Recenzja Atomfall – niebezpieczne przygody w sielskim klimacie

Awaria elektrowni atomowej i zamknięta strefa wokół miejsca katastrofy – z czym kojarzy się taki opis? Zapewne wszyscy odpowiedzą zgodnie: Czernobyl. Jednak w alternatywnej historii świata katastrofa miała miejsce w latach 50-tych XX wieku i nie na terenie obecnej Ukrainy, ale na północy Anglii, nieopodal wioski Wyndham. Kryło się za nią jednak coś więcej niż ludzki błąd…
Atomfall
Atomfall

Zacznę od tego, że choć producent – studio Rebellion – informuje, że strefa kwarantanny jest fikcyjna, to Wyndham istnieje naprawdę. Ale nie jest wsią, a miastem i nie w północnej Anglii, ale Australii. Dlatego zbieżność nazw jest przypadkowa. Taka ciekawostka na początek. A teraz przechodzimy do właściwego podsumowania tej świeżej gry.

Atomfall – o co tu chodzi?

Gra zaczyna się mocno. Najpierw widzimy krótki filmik z informacjami o katastrofie elektrowni atomowej Windscale i decyzji brytyjskiego rządu o ustanowieniu strefy kwarantanny, potem budzimy się w jakimś bunkrze, gdzie ciężko ranny naukowiec w stroju ochronnym błaga nas o pomoc. Kim jest nasza postać? Co robi w takim miejscu? Niestety – masz amnezję i niczego nie pamiętasz. Choć zabieg tego typu jest mocno zużyty w grach, filmach czy książkach, muszę powiedzieć, że sprawdza się znakomicie. Nie tylko nadaje grze pewien posmak tajemniczości, ale również skłania do gromadzenia informacji.

Oczywiście nie będę opisywać krok po kroku kolejnych odkryć protagonisty, zamiast tego nakreślę ogólny obraz sytuacji. Katastrofa elektrowni Windscale miała miejsce w 1957 roku, a cały rejon wokół niej został otoczony murem. Co istotne – na terenie kwarantanny pozostało wielu ludzi, którzy nie mogą opuścić tej strefy. W podobnej sytuacji są żołnierze z Protokołu, czyli oddziału brytyjskiej armii wyznaczonego do pilnowania porządku. Pomagają im w tym autonomiczne mechy, które patrolują teren, zaś pod nim rozciąga się Węzeł – częściowo opuszczony kompleks naukowo-badawczy.

O co tu chodzi? Przede wszystkim naszym zadaniem jest dowiedzenie się prawdy o sobie oraz ucieczka poza strefę kwarantanny. A w jaki sposób tego dokonamy – zależy od tego, z kim będziemy współpracować oraz jakie wybory podejmiemy. W grze istnieją cztery “frakcje”, zaś każda ma inny pomysł na rozwiązanie trwającego od pięciu lat kryzysu. Niestety – bez spojlerowania nic więcej napisać się nie da.

Pierwsza opcja to współpraca z Protokołem pod dowództwem kapitana Granta Simsa. Wojskowy jest bardzo pomocny i dzięki niemu można dotrzeć bez problemu w wiele miejsc. Jednak kooperacja z nim może zniechęcić do nas miejscowego pastora, który ma swój pomysł na ratunek mieszkańców wioski. Na tym jednak nie koniec – wokół Wyndham pojawili się neopoganie, zwący siebie “Druidami”, a którym chodzi o… Właściwie nikt nie wie o co, aczkolwiek istotny jest fakt, że wszystkich obcych określają jako “heretyków” i wychodzą z założenia, że trzeba ich zabić. Ponoć na ich czele stoi Matka Jago – miła, starsza pani zajmująca się zielarstwem.

Kolejny potencjalny sojusznik to dr Diane Garrow – naukowczyni odpowiedzialna za badanie miejsca katastrofy oraz robotykę. To właśnie jej Protokół zawdzięcza mechy, które także patrolują Węzeł. Aczkolwiek na początku gry jest ona uwięziona przez Sima – to, czy pomożemy jej w ucieczce, determinuje sporo wydarzeń w grze. Kolejna osoba to Joyce Tanner, która przybyła do Windscale wraz w wojskowym konwojem, a obecnie z pewnych powodów ukrywa się i planuje własny plan ucieczki.

No i na koniec mamy pewnego tajemniczego sojusznika. Gdy tylko przechodzimy koło budki telefonicznej, rozlega się dzwonek aparatu, a po odebraniu tajemniczy głos – ni to komputerowy, ni maszynowy – udzielający nam porad oraz wskazówek. Kto dzwoni? Jaki ma w tym cel?

Co cię może zabić w Atomfall? Lista jest długa

Atomfall w niczym nie przypomina świata post-apo – i nim nie jest. Owszem, na terenie Wyndham oraz w przyległych obszarach mamy wiele opuszczonych domów, gdzieniegdzie same ich ruiny, można nawet zauważyć od czasu do czasu mecha puszczającego z dymem jakieś zabudowania, ale większość naziemnych krajobrazów jest po prostu urocza. Miła angielska wieś jest wciąż pełna mieszkańców, którzy zajmują się codziennymi czynnościami – od pracy w przydomowych ogródkach po spacery na plaży – a przyroda bujnie kwitnie pośród wzgórz.

