Test nowego Forda Puma – z zewnątrz efektownie, w środku… soundbar

Nowy Ford Puma to odświeżenie popularnego miejskiego crossovera. O ile zmiany z zewnątrz są kosmetyczne, tak w środku zmieniło się dużo. Jest nowocześnie i… czy przypadkiem nie za mocno nowocześnie?
Test nowego Forda Puma – z zewnątrz efektownie, w środku… soundbar

Nowy Ford Puma może się zaraz nazywać Focus Cross

Arkadiusz Dziermański
Zdjęcia – Arkadiusz Dziermański, CHIP.PL

Im dłużej patrzę na Forda Pumę, tym bardziej przypomina mi Forda Focusa na lekkich sterydach. Takiej delikatnej terapii zastępczej testosteronem, dzięki czemu trochę mu się urosło, ale w granicach rozsądku. Szczególnie jak patrzymy z boku i z tyłu. Co absolutnie nie jest wadą, bo auto, szczególnie w żywych kolorach, prezentuje się bardzo efektownie.

Zmiany wizualne w stosunku do poprzedniej wersji są bardzo kosmetyczne. Zmienił się kształt LED-ów z przodu i teraz tu trzy paski trzy kocie pazury, co jest ciekawym nawiązanie do nazwy. Z boku nadwozie pozostało bez zmian, za to w testowanym wariancie ST-Line X mamy nowe 18-calowe felgi. Przyciągają wzrok, bo wyglądają inaczej, ale szybciej widziałby je na aucie elektrycznym, niż spalinowy. Zabudowana konstrukcja zdecydowanie mnie nie porwała.

Z tyłu mamy jedną zmianę w stosunku do poprzednika i jest to niestety zmiana na gorsze. Wariant ST-Line X miał widoczną, ładną, szeroką końcówkę wydechu. Nowa Puma już tego elementu nie ma i cały wydech jest schowany. Szkoda.

Nowy Ford Puma jest dostępny w czterech wariantach, które mają 1930 mm szerokości. Długość to 4186 mm w wersji Titanium, 4207 mm w ST-Line i ST-Line X oraz 4226 mm w ST. Wysokość to odpowiednio 1550, 1548 i 1533 mm. Mówimy więc o bardzo kompaktowym, zdecydowanie miejskim aucie.

Czytaj też: Test Ford Puma ST-Line X – zadziorny kot trzyma rybki w bagażniku

Nowy Ford Puma ma baaardzo dyskusyjne wnętrze

Przeskoczmy od razu do tego, co może wzbudzać różne odczucia we wnętrzu nowej Pumy. Deska rozdzielcza składa się praktycznie z dwóch ekranów. To one dominują całą przestrzeń i problemem nie jest ich rozmiar – 12 i 12,5 cala, a umieszczenie. Wygląda to trochę tak, jakby projektanci po stworzeniu deski rozdzielczej rzucili w nią ekranami posmarowanymi klejem i zostawili je tam, gdzie się przyczepią. Ekran kierowcy jest ustawiony pionowo, ekran główny jest po skosie i przekrzywiony w stronę kierowcy, a nad nimi wyrasta… soundbar. Można się do tego przyzwyczaić i trudno odmówić temu wszystkiemu praktyczności, ale na pierwszy rzut oka jest to co najmniej dziwnie.

Obok ekranów, drugim przyciągającym wzrok elementem jest kierownica. Ma bardzo nietypowy kształt i w stosunku do wnętrza wydaje się bardzo duża. Faktycznie, względem większości rozwiązań dostępnych na rynku góruje nad nimi swoimi rozmiarami.

W wariancie ST-Line X mamy fotele ze skórzanym obszyciem i skórzanymi zagłówkami, przeszyte efektowną, czerwoną nicią. To może się podobać, podobnie jak całe wykonanie wnętrza. Trochę plastiku, sporo skóry, brak błyszczących elementów – pomimo tego, że nie ma tu materiałów premium, wnętrze jest przyzwoicie wykonane i sprawia wrażenie solidnego.

