Gra planszowa Azul: Pojedynek. Czy warto się nią zainteresować?
Na rynku znajdziemy aktualnie wiele wydań gier planszowych, które są dedykowane tylko dwóm graczom. Mamy Patchworka, dwa wydania Sporu o Bór, czy wreszcie klasyków w pojedynkowej odsłonie w postaci Splendora, czy 7 Cudów Świata. Każda z tych gier jest inna. Ma w sobie to coś, co kompletnie odróżnia ją od innych, a Azul: Pojedynek wpasowuje się idealnie w ten właśnie schemat. Jest nie tylko zupełnie inną grą w porównaniu do oryginału dla wielu graczy, ale też nie jest żadną kopią gier obecnych na rynku.
Czytaj też: W tę planszówkę zagrywam się od pięciu lat, czyli recenzja Patchworka w nowym wydaniu






Azul: Pojedynek nie jest prosty do ogarnięcia i poziom zaawansowania zestawu wcale w tym nie pomaga. Do dyspozycji dostajemy bowiem m.in. dwie plansze dla graczy, jedną planszę punktacji, cztery małe i jeden duży warsztat z podziałem na dwie części, 20 bonusowych żetonów specjalnych z tektury, 75 akrylowych płytek do ustawiania w swoich kompletowanych na bieżąco kopułach oraz 18 kafelków kopuły podzielonych na dwa rodzaje. Nasz cel w tej grze jest prosty – rozpoznać najbardziej premiujące zestawy płytek na daną grę (regrywalność zwiększa 8 różnych, losowanych w momencie przygotowywania gry celów na 4 dwustronnych kafelkach celów), poustawiać najsensowniej kafelki kopuły oraz taktycznie dobierać w ciągu pięciu rund akrylowe płytki, aby zdobyć możliwie najwięcej punktów.



Chociaż gra w Azul: Pojedynek składa się z pięciu rund, to każda z nich jest podzielona na trzy identyczne fazy (poza piątą, w której przygotowanie do kolejnej rundy zastępuje podsumowanie swoich poczynań). Tak więc najpierw rozbudowujemy swoją kopułę dwoma dodatkowymi kafelkami w każdej turze i rywalizujemy z drugim graczem przy dobieraniu płytek do kopuł, optymalizując w możliwie największym stopniu ich ustawienie, aby nie tylko realizować swoją strategię, ale też przeszkadzać przeciwnikowi w spełnianiu jego “kafelkowych marzeń”. Efekt? Gra, w której musimy przewidywać, czasem podejmować ryzyko, a okazjonalnie pogodzić się z tym, że stracimy punkty, choć możemy to potraktować jako przegranie bitwy, aby wygrać finalną wojnę.




O ile sama zabawa w Azul: Pojedynek jest satysfakcjonująca, tak wykonanie tej planszówki jest… dziwaczne. Do tej por trudno jest mi wytłumaczyć, dlaczego tylko dwa z akrylowych płytek doczekało się charakterystycznych nadruków, dlaczego składana wieża jest… krzywa, po co twórcy zdecydowali się na znaczniki graczy do pobierania kafelków kopuły, kiedy śledzenie tego jest banalne przy 2 graczach, dlaczego znaczniki punktacji to dwa trudne do dostrzeżenia na planszy małe czarne klocki i wreszcie, dlaczego instrukcja wprowadza gracza w błąd, wyjaśniając zasady w błędny sposób przez pomylenie koloru.

W efekcie gra ta ma delikatny feeling prototypu, co jak na produkcję za około 100 złotych jakoś nie razi… no ale, błędy to przecież błędy.
Czytaj też: Aż trudno uwierzyć, że ta planszówka jest taka tania. Recenzja Dungeon Legends



Czy więc Azul: Pojedynek można z czystym sercem polecić? Tak naprawdę trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo jeśli jesteście np. początkującymi albo chcecie wprowadzić w świat planszówek kogoś niespecjalnie zorientowanego w temacie, to Patchwork będzie strzałem w dziesiątkę. No, chyba że wolicie karcianki, to Spór o Bór wpisze się w takie wymogi idealnie. W budowaniu swojego zaplecza wygrywają z kolei Splendor i 7 Cudów Świata w pojedynkowych wydaniach, więc Azul: Pojedynek to taki ciekawy rodzynek na rynku. Warty sprawdzenia, jeśli lubicie bardziej skomplikowane gry dla par, a zwłaszcza wtedy, kiedy szukacie czegoś o wyższej regrywalności, bo dodatek wspomnianych losowanych celów w każdej rozgrywce, to coś, co powinno znaleźć się w każdej planszówce tego typu.