Everdell: Dalekobrzeg a oryginalny Everdell w skrócie
Ta sama gra, inne grafiki, ulepszone mechaniki i brak dodatków. Oto w skrócie największe różnice między nowym Everdellem, a Everdellem: Dalekobrzeg na ten moment. Nie wiemy, czy producent znów zacznie dorzucać do nowej odsłony kolejne dodatki, ale wydaje się to prawie pewne. Innymi słowy, z racji natury tego produktu, trudno ocenić, jak obie gry będą funkcjonować na rynku, bo najbardziej sensownym podejściem byłoby zaprzestanie produkcji oraz rozwijania oryginału i przerzucenie mocy przerobowych właśnie na nowy tytuł. Jest on bowiem bardziej dopracowany i ulepszony… a przynajmniej tak twierdzi producent, który już zaczął sprzedawać absurdalnie drogie dodatki pokroju pojemniczków na surowce za 200 złotych czy naklejek za 67 złotych.
Sam nie byłem jednak w stanie zweryfikować, który Everdell rzeczywiście jest lepszy, bo Everdell: Dalekobrzeg jest dla mnie pierwszym spotkaniem z Everdellem. Dlatego też z tej recenzji najwięcej wyciągną przede wszystkim te osoby, które podobnie jak ja, nigdy nie miały okazji pograć w Everdella.
Pierwszy raz z Everdellem, czyli jak wypada Dalekobrzeg
Everdell: Dalekobrzeg to w pełni samodzielna odsłona serii, która stawia przed nami dokładnie to samo wyzwanie – zbudowanie w ograniczonym czasie możliwie najlepiej prosperującego miasta, ale tym razem nie w leśnej, a wyspiarskiej scenerii. W pudełku znajdziemy przede wszystkim zestaw elementów dla czterech graczy (drewniane figurki różnego koloru, plastikowe statki z tekturowymi żaglami i metalowe kotwice), 155 kart, dziesiątki żetonów skarbów z twardej tektury, surowce (drewniane kłody, plastikowe muszelki i kryształki, gumowe grzybki oraz wodorosty) oraz tekturowe kafelki map, wysp i róż wiatrów. Producent postarał się też o komponenty do gry jednoosobowej, które wprowadzają do gry przeciwnika oraz karty pogody, nadające rozgrywce nieco nieprzewidywalny charakter.
Najciekawszymi elementami zestawu są jednak dla mnie dwie rzeczy o opcjonalnym charakterze. Z jednej strony urozmaicają one wizualnie przygodę, ale z drugiej zajmują tylko niepotrzebnie miejsce na stole. Mowa o latarni, o której równie dobrze można zapomnieć, bo jej rolą jest jedynie utrzymywanie robotników w rezerwie (nic nie stoi na przeszkodzie, aby trzymać ich po prostu obok) oraz wielkiej tekturowej mapie, którą trzeba rozkładać tylko dlatego, że wyznacza zarówno tor poruszania się statków, jak i informuje o potencjalnych akcjach.
Czytaj też: Aż trudno uwierzyć, że ta planszówka jest taka tania. Recenzja Dungeon Legends
Z perspektywy praktycznej lepiej byłoby, gdyby producent zamienił tę planszę na pojemniki na surowce, prosty tor punktowy i kilka dodatkowych żetonów informujących o akcjach. Jestem jednak przekonany, że twórcy po prostu chcieli uczynić z Everdell: Dalekobrzeg pewnego rodzaju wizualną ucztę i przygodę, a nie pusty wyścig na punkty. Widać to nie tylko po tekturowej planszy i latarni, które ewidentnie będą budzić wyobraźnię młodszych graczy, ale też po statkach, bo te również można schować do pudełka i poruszać się wyłącznie pionkami, które wskazują konkretne pola znacznie precyzyjniej. Szczytem niskiej praktyczności jest jednak składana z czterech części tekturowa latarnia, na której podstawkach trudno umieścić sześć, a co dopiero dwanaście figurek robotników.
W ogólnym jednak rozrachunku, jeśli pominiemy problematyczną i bezsensowną latarnię, to sam wizualny projekt tej gry i wykonanie stoją na bardzo wysokim poziomie. Dawno nie miałem zresztą okazji obcować z planszówką, w której projekt nie naciska tak bardzo na wizualny odbiór gry, ale to akurat coś, co jednym się spodoba, a drugim już niekoniecznie. Wszystko zależy od podejścia… i dostępnego miejsca na stole.
Everdell: Dalekobrzeg – jak się w to gra?