Fotele są regulowane manualnie, z elektryczną regulacją odcinka lędźwiowego fotela kierowcy. Są dosyć szerokie i wygodne, więc dłuższe trasy nie są męczące. Podłokietnik jest wysuwany, ale po wysunięciu zakrywa jeden z uchwytów na napoje. Tutaj plusem jest dodanie mniejszego uchwytu na np. mniejsze puszki.

Pomimo tego, że auto jest bardzo kompaktowe, cztery osoby mogą tutaj bardzo wygodnie podróżować. Zarówno z przodu, jak i z tyłu miejsca jest wystarczająco dużo. Brakuje tu na dobrą sprawę tylko podłokietnika na tylnej kanapie oraz przynajmniej jednego nawiewu klimatyzacji w tunelu środkowym. Na pocieszenie zostają porty USB.

Panoramiczny dach jest opcją dodatkowo płatną, ale cena 4 390 zł jest niższa, niż zazwyczaj trzeba dopłacić za ten element. Jest on 2-cześciowy i według cennika elektryczny, ale elektryczne jest tylko jego otwieranie. Rolety, a te są dwie, przesuwamy manualnie.

Czytaj też: Test Toyota Yaris Cross – nie zabieraj jej na autostradę

Bagażnik z akwarium pozostał na wyposażeniu nowej Pumy

Bagażnik nowego Forda Puma w każdej wersji ma 456 litrów pojemności. Jak na kompaktowe auto miejskie to bardzo solidna przestrzeń, więc zakupy czy bagaże na krótki wyjazd zmieszczą się tu bez najmniejszego problemu.

Pod zdejmowaną podłogą mamy ukrytą dodatkową przestrzeń, którą Ford nazywa MegaBoxem. Z kołem zapasowym ma 34 litrów pojemności, ale bez niego to solidne 81 litrów. Dlaczego akwarium? MegaBox ma na dnie zawór pozwalający spuścić z niego wodę. Więc możemy tu nalać wody, kupić w sklepie zoologicznym rybki i przetransportować je do domu w komfortowych warunkach, a po wszystkim spuścić wodę. A już bez żartów, to ciekawe rozwiązania do wożenia różnego rodzaju brudnych rzeczy, a po wszystkim wystarczy tylko opłukać MegaBoxa i pozbyć się z niego wody.

Czytaj też: [Wideo] Test Ford Puma ST-X – radość z jazdy na przekór osiągom

Duże ekrany i wbudowany soundbar – tym nowy Ford Puma zaskakuje

Ford znany jest z tego, że do wszystkich nowych aut wkłada bardzo duże ekrany i nowa Puma nie jest wyjątkiem. Teoretycznie, na papierze zmiany nie są duże, bo ekran główny urósł z 8 do 12 cali, ale na żywo różnica jest ogromna. To było stare 8 cali:

A to jest nowe 12 cali:

Jak pewnie zauważyliście, na zmianie ucierpiało sterowanie klimatyzację, które zostało w całości przeniesione na ekran. Podstawowe sterowanie jest zawsze widoczne na ekranie, przyciski są duże i wygodne, więc zmiana nie jest aż tak bolesna, jak mogłoby się wydawać.

Ford niezmiennie może pochwali się bardzo dobrą jakością ekranu, przyjazdem w obsłudze interfejsem i ogólną efektownością tego, co pojawia się na wyświetlaczach. Choć ekran kierowcy ma tylko dwa warianty widoku z zegarami klasycznymi lub cyfrowym minimalizmem, to wszystkie animacje są przygotowane o niebo lepiej niż w niejednym znacznie droższym aucie.

