Assassin’s Creed: Shadows nie ratuje serii. Asasyna jest tam tyle, co kot napłakał

Assassin’s Creed: Shadows wzbudził nadzieje wielu osób. Szczególnie tych wyczekujących na umiejscowienie serii w Japonii. Dostaliśmy kolejną odsłonę gry za dużej, pustej i na domiar złego pozbawionej tego, co było w Asasynie najlepsze.
Assassin’s Creed: Shadows nie ratuje serii. Asasyna jest tam tyle, co kot napłakał

Jeśli szukacie recenzji Assassin’s Creed: Shadows to koniecznie sprawdźcie tekst Kacpra. Poniżej znajdziecie narzekanie starzejącego się człowieka, bo kiedyś to było… brzmi jak mój czas spędzony z nową odsłoną serii. Wiele razy miałem dokładnie taką myśl, bo gra wielokrotnie stawia nas w sytuacji, kiedy patrzymy na coś, co lata temu było zrobione znacznie lepiej.

Balans między historią współczesną a historyczną przepadł na dobre. Fabuła serii razem z nim

Co starsi gracze na pewno dobrze pamiętają, że seria Assassin’s Creed łączyła w sobie dwie historie. Jedną dziejącą się w czasach w miarę współczesnych, a drugą w realiach historycznych. Bo to nie jest tak, że gra opowiada tylko to, co działo się w konkretnej epoce. Przenosimy się tam za pomocą Animusa, specjalnego urządzenia, które niczym w wirtualnej rzeczywistości przedstawia nam historię przodka współczesnego bohatera gry. To właśnie była jedna z najmocniejszych cech pierwszych odsłon serii. Historia Desmonda wciągała nie mniej niż losy Ezio i idealnie otwierała pole do kolejnych części gry.

W samej końcówce Assassin’s Creed II widzimy na ekranie mapę miejsc rozsianych po całym świecie. Dla graczy była to jasna wskazówka – historia będzie kontynuowana, a część historyczna rozgrywki będzie działa się w rejonach świata oznaczonych na mapie, jednocześnie rozwijając wątek współczesny. Nic z tego. Kolejne odsłony coraz bardziej odsuwały na bok wątek Animusa i w Assassin’s Creed: Shadows coś tam jest o nim wspomniane na początku, ale po prawie 20 godzinach spędzonych w grze więcej się na to nie natknąłem. Szkoda i jeśli ktoś jeszcze miał nadzieję na to, że może tym razem historyczny wątek konfliktu Asasynów i Templariuszy zostanie jakoś rozwinięty w nawiązaniu do innych odsłon serii to chyba czas się z tą nadzieją pożegnać.

Czytaj też: Test Satechi SM1 – minimalizm może być wygodny

Asasyn w Assassin’s Creed: Shadows to nowy gatunek – Asasyn naziemny

Kiedy to…

Pamiętacie jeszcze czasy przed Origins? W moich oczach to właśnie przejście na otwarte RPG całkowicie zabiło radość z eksplorowania świata Assassin’s Creed. Wnętrze katedry Notre Dame, wspinaczka po budynkach Florencji, Watykan, Wenecja, Hagia Sophia w Stambule… To właśnie dzięki tej serii i wirtualnych spacerach po historycznych budynkach nabrałem ochoty na zobaczenie ich na żywo. Później przyszła nijakość sukcesywnie kontynuowana w Assassin’s Creed: Shadows.

.. i to…

Chodzimy po identycznie wyglądających lokacjach. Wspinamy się na identyczne wieże z identycznymi wnętrzami. Tu wszystko jest do bólu nijakie i ani to nie zachęca do eksplorowania, ani do nawet próby zapamiętania tych miejsc.

… zamieniło się w to? Tak wygląda każdu dyży budynek/światynia w grze.

Assassin’s Creed: Shadows dodatkowo pozbawił Asasyna, czy dla poprawności wszelkiej Asasynki, umiejętności parkourowych. Pamiętacie jeszcze swobodny bieg? Umiejętność, dzięki której nasz bohater pruł przed siebie przeskakując zwinnie nad przeszkodami? No to tego już nie ma. Yasuke jest klocem i choć ogromnym, to krasnoludem – jest niebezpieczny na krótkich dystansach, za to Naoe rozczarowuje. Próby swobodnego biegu kończą się zazwyczaj na mozolnym przeskakiwaniu przez pierwszą przeszkodę. Bieganie po dachach na dobrą sprawę niemal nie istnieje. Drzewa? No są, ale jeśli nie jest to specjalne drzewo, czyli takie z przybitymi do konara stopniami, to nie możemy się na nie wdrapać. Dla jasności, na takie drzewo wchodzimy:

No ale na takie już nie można:

Wspinaczka po górach? Zapomnij, na większość z nich nie wejdziemy po pionowej ścianie. Mamy hak, ale nie pod każdą ścianą możemy go użyć. Tak oto z Asasyna – wiewiórki seria ewoluowała do Asasysa – jamnika.

