Design nie do podrobienia. MINI wszyscy rozpoznamy z daleka
MINI Cooper SE wygląda z zewnątrz dokładnie tak samo, jak jego spalinowy odpowiednik i właściwie jedynym elementem, który zdradzi nam elektryczny napęd (poza kulturą jazdy) są wspomniane już zielone tablice rejestracyjne. Egzemplarz testowy dostałem jeszcze w żółciutkim, kanarkowym odcieniu, co dodaje temu samochodowi uroku, chociaż nasze połączenie stylistyczne mogło być dość specyficzne — ale finalnie całkiem się polubiliśmy.




Chociaż stylistyka MINI od zawsze wzbudzała we mnie dość ambiwalentne odczucia, to nowa linia zdecydowanie bardziej trafia w moje gusta, niż poprzednia generacja. Jest bardziej futurystycznie, ale też „prosto” — co bardzo sobie cenię i głęboko wierzę w zasadę „mniej znaczy więcej”. Projektanci MINI stawiają na filozofię, którą można by określić jako „charyzmatyczna prostota”. Celem jest unikanie przesadnej komplikacji, a jednocześnie stworzenie samochodu, który emanuje pewnością siebie i nowoczesnością, nie tracąc przy tym swojego unikalnego charakteru. MINI Cooper w najnowszej odsłonie zdecydowanie spełnia te założenia. Z zewnątrz jest minimalistyczny, ale przyciąga wzrok — nie trzeba zerkać na logo na masce, by od razu rozpoznać, że to MINI. Warto dodać, że za ewolucję designu marki od lat odpowiada między innymi Polak, Tomasz Sycha, co jest miłym akcentem dla rodzimych fanów.
Czytaj też: Test Volvo XC60 B5 – może i jest nudny, ale to tylko początek jego zalet
MINI Cooper pozostaje kompaktowym