka, która zyskałaby zupełnie nowego wymiaru, gdyby twórcy postarali się o ustandaryzowanie i wsparcie (puste karty, żetony) do projektowania własnych scenariuszy, bo to właśnie na ich ograniczonej liczbie Dungeon Legends traci najwięcej. Odnoszę też wrażenie, że gra ta jest na tyle prosta, że nada się zwłaszcza dla osób początkujących lub dzieci, a nie dla starych wyjadaczy, którzy przejrzą rządzące się tą grą zasady już po jednej rozgrywce.