Laboratoria AI w szkołach – konsultacje na rympał
Najnowszym pomysłem MEN jest stworzenie w 16 tysiącach szkół 12 tysięcy laboratoriów AI oraz 4 tysiące pracowni nauk przyrodniczych, technologii, inżynierii i matematyki (STEM). Zgodnie z planem, sprzęt ma być nabywany przez MEN, a dyrektorzy zarządzający placówkami będą mogli wybierać jeden z 4 wariantów pracowni. We wszystkim widać pośpiech – do konsultacji trafiła proponowana lista sprzętu, przy czym przewidziano na nie… 5 dni roboczych, do 20 grudnia.
Lista urządzeń dla laboratoriów AI budzi najmniej wątpliwości, choć podniosły się głosy, że wybór laptopów z NPU znów z założenia faworyzuje duet Intel/Microsoft – moim zdaniem o tyle niesłusznie, że w momencie, gdy program wejdzie w fazę realizacji, na rynku będą dostępne rozwiązania oparte o Windows z układami Intela, AMD i Qualcomma, oraz pracujące na macOS urządzenia Apple układami Mx z Neural Engine. Na straconej pozycji znajdą się tylko Chromebooki.
Zestaw wskazuje na to, że dzieci miałyby pracować parami na jednym komputerze, co można uznać za rozsądne, ale zastanawiam się, jak MEN wyobraża sobie wykorzystanie jednego robota przez klasę, w której może być i 30 osób? Dlaczego nie ma choćby zapasowej jednostki na wypadek awarii, o którą będzie raczej łatwo?
Chcemy Aby – Redoux
Znacznie gorzej prezentuje się temat laboratoriów STEM. Przewidziany dla nich sprzęt to tablety, laptopy, drukarki 3D, stacje lutownicze czy precyzyjne zestawy narzędziowe, a także monitor interaktywny 75″ lub większy. Tu kontrowersji jest znacznie więcej, a ponieważ nie jestem elektronikiem, pozwolę sobie tu załączyć wątek z Twittera, który dość dobrze je podsumowuje: sprzęt jest dobrany dziwnie, są oczywiste braki. Niektórych elementów wyposażenia jest na standardową klasę za dużo, innych z kolei zdecydowanie za mało, do tego MEN zdaje się nie brać pod uwagę awaryjności i zużycia sprzętu.
Zestawy stawiają przy tym na elektronikę – nie da się z tego stworzyć laboratoriów przyrodniczych, bo nikt nie pomyślał choćby o mikroskopach i wyposażeniu do badań chemicznych.
Pośpiech w przygotowaniach i planach wynika oczywiście z opóźnień w wydatkowaniu środków KPO – UE przedłużyła nam co prawda okienko do wypełnienia formalności, ale wieloletnich zaległości zorganizowanych nam przez rząd Morawieckiego, będący w permanentnym konflikcie z UE, szybko nadrobić się nie da. Pięciodniowe konsultacje to jednak nieśmieszny żart – na zasadzie wyłożonej przez Alana Aldę w serialu M.A.S.H: „Radar, połóż to na biurku, zignoruję to później”. Zresztą kto właściwie miałby to skonsultować ze strony szkół, dyrektorzy, którzy z reguły mają na koniec roku sporo pracy, a ich kompetencje dotyczą raczej innych spraw, niż sprzęt elektroniczny?
Działanie na rympał widać niestety także i w tym, że MEN zapowiada wprawdzie szkolenia AI dla kadr nauczycielskich, ale nie są powiązane z ewentualnym przydziałem laboratorium – a wydawałoby się, że szkolenia powinny być w takim przypadku obowiązkowe. Reforma podstawy programowej także się przeciąga. Do czego to prowadzi? W najgorszym przypadku do rozdawnictwa sprzętu, który nie będzie w ogóle wykorzystany z braku możliwości i wiedzy, jak to zrobić. Czyli program „Laptop dla dziecka” znajdzie swojego godnego następcę.
Nawet jeśli laby trafią we właściwe miejsca, a szkolenia pójdą za nimi, można mieć wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście coś dadzą. W szkole u syna zajęcia z informatyki prowadzą nauczyciele przypadkowych specjalności, po kursach przygotowujących. W efekcie dziecko, które początkowo uwielbiało zajęcia informatyki, w miarę upływu czasu zaczęło szczerze ich nie cierpieć – przez 5 lat najbardziej skomplikowanym zagadnieniem były proste programy w Scratchu i Pivot Animator, a na porządku dziennym był Paint i ewentualnie Word i PowerPoint. Czy taki nauczyciel po kursie będzie w stanie zapewnić uczniom rzeczywiście wartościową wiedzę i wykorzystać laboratorium AI albo elektroniczne? Jeśli nie, to jak MEN chce zapewnić odpowiednią kadrę, skoro obecna siatka płac raczej nie przyciągnie ludzi z wysokimi kwalifikacjami?
Chciałbym, by za obecnym pośpiechem szło coś więcej. Mogę zrozumieć potrzebę stworzenia nawet prowizorycznych planów, by nie przepadły pieniądze z UE, ale jednak trudno mi być optymistą, skoro po pierwszym roku rządów MEN planowane i potrzebne zmiany w edukacji są w powijakach tak dalekich, że nawet prosta obietnica redukcji godzin religii wciąż jest tylko obietnicą…