Powszechnie stosowane akumulatory litowo-jonowe są obecnie naprawdę wszechobecne. Wykorzystuje się je na każdym kroku, zarówno w niewielkich rozmiarów urządzeniach pokroju smartfonów, nieco większych takich jak laptopy czy też naprawdę ogromnych, czyli elektrycznych pojazdach. Już sama skala zastosowania sprawia, że jednostkowe przypadki w postaci eksplozji czy pożarów są prawdopodobne – z czysto statystycznego względu.
Czytaj też: Ciepło zmieniają w elektryczność. Nowa metoda wykorzystuje zaskakujący materiał
Ale jak zrozumieć takie zagrożenie z punktu widzenia nauki? Najwięcej problemów wywołuje katoda, zwykle wykonana z tlenku niklowo-manganowo-kobaltowego lub fosforanu litowo-żelazowego. Kłopoty zaczynają się, gdy następuje niekontrolowany wzrost temperatury będący następstwem na przykład przeładowania, przegrzania bądź uszkodzenia. W konsekwencji może pojawić ogień, którego ugaszenie będzie zdecydowanie większym wyzwaniem niż ma to miejsce w przypadku “zwykłego” płomienia.
Bardzo istotnych informacji na temat realnej skali problemu dostarczyli niedawno przedstawiciele Uniwersytetu Nawarry, którzy wzięli pod lupę 100 pojazdów elektrycznych z Europy, Azji i Ameryki. Chodziło o różne marki i modele, przy czym autorzy tych ekspertyz pogrupowali dane na temat wymiarów aut, typów zasilających je akumulatorów, ich rozmiarów i rozmieszczenia. Jak się okazało, w około 90% przypadków chodzi o wariant w postaci tlenku niklowo-manganowo-kobaltowego.
Pożary elektryków bez wątpienia się zdarzają, ale skala tego zjawiska jest nieco wyolbrzymiona. Naukowcy wyjaśniają, jak można byłoby je zwalczać
Te, choć tańsze, to bez wątpienia bardziej narażone na problemy z zakresu stabilności i bezpieczeństwa. Analizy sugerują, jakoby było to szczególnie zauważalne przy wyższych pojemnościach, co pokazuje, jak ważne są wskaźniki, które na pierwszy rzut oka mogły zostać pominięte. Poza tym autorzy chcieli się przekonać, czy poziom naładowania baterii również może potęgować ryzyko.
W tym celu dokonali podziału na pięć grup: 0%, 25%, 50%, 75% i 100%. Tym sposobem zaobserwowali, że w zakresie od 0% do 75% naładowania intensywność pożarów pozostawała stabilna, by zdecydowanie wzrosnąć przy pełnym naładowaniu. Wskazuje to na konieczność wprowadzenia szczególnych zabezpieczeń na poziomie stacji ładowania, nierzadko zlokalizowanych na przykład na parkingach podziemnych.
Czytaj też: Przełom w ekologicznym transporcie. Ten silnik elektryczny zawstydza tradycyjnego diesla
Wydaje się, że to właśnie przestrzeganie wyznaczonych wytycznych, mające na celu minimalizowanie ryzyka, należy uznać za podstawę przeciwdziałania pożarom elektryków. Dodajmy do tego regularne sprawdzanie stanu akumulatora i wyposażenie garaży czy stacji ładowania w odpowiednie środki gaśnicze, co powinno przełożyć się na zauważalny wzrost bezpieczeństwa elektryków i ich posiadaczy.