Czytaj też: Lenovo Legion Go S – czekam na SteamOS

Ogromny pusty świat i fabuła jak ogry

Ograniczone możliwości poruszania się powodują, że mamy ograniczone możliwości eksplorowania ogromnego, pięknego i maksymalnie nijakiego świata. Po części da się to logicznie wytłumaczyć. W końcu w prawdziwym świecie nie biegamy przez gęsty las pełny wysokich krzaków, tylko trzymamy się ścieżek. No i trochę tak to wygląda w Assassin’s Creed: Shadows. Trzymamy się dróg, bo krzaki i góry, na które nie da się wejść, budują frustrację i powodują, że zwyczajnie marnujemy czas. W ten oto sposób dostajemy ogromny świat, który w dużym stopniu jest pusty, bo eksplorowanie go nie ma większego sensu.

Przynajmniej można pieseła pogłaskać

Fani Shreka na pewno wiedzą, że ogry, jak cebula – mają warstwy. Podobnie jak fabuła w Assassin’s Creed: Shadows, która jak w przypadku Far Cry bardzo skutecznie zniechęca do grania. Przynajmniej części graczy może mieć takie odczucia, bo tego jest zwyczajnie za dużo. Ogromna mapa, zadanie na zadaniu. W zasadzie już w pierwszym momencie, w którym gra podpowiada nam, żebyśmy zerknęli na listę rzeczy do zrobienia poczułem się potężnie przytłoczony. Spodziewałem się zadania głównego i może 2-3 pobocznych. A tam kilkanaście wątków, nie wiadomo co jest ścieżką główną, co poboczną. Nie wiadomo, jaki poziom trzeba mieć, żeby się za dane zadanie zabrać (tak, można mieć za niski i w danym regionie zabije nas podmuch wiatru wywołany mieczem przeciwnika) i jeśli ktoś chciałby zagrać w Assassin’s Creed: Shadows dla poznania wątku fabularnego to już na starcie wpadnie w ścianę. Bo nie wiadomo, który to jest wątek.

Czytaj też: Test monitora Philips Evnia 27M2N8500/00. Gotowy na wspaniałość OLEDa?

Dbałość o szczegóły w Assassin’s Creed: Shadows poszła w las

Pomijam całkowicie to, czy Assassin’s Creed: Shadows jest zgodny z prawdą historyczną, czy nie. Na przestrzeni lat seria luźno podchodziła do prawdziwych postaci. Naprawdę powiewa mi, czy Yasuke faktycznie był samurajem, czy tylko zgubił drogę do megalotniska w Radomiu i miał przesiadkę w Japonii. Wystarczy przypomnieć, jak luźno Assasin’s Creed 2 podchodził do Leonardo da Vinci (świetnie zrobiona postać swoją drogą).

Seria całkowicie porzuciła dbałość o szczegóły i już wyjaśniam. Otóż z Assassin’s Creed: Shadows dowiadujemy się, że Japończycy to nadludzie. Bo kiedy w grze jest zima, oni są ubrani identycznie jak latem. Sukienka, klapeczki i lecimy przez zaspy. W domach nie pali się w piecach. Tak w ogóle to jakich piecach? Wszyscy mieszkają w bambusowych chatkach z papierowymi drzwiami. A żeby tego było mało – w czasie zimy nie oddychają! Chyba że jest jakieś inne wytłumaczenie tego, że z ust nie unosi się para. Jak na przykład to, że układ graficzny PlayStation 5, na którym gram, tego nie jest w stanie wygenerować. Jeśli tak to ja bardzo przepraszam!

Okręt? Kajak? Nie, w Assasin’s Creed: Shadows pływamy na Płotc… tfu! na koniu

Naprawdę nie chodzi mi o dbałość o szczegóły na poziomie Red Dead Redeption 2 i wcale nie potrzebuję widoku kurczących się na mrozie jąder u konia, ale naprawdę skoro już ktoś wpadł na pomysł zmiennych pór roku, to niech się tam zmienia coś więcej, niż tylko kolor i obecność liści na drzewach.

Czytaj też: Test Gigabyte GeForce RTX 5070 Gaming OC

Asasyna w Asasynie coraz mniej, ale…

Z każdą kolejną odsłoną serii powtarzam sobie, że to już czas porzucić nadzieje na to, że to, czym ujęły mnie pierwsze części Assassin’s Creed już nie wróci. Shadows to kolejna gra, która pokazuje, że Ubisoft obrał zupełnie inny kierunek rozwoju historii Asasynów. W zasadzie to nie tyle co obrał, co niemal całkowicie go porzucił. Stała się ona ledwo widocznym tłem, pretekstem do zrobienia kolejnej, wyglądającej jak wygenerowanej przez AI gry. I coś czuję, że dotarcie do końca gry, podobnie jak miałem w przypadku Valhalli, będzie trudne. Licznik czasu gry w przypadku Wikingów grubo przekroczył mi 100 godzin, a ja nie miałem pojęcia, czy główny wątek to jeszcze trwa, czy już się skończył. W Shadows zapowiada się na powtórkę z rozrywki.

A teraz, żeby nie było, to nie jest zła gra. Jest bardzo ładna, podoba mi się model walki i zróżnicowanie jej w przypadku wybranego bohatera. Podoba mi się obserwowanie zachowań przeciwników i planowanie ich eliminacji. Możliwość zdobywania lepszego ekwipunku i drzewka rozwoju postaci. Tyle tylko, że po skończeniu rozgrywki, o ile uda mi się dotrwać do końca fabuły, pewnie szybko o tym tytule zapomnę i nie będę miał za grosz motywacji, aby zagrać jeszcze raz.