Kiedy wydawało się, że w tym roku najlepszym filmem ze zwierzętami w roli głównej będzie Dziki Robot, wtedy do akcji wkroczyła ekipa pod przewodnictwem Gintsa Zilbalodisa. Jeżeli spędzacie sporo czasu w internecie w poszukiwaniu filmów z uroczymi zwierzętami, to zapewne natknęliście się na klipy bądź zwiastun z Flow. W końcu uroczy kotek, który pomiaukuje uciekając przed wodą niemal idealnie wpisuje się w to, czego ludzie poszukują na mediach społecznościowych – ucieczki od rzeczywistości i zastąpienia jej uroczymi zwierzętami.
Zwiastuny także dość tajemniczo opisywały tę produkcję. Wiedzieliśmy o zagrożeniu, jakie czyha na naszego bohatera oraz o tym, że dojdzie do interakcji między różnymi gatunkami zwierząt w nietypowym środowisku. Nie wiedzieliśmy jednak niemal nic o świecie przedstawionym i jego zasadach. Marketing oparty na uroczym zwierzęciu i nieoczywistym stylu animacji spełnił swoje zadanie, bo produkcją faktycznie byłem zaintrygowany. Do tego też wolę koty od psów (co swoją drogą najpewniej przyświecało twórcom), więc w teorii jestem idealnym odbiorcą dla tego filmu. Czy film jest jednak w stanie zaoferować coś więcej?
Zapraszam na bezspoilerową recenzję Flow. Film jest przeznaczony dla widzów od 8. roku życia.
O co chodzi we Flow?
Opowieść, jaką jest Flow, nie jest łatwa do zdefiniowania. Mamy bliżej nieokreślony kawałek świata, który sprawia wrażenie niegdyś zamieszkanego przez ludzi. Na ekranie śladem ich obecności są rzeczy przez nich wytworzone – zarówno architektura, jak i przedmioty żywcem wyjęte z naszego świata. Nie wiedzieć czemu, świat ten pełen majestatycznych rzeźb ludzi i zwierząt, z każdą chwilą jest coraz mocniej zalewany wodą, której pochodzenie nie zawsze jest jasne. Wydaje się zatem, że to świat post-apokaliptyczny, choć oczywiście skąpany w kolorach fauny i flory.
Dlaczego tak okrężnie opowiadam o świecie przedstawionym? Flow przez większość czasu trzyma się realistycznej w swoich założeniach koncepcji, by ni stąd ni zowąd potraktować nas wątkiem magicznym. Wywołało to we mnie duże niezrozumienie, a jeżeli była to metafora, to musiała mi umknąć. Oficjalnie ten film przedstawia się jako baśń, więc jest to do wybaczenia, choć z perspektywy widza wątek, który być może pełni rolę snu albo fatamorgany, nie pojawia się naturalnie.
Drugiej takiej animacji prędko nie zobaczycie. Flow olśniewa wyglądem
Czego by nie mówić o Flow, to jeden z filmów animowanych, który zapada w pamięć ze względu na aspekt wizualny. To przepiękna animacja, która z pewnością wymagała tytanicznych nakładów pracy. Te czuć w każdej sekundzie i niemal każdy kadr ma potencjał na piękną tapetę dla waszego komputera i smartfonu. To komplement o tyle istotny, że koprodukcja Łotwy, Belgii i Francji powstała za zaledwie 3,5 miliona euro. Studia: Sacrebleu Productions, Dream Well Studio, Trickster Studio, Take Five wspólnie wypracowały unikatowy styl i nadały blasku produkcji, która powstawała na granicy budżetu. Chociażby z tego powodu nie ma ona usuniętych scen.
Najwięcej uwagi poświęcono głównej postaci, czyli bezimiennemu kotu. Animatorzy i montażyści podjęli się sztuki opowiedzenia historii nie tylko światem przedstawionym, ale i zachowaniami postaci. W moim odbiorze dokonano pewnego kompromisu pomiędzy tym, jak zachowywałby się udomowiony, a dziki kot. I jest to kompromis w gruncie rzeczy zadowalający. Malowany kot zaprezentowany w filmie pokazuje wiele oblicz. Jest zarówno ciekawski, jak i ostrożny. Potrafi w jednej chwili wykazać się odwagą, by za chwilę niemal w całości przesiąknąć strachem. Do tego ma w sobie podstawowe instynkty, które niejednokrotnie go motywują, ale też i zmuszają do nie do końca udanych decyzji. O chodzeniu własnymi ścieżkami czy sceptycznym podejściu do psów nie muszę mówić.
Dużo miłości oddano też innym zwierzętom, które wydają się prezentować naturalne zachowania. Lemur gromadzący błyskotki czy kapibara, która zasadniczo nikomu nie wadzi i łatwo ją polubić stanowią pewne klisze dotyczące tych zwierząt. Czy to źle? Niekoniecznie, bo przy ograniczonych możliwościach narracji trzeba iść na pewne kompromisy w opowiadaniu o różnych stworzeniach. Te i tak potrafią zaskoczyć lub wywołać silne emocje przez swoje decyzje.
Nie mogę powiedzieć, że cała produkcja wygląda idealnie. Widać, że główną uwagę poświęcono tu zwierzętom i kilku charakterystycznym pocztówkom z ich podróży. Jeżeli elementy znajdują się w dalszej części obrazu, często stają się dość umowne. Miejsca, którymi przepływają nasi bohaterowie są szczegółowe na pierwszym i drugim planie, ale w oddali stają się mniej wyraziste. Zapewne wynika to też ze stylu – pastelowe, malowane klatki animacji w pewnym sensie nie mogą być przeładowane treścią. To film, który znacznie lepiej będzie się oglądało na ekranie kina – w domowych warunkach, jakie uzyskałem na potrzeby recenzji, kompresja zrobiła mu sporą krzywdę.