Standardem dla wariantu ST-Line X oraz ST jest rozbudowany system nagłośnienia ze wzmacniaczem o mocy 575 W i soundbarem. Tak, to jest właśnie ta narośl na desce rozdzielczej. Jakość dźwięku jest bardzo dobra, choć nieco ograniczona kubaturą auta, więc nie do końca jest tutaj przestrzeń na to, aby nagłośnienie się rozkręciło. Mimo wszystko jest to bardzo przyjemne dla ucha. Do tego mamy rozbudowany, ale banalnie prosty w obsłudze equalizer, który potrafi wyraźnie zmienić charakterystykę brzmienia, więc każdy łatwo dopasuje je do własnych preferencji.

System kamer 360 jest standardem tylko dla wersji ST, dla pozostałych to opcja, którą warto rozważyć przy zakupie. Jakość obrazu jest przyzwoita, ale największe pochwały należy się za sterowanie nimi. Widok 360 pozwala za dotknięciem jednego przycisku na ekranie szybko przenieść się np. na zbliżenie którejś z kamer bocznych i widzimy, jak blisko krawężnika parkujemy. Tak, żadna nowość, ale nie każdy producent potrafi tę opcję obudować w odpowiednio przyjazny interfejs.

Czytaj też: Test Ford Transit Courier – nowoczesny wół roboczy

Z gamy silników nowego Forda Puma zniknęła jednostka 1.5 l

Sylwia Januszkiewicz

Nowa wersja Pumy jest wyposażona w znany nam, 3-cylindrowy silnik Ecoboost o pojemności 1 litra. Co do mocy – mamy do wyboru 125 KM (170 Nm momentu obrotowego przy 1 400 – 4 50  obr./min) z 6-biegową manualną skrzynią, 125 KM i 155 KM (190 Nm momentu obrotowego przy 2 100 – 5 500 obr./min) z 7-biegowym automatem, oraz nowość – 170 KM mocy, 200 Nm momentu obrotowego (2 000 – 5 000 obr./min), również z 7-biegowym automatem. Ostatni silnik zastępuje silnik 1.5 l o mocy 200 KM, dostępnego dla Pumy ST w wersji poprzedniej.

Auto przyspiesza 0-100 km/h od 9,8s do 7,4 s, w zależności od mocy. Testowana przez nas wersja (155 KM) potrzebowała do tego 8,7s i gdybym miała potrzebę, czy ochotę zabrania jej na tor, pewnie narzekałabym, że jest zbyt wolna, jednak ponieważ nikt nie udaje, że jest to auto sportowe, trzymajmy się rzeczywistości. Moc Pumy jest w zupełności wystarczająca i do miasta, i do trasy. Do tego mamy tutaj dwusprzęgłową automatyczną przekładnię Powershift.

Skrzynia ta jest znana z szybkich i płynnych przełożeń, natomiast co do jej trwałości – w Internecie można przeczytać różne opinie. Ponieważ nie jestem mechanikiem, nie będę na ten temat dywagować, jednak na jedno warto zwrócić uwagę: dwusprzęgłowy automat w aucie o cenie poniżej 120 000 zł to nie jest częsty widok. Osobiście zawsze wybrałabym automat, nawet jeśli jego ewentualna naprawa po kilku latach jest droższa, niż w przypadku skrzyni manualnej. Jeżdżąc przede wszystkim po mieście i regularnie kwitnąc w korkach, komfort związany ze skrzynią automatyczną jest dla mnie bezcenny, a szybka zmiana biegów pomaga w dynamicznym przemieszczaniu się.

Wariant ST-Line X ma usportowione zawieszenie, które jest sztywniejsze niż w wariancie Titanium. Przyjemniej pokonuje się w nim zakręty, ale jest to okupione tym, że mocniej czujemy nierówności drogi i progi bezpieczeństwa.

Jazda Pumą pozostaje równie przyjemna i bezproblemowa, jak w przypadku wersji sprzet liftingu. Układ kierowniczy jest lekki, praca skrzyni dyskretna, przyspieszenie wystarczające – nie ma co narzekać. Do tego mamy niskie, jak na miękką hybrydę spalanie. Czego chcieć więcej?