Jednak w tym miłym dla oka krajobrazie czają się śmiertelnie groźne niebezpieczeństwa. Pomijając samych druidów, są tam także grupki banitów, którzy nie mają wobec nikogo przyjaznych zamiarów. Zazwyczaj włóczą się kilkuosobowymi grupkami i jeśli nie ma się ochoty na krwawą walkę, lepiej nie wchodzić im w drogę. Nieco gorzej, gdy to oni wypatrzą protagonistę – wówczas albo uciekamy, albo walczymy,

Tu zaznaczę od razu – w tej grze w żadnej sytuacji nie bawimy się w Rambo. Nasza postać nie jest napakowanym superherosem i zarówno dwa strzały z broni palnej, jak również kilka ciosów bronią białą mogą zakończyć jego przygody. Do broni przejdę później, teraz skupmy się na wrogach spotykanych w Atomfall. Mogą być nimi także żołnierze Protokołu – jeśli ich zaatakujemy. Pod ziemią oraz na powierzchni możemy spotkać Zdziczałych – zmutowanych ludzi, którzy stali się buchającymi promieniowaniem dzikusami polującymi na ludzkie mięso i strzykającymi zatrutą śliną. Każde ich uderzenie to zainfekowana rana, dlatego warto trzymać ich na dystans.

Czytaj też: Ara: History Untold – cywilizacja ze śmiertelnie groźnymi próbami czasu

Nie można ufać również samej przyrodzie. W opuszczonych domostwach oraz podziemiach czyhają stada wygłodniałych szczurów, czasem spotyka się szerszenie, w jednym miejscu mamy nawet krwiożercze nietoperze. Ale skażenie zrobiło swoje i od czasu do czasu napotykamy podobne maczugom rośliny, które uderzają z taką siłą, że ziemia drży, a wiele roślin – zwłaszcza tych błyszczących na niebiesko – stanowi zagrożenie dla życia. Tak więc należy w każdej sytuacji zachować wysoce posuniętą ostrożność.

Atomfall – postać, rozwój, przedmioty

W Atomfall możemy rozwijać umiejętności postaci. Na szczęście nie mamy tu rozrosłego drzewka, przez które należy przebijać się z instrukcją, a zaledwie kilkanaście cech. I nie rozwijamy ich za pomocą punktów doświadczenia, a stymulantów bojowych, które zbieramy podczas eksploracji różnych miejsc. Mamy tu cztery kategorie, w każdej trzy umiejętności, każdą można podnieść do trzech razy. I już. Dla mnie to duża zaleta. Oczywiście im bardziej zaawansowana umiejętność, tym więcej stymulantów potrzeba.

W plecaku możemy przenosić ograniczoną liczbę rzeczy, dlatego nie warto brać wszystkiego, co leci. Tym bardziej, ze dzięki prostemu rzemiosłu możemy tworzyć potrzebne rzeczy – zaczynając od koktajli Mołotowa, kończąc na miksturach dających odporność na promieniowanie lub trucizny (w niektórych rejonach są one wręcz niezbędne). W grze napotkamy wiele osób, z którymi możemy prowadzić handel wymienny, co pozwala zdobyć praktyczne wyposażenie.

W plecaku mamy także wszystkie zebrane notatki oraz informacje. Dzięki nim poznajemy nie tylko historię Wyndham i okolic, ale także poszczególnych postaci.

Strzelaj, bij, siecz

Atomfall to gra akcji, dlatego bez walki się tu nie obędzie. Pierwsza ma miejsce jeszcze przy wychodzeniu z bunkra, gdzie musimy w walce na pięści usunąć blokującego drogę banitę. Boks to podstawowa broń, jednak wiadomo – wymaga bliskości z przeciwnikiem, a jeśli ten ma broń białą lub palną – nie jest dobrze. Ale również i gracz może posługiwać się pałką, siekierą czy nożem, znajduje także broń palną. Strzelba, zwłaszcza użyta z bliska, powinna rozstrzygnąć każdy konflikt na naszą korzyść.

Oprócz tego możemy dysponować karabinem, strzelbą myśliwską czy pistoletem, a nawet łukiem. W każdym przypadku zalecam pamiętać o jednym – amunicja jest tu na wagę złota, dlatego celowanie musi zawsze być starannie wymierzone. I jak jeszcze raz przypomnę: to nie zabawa w samotnego pogromcę zła wszelkiego. Grupy najlepiej atakować z dystansu (tu koktajl Mołotowa robi robotę), a gdy robi się źle, nie ma wstydu w ucieczce.