Planszowe gry strategiczne mają już to do siebie, że ich instrukcje potrafią być nie tylko rozległe, ale też pełne kruczków, o których trzeba pamiętać podczas zabawy. Everdell: Dalekobrzeg zaskoczył mnie jednak prostotą zasad i przebiegiem rozgrywki, bo choć ogarnięcie tej planszówki jest raczej łatwe (bardzo precyzyjna instrukcja w tym pomaga), to zastosowane mechaniki oraz szczypta losowości sprawiają, że do każdej rozgrywki można podchodzić inaczej i próbować różnych strategii w kwestii zarządzania surowcami, kartami oraz swoim miastem ograniczonym do 15 kart jednostek i budynków podzielonych na dwa rodzaje – zwykłe oraz unikalne.
O wysoką regrywalność dbają nie tylko losowo dobierane karty na rękę i do zatoki, ale też ustawiane na początku róże wiatru oraz kafelki wysp, ale każda rozgrywka polega na tym samym – zdobyciu największej liczby punktów. Osiągamy to poprzez rozwijanie miasta, podkradanie najlepszych map z globalnej puli oraz zbieranie skarbów (te pełnią też funkcje surowcowego jokera) i muszelek. W ogólnym więc rozrachunku możemy wybrać kilka dróg do zwycięstwa i modyfikować swoją strategię zależnie od tego, co dzieje się w miastach innych graczy, jak i na planszy. Nie możemy zresztą wpatrywać się wyłącznie w nasze karty, bo w każdej porze roku (gra dzieli się na cztery etapy – zimę, wiosnę, lato i jesień) niektóre pola przyjmują wyłącznie jednego robotnika, co pozwala graczom na kontrowanie się nawzajem, choć akurat negatywnej interakcji nie ma w Everdell: Dalekobrzeg za dużo… a szkoda. Tor muszelek ze skarbami aż bowiem prosi się o dodatkowy rodzaj nagród, którego zgarniałby tylko pierwszy gracz, który dotrze na konkretne pole.
Recenzja gry planszowej Everdell: Dalekobrzeg – podsumowanie
Po ograniu Everdell: Dalekobrzeg odnoszę wrażenie, że jest to pozycja o bardzo specyficznym charakterze. Nie weźmiesz jej na imprezę, bo jest tylko dla czterech graczy i zalicza się raczej do tych trudniejszych. Nie rozłożysz jej na małym stoliku, bo wymaga wielkiego stołu zwłaszcza podczas grania we czwórkę. Nie jest też planszówką z rodzaju tych “lekkich”, bo wymaga jednak sporo myślenia i planowania. Plusem jest jednak to, że jeśli już poznasz grę i dobrze posegregujesz jej elementy w woreczkach strunowych, to przynajmniej proces rozkładania jest błyskawiczny w porównaniu np. do takiego Wiedźmina Stary Świat z dodatkami.
Everdell: Dalekobrzeg to planszówka-przygoda, choć nie ma w sobie nic z przygodowych planszówek. Jej wydanie oraz elementy nastrajają jednak w dobry sposób graczy do roli zarządców miast, a to coś, co spodoba się zwłaszcza młodszym graczom, dla których poruszenie łodzi, zebranie figurki z latarni czy wyprawa do lasu po grzybki będzie czymś więcej, niż tylko poszerzeniem swojego inwentarza. W tej pozycji odnajdą się też gracze nastawieni na rywalizację i uwielbiający kombinowanie w dążeniu do maksymalizacji wyniku czy przeszkadzanie innym graczom. Zwłaszcza że wyważona losowość oraz ograniczone pole do popisu związane z miejscami na planszy sprawiają, że każda gra wygląda po prostu inaczej. Nie jest to jednak gra idealna do zabawy we dwójkę, bo granie w większą liczbę osób zwyczajnie wnosi aspekt kombinacji na zupełnie nowy poziom.
Czytaj też: W tę planszówkę zagrywam się od pięciu lat, czyli recenzja Patchworka w nowym wydaniu
To wszystko sprawia, że Everdell: Dalekobrzeg mogę polecić przede wszystkim tym osobom, które szukają idealnej planszówki “na myślenie” dla młodszych graczy, do której będą często wracać. Z zakupu będą też zadowoleni ci, którzy poszukują ciekawej pozycji ekonomicznej dla trzech lub czterech planszówkowych wyjadaczy. Dla pary nie będzie to jednak tak dobra planszówka, jak np. Splendor czy 7 Cudów Świata w wydaniach pojedynkowych, ale spokojnie – Everdell doczeka się z czasem również takiego wydania.