Zwierzęta mają głos, ale nie pogadają
Inaczej niż niemal wszystkie produkcje ze zwierzętami w ostatnich latach, w tym niedawno wyświetlany w kinach Dziki Robot o porównywalnym podejściu wizualnym, Flow nie daje zwierzętom ludzkiego głosu. Oczywiście nie oznacza to, że te nie mają pewnych humanistycznych naleciałości tego, jak się zachowują i wchodzą ze sobą w interakcje. Trzeba przyznać, że animacja dobrze korzysta z naszych skłonności do antropomorfizacji, by niecodzienne spotkanie przekuć w interesującą fabułę.
A fabuła jest raczej dość prosta, bowiem kot, jak i całe otoczenie, są świadkami szybko zmieniającego się świata. W desperackiej próbie ratunku przed wzrastającym poziomem wody, zwierzę musi znaleźć sposób, by przetrwać. Z pomocą przychodzi łódka, która jednak nie jest pusta. Wraz z progresem w podróży znajduje się w niej coraz więcej zwierząt, które łączy chęć przetrwania, ale dzielą sposoby funkcjonowania w tej niecodziennej sytuacji. Gints Zilbalodis, reżyser Flow, swoją opowieść o zwierzęcej solidarności musi opowiadać poprzez akcje, nie przez słowa. To ograniczenie nie daje się jednak we znaki i to tu (poza oprawą i uroczym kotkiem) doszukiwałbym się największej zalety produkcji.
Czytaj także: Wyścig po nieśmiertelność. Czy Gran Turismo to film godny uwagi graczy?
Niecodzienna kooperacja zwierząt to motor napędowy dla produkcji, która nie zawsze wydaje się spójna. Scenki rodzajowe ukazujące zażyłości i relacje zwierząt pozwalają nam lepiej zrozumieć dyskomfort położenia naszych bohaterów. Jednocześnie nie ma tu miejsca ani na wartką akcję, ani na niespodziewane koleje losu (poza wątkiem oderwanym od rzeczywistości). Jest za to nieco narracji przypominającej obcowanie z grą wideo. Oczywiste skojarzenia to opisywanie świata niczym w Stray, ale scenografia ma tu ważną rolę, a kamera często gości za plecami kota. Ten w dodatku potrafi zagrać emocjami i ma kocie podejście do świata, co nadaje wyrazu interakcjom międzygatunkowym.
Nie wszystko zagrało w tej animacji, ale wiele rzeczy polubiłem
Czy wszystko we Flow spina się w piękną, docenianą wieloma nagrodami całość? Oczywiście gusta są różne, a moje jest specyficzne, ale dla mnie do zapomnienia jest warstwa muzyczna. Oczywiście potrafi ona podkręcić emocje, ale nie robi nic szczególnego na rzecz naszych wrażeń i raczej nie dała mi powodów, by ją zapamiętać. Same udźwiękowienie filmu wypada dobrze, gdy chodzi o odgłosy wydawane przez zwierzęta i raczej bez większych zaskoczeń, gdy chodzi o okoliczną przyrodę. Nieraz miałem poczucie braku głębi.
Mogę też narzekać na tempo, które jak na 84-minutowy seans potrafi nieraz być nieznośnie powolne. To animacja do chłonięcia oczami, ale poza tym trudno znaleźć w niej coś więcej. Nie do końca wiemy, czy jest coś poza przetrwaniem, co ma znaczenie dla naszych bohaterów i nawet gdybyśmy chcieli się dowiedzieć, nie za bardzo otrzymujemy ku temu narzędzia. Część z postaci jest jednowymiarowa, co, ponownie, jest zrozumiałym kompromisem zrozumiałym przy braku słów, ale nie wiem, czy będzie rezonowało zwłaszcza z młodszą częścią widowni. To jednak nie tak duże zarzuty.
Czy Flow zasłużyło na Oscara? Na pewno zasłużyło na waszą uwagę
Ta dość krótka (bo mająca zaledwie 84 minuty) animacja z pewnością jest niepowtarzalnym doświadczeniem i sukcesem artystycznej wizji nad ekonomicznymi kalkulacjami. Jest też po prostu miłą opowieścią, która jednak nieszczególnie zapisała się w mojej pamięci. To przede wszystkim opowieść o tym, że po ludziach pora na królestwo zwierząt. ale przy tym nie wpada w patetyczne tony. Po prostu jest tu uroczo, ładnie i poza pewnymi przeszkodami, raczej lekko dla duszy.
Po obejrzeniu Flow pomyślałem, że to kazus Twojego Vincenta. Z jednej strony mamy imponujący (przynajmniej momentami) styl wizualny, a z drugiej strony fabuły brakuje dość odczuwalnie. Nie da się przejść wobec Flow obojętnie po zobaczeniu zwiastuna, ale da się dostrzec, że to film na jeden raz. Nie ma w tym nic złego, bo był to seans w gruncie rzeczy przyjemny, choć nie dołączę do gigantycznych zachwytów, jakie powoduje ten film. Warto zobaczyć go w dobrej jakości, głównie ze względu na animację i dźwięk oraz bliższe naturze ujęcie zwierząt.