Czytaj też: Test Lexus RX 500h – tak się zrywa ze stereotypami!

Mała Puma mało pali

Tak jak wspomniałam, Puma to miękka hybryda. W dużym uproszeniu oznacza to, że wyłącznie silnik spalinowy napędza koła. Układ będzie odzyskiwał energię z hamowania, aby następnie wykorzystać ją podczas ruszania, czy przyspieszania, jednak nigdy nie będzie polegał wyłącznie na prądzie. Co daje to w praktyce? Nieco niższe spalanie. Zaznaczam – nieco niższe. Ostateczny wynik w dalszym ciągu zależy przede wszystkim od pracy silnika spalinowego.

Pumę wyposażono w niewielki silnik, który nie potrzebuje dużych ilości paliwa do pracy:

Miasto5,8-6,4 l/100 km
Trasa do 90 km/h (70-90 km/h)5,9 l/100 km
Droga ekspresowa (tempomat 120 km/h)6,3 l/100 km
Autostrada (tempomat 140 km/h)8,4 l/100 km

Powtarzam się, ale tak, warto to zaznaczyć. Całkiem przyjemne spalanie, jak na miękką hybrydę.

Czytaj też: Pierwsza jazda KIA EV3 – kompaktowy elektryk sunie podbić polski rynek

W tej cenie nowy Ford Puma mocno rywalizuje z Yarisem Cross

Puma jest w tej chwili objęta promocją – obniżki sięgają nawet 16 000 zł. Ceny, które za chwilę Wam podam, obejmują te rabaty.

Wersja z manualna skrzynią biegów kosztuje od 98 900 zł do 113 550 zł, w zależności od wersji wyposażenia. Wersje mamy trzy: Titanum, ST-Line oraz ST-Line X.

125-konny automat to koszt 112 950 zł – 121 750 zł, natomiast automat 155-konny to 119 250 zł lub 125 050 zł (dostępny wyłącznie w wersji ST-Line lub ST-Line X).

Ford Puma ST z wspomnianym wcześniej 170-konnym silnikiem kosztuje w tej chwili 147 150 zł.

Do powyższych cen dochodzą oczywiście ewentualne pakiety dodatkowe i niestety, nawet najdroższy model – ST, nie jest wyposażony „pod korek”. Do niego również można dokupić pakiet. Nie będę wnikać we wszystkie szczegóły, ale musze przyznać, że nawet wersja podstawowa jest wyposażona przyzwoicie. Mamy tutaj m.in. reflektory Full LED, 12.8” kolorowy wyświetlacz na tablicy zegarów, bezprzewodowy Apple CarPlay i Android Auto, kamera cofania, czujniki parkowania z tyłu, czy tempomat z inteligentnym ogranicznikiem prędkości. Luksusów nie uświadczycie, ale mówimy tutaj o wyposażeniu za 98 900 zł lub 112 950 zł.

Czytaj też: Test Mercedes Klasa E – najbardziej zaawansowany Mercedes w historii

Nowy Ford Puma to bardzo udana ewolucja

Ford Puma jest przyjemnym, bezpretensjonalnym miejskim autkiem. Nie zachwyca, ale też nie rozczarowuje. Pozostawia po sobie miłe wrażenie, a jeśli często poruszacie się po mieście, wrażenie to będzie bardzo miłe, głównie dzięki jego kompaktowym rozmiarom, zwrotności, niskiemu spalaniu i uczciwej cenie. Rozsądne auto dla rozsądnych ludzi.

Biorąc pod uwage obecne ceny, Ford Puma to bardzo dobra alternatywa dla szalenie popularnego Yarisa Cross. Jeśli często zabieracie auto na trasy szybkiego ruchu to dwusprzęgłowa skrzynia PowerShift i bezproblemowe rozpędzanie się do prędkości autostradowych to ogromna przewaga Forda w tym starciu.