Atomfall – wrażenia ogólne

Wyjaśniłem już o co chodzi i co się dzieje, teraz czas na główny punkt każdej recenzji, czyli wrażenia z zabawy. I w moim przypadku są one jak najbardziej pozytywne. Świat gry to cztery obszary na powierzchni oraz kilka obszarów pod nią. Każdy różni się od pozostałych i ma inną atmosferę. Wyndham to urokliwa nadmorska miejscowość, lasy Casterfell to ruiny porozrzucane pośród drzew, Slatten Dale to wzgórza i resztki infrastruktury górniczo-kolejowej, zaś Skethermoor to rejon uprawny zaanektowany pod infrastrukturę Protokołu.

Węzeł to rozległe podziemia, gdzie trafimy na rejony opuszczone, w których spotkamy zarówno szkielety naukowców, których zaskoczyła katastrofa, jak i radioaktywną florę oraz Zdziczałych. Niektóre obszary patrolowane są przez mechy uznające gracza za zagrożenie, a gdzieniegdzie wciąż aktywne są systemy automatycznej obrony. Czasami różnica poszczególnych klimatów jest uderzająca. Na przykład wędrujemy po pełnych szczurów i złomu korytarzach podziemnego bunkra, przyświecając sobie latarką, a za chwilę wychodzimy na zielone wzgórze, pełne kwiatów i ptaków. No i cały czas ma się w tyle głowy, że mamy z jednej strony czczących naturę druidów, których możemy spotkać w leśnym obozie dosłownie chwilę po ucieczce przed uderzającym miotaczem płomieni mechem.

Czytaj też: Recenzja Creatures of Ava – na ratunek umierającej planecie

Twórcy gry zadbali o to, aby nikt się nie nudził. Każdy rejon jest pełen ciekawych obiektów do eksploracji oraz sekretów do odkrycia, a ponieważ przeciwnicy pojawiają się na mapach losowo, nigdy nie masz pewności, czy wybrany szlak jest bezpieczny. Tu napomknę od razu, że na dużych mapach nie ma opcji szybkiej podróży – wszędzie trzeba dostawać się per pedes, co daje okazję do odkrywania kolejnych lokalizacji.

Nie ma nic do zarzucenia grafice. Wręcz przeciwnie – roztaczające się panoramy są niezwykle miłe dla oka, a w każdym miejscu widać ogrom pracy włożony w najmniejszy nawet detal. Czy będzie to kamienna chata we wiosce, czy układ kabli na suficie podziemnego laboratorium, wszystko wykonane jest po prostu perfekcyjnie.

Podsumowując: Atomfall to historia, którą warto poznać

Zasiadałem do zabawy przy Atomfall bez żadnych oczekiwań. Ba, nawet nie podglądałem trailerów. Oczekiwałem, że gra mnie zaskoczy… i nie pomyliłem się. Uprzedzam jednak – to nie jest produkcja, która prowadzi za rękę. Tu trzeba czytać, słuchać i wykazywać się własną inicjatywą oraz dokonywać wyborów. Nie mamy tu tylko do czynienia z odhaczaniem kolejnych zadań i poznawaniem nowych lokalizacji. Wiele razy przyjdzie nam rozwiązywać zagadki logiczne, np. związane z odpowiednim włączaniem zasilania czy też interakcjami z mechanizmami. Niektóre zadania możemy rozwiązywać na drodze dyplomacji, podczas gdy inne wymagają użycia siły. Na upartego dałby się przejść cała grę bez ani jednego wystrzału – ale to piekielnie trudne zadanie.

Czy są jakieś minusy? Głównym nazwałbym brak cyklu dzień/noc. Niezależnie od tego, jak długo gramy w grę i ile czasu spędzimy w podziemiach, na zewnątrz mamy zawsze pogodne popołudnie – albo i poranek. No i brak charakterystycznego dla Anglii, zwłaszcza północnej, deszczu. Z drugiej jednak strony daje nam to piękny kontrast pomiędzy jasną pogodą a mrocznymi tajemnicami. Mimo wszystko zmienność pór dnia dałaby lepszą immersję.

Atomfall ma kilka zakończeń, a na zdobyte wpływa wybór sojuszników oraz podjęte podczas rozmów decyzje. Aby ukończyć grę, potrzeba od 15-20 godzin. Nie jest to może imponujący wynik w porównaniu z innymi produkcjami, ale muszę podkreślić, że każda z tych godzin to nowe odkrycia, znaleziska i postacie, dlatego czas mamy szczelnie wypełniony.

Dużą zaletą jest sama fabuła, która po prostu wciąga, a odkrywanie kolejnych tajemnic trzyma w napięciu. Z wielu rozrzuconych puzzli poznajemy ciekawą historię, która na długo zapada w pamięć. I choćby dlatego warto przetestować w praktyce Atomfall. Polecam każdemu, kto lubi gry mające unikalny klimat oraz prezentujące ciekawą opowieść. Gra nie sili się na rewolucje, ale dostarczenie graczom dobrej zabawy. I to wypada perfekcyjnie.

Moja ocena: 8,5/10.