Marynarka USA musiała reagować. Piekielny ogień zrobił z tych okrętów maszynki do niszczenia

Wojna wymaga szybkich reakcji i właśnie tego typu ruch podjęła w zeszłym roku Marynarka USA. O pociskach Hellfire (Piekielnym Ogniu) zapewne słyszeliście już nie raz i nic w tym dziwnego, bo to rozwijane od lat 70. ubiegłego wieku pociski powietrze-ziemia. Nimi właśnie zainteresowali się amerykańscy marynarze i w przyspieszonym tempie wprowadzili je na pokład swoich okrętów.
Marynarka USA musiała reagować. Piekielny ogień zrobił z tych okrętów maszynki do niszczenia

Nowa misja dla pocisków Hellfire. Marynarka USA zrobiła z nich pogromców dronów

Marynarka Wojenna USA uzbroiła swoje okręty Littoral Combat Ships (LCS) typu Freedom w kierowane radarem pociski AGM-114L Longbow Hellfire, które są zdolne do neutralizowania systemów bezzałogowych, a więc latających dronów wroga. Ta szybka modernizacja była odpowiedzią na rosnącą liczbę ataków dronów ze strony rebeliantów Huti na Morzu Czerwonym, która to podkreśliła potrzebę elastycznych strategii obronnych w spornych regionach morskich. Ostatnie akcje przeciwko amerykańskiej flocie wykazały bowiem luki bezpieczeństwa i trudno się temu dziwić, bo wspomniane okręty typu Freedom, pierwotnie zaprojektowane do wszechstronnych działań bojowych na wodach przybrzeżnych, nie zostały wyposażone w dedykowane systemy do zwalczania dronów żadnego typu. To jednak zmieniło się wraz z integracją modułu Surface-to-Surface Missile Module (SSMM).

Czytaj też: Wojskowi USA mają dosyć akumulatorów. Wzięli sprawy w swoje ręce i zrewolucjonizują samochody elektryczne

Okręty typu Freedom

Pierwszym okrętem, który przeszedł tę modernizację, był USS Indianapolis. Ten ledwie rok temu brał udział w misjach na Atlantyku, w Europie i na Bliskim Wschodzie, a dzięki SSMM, zyskał zdolność autonomicznego namierzania i niszczenia dronów przy użyciu zaawansowanych systemów radarowych. Początkowo SSMM został opracowany do zwalczania zagrożeń nawodnych, ale został właśnie dostosowany do neutralizowania celów powietrznych z wykorzystaniem Hellfire. To o tyle zaskakujące, że te pociski pierwotnie operowały wyłącznie z lądu, ale tak się składa, że w ciągu ubiegłych dekad doczekały się całej masy ulepszeń, co bardzo szybko dało początek wariantom B/C, F/FA, K/K2/K2A, aż po M, N, P i na R kończąc. Różnice między wersjami sprowadzają się głównie do platformy, z której mogą zostać wystrzelone, zastosowanej głowicy bojowej, zasięgu, rodzaju naprowadzania oraz osiąganej prędkości. 

Czytaj też: Nigdy wcześniej tego nie widzieliśmy. Wojskowa potęga USA na pierwszych takich zdjęciach

Tym najpotężniejszym wariantem Hellfire jest z kolei zdecydowanie wspomniany AGM-114L Longbow Hellfire, którego produkcja trwała w latach 1995-2005 i który odznacza się charakterem Fire and Forget. Oznacza to, że po wystrzeleniu pocisk nie wymaga żadnego nadzoru ze strony strzelca, bo naprowadza się na cel samodzielnie, robiąc użytek ze wbudowanego radaru milimetrowego. Ten właśnie wariant trafia na pokład okrętów typu Freedom, ale nie wiemy, jak okazałym zasięgiem może się pochwalić. Pewne jest jednak, że do spektakularnych się nie zalicza, jako że przy wystrzeleniu z platform lotniczych odznacza się zasięgiem 8-9 km. Z drugiej jednak strony jego skuteczność musi być wysoka, bo przykładowo we wrześniu 2024 roku USS Indianapolis odegrał kluczową rolę w obronie przed kilkudniowym atakiem Houthi, który obejmował drony oraz rakiety. Wszystko to przy zachowaniu stosunkowo niskiej ceny za pocisk, bo na poziomie od 150000 do 215000 dolarów, a nie prawie miliona, jak w przypadku przeciwlotniczego RIM-116 (RAM).

Pocisk Hellfire

Czytaj też: Pociski hipersoniczne, broń laserowa i 40-MW potęga. Czym będzie superniszczyciel USA?

Dziś to już pewne, że kolejne okręty typu Freedom, a w tym USS Minneapolis-Saint Paul, zostaną poddane podobnym ulepszeniom, a nawet integracji systemów pokroju bezzałogowca latającego Aerosonde. Nie ma co jednak liczyć na obiecującą przyszłość przed tymi okrętami, bo dręczą je na tyle duże problemy, że Amerykanie spoglądają już z nadzieją na opóźnioną realizację programu nowoczesnych fregat typu Constellation. Jak jednak nie ma się tego, co się lubi, to z tego, co się ma, robi się skutecznych niszczycieli wrogich dronów i to akurat Marynarce Wojennej USA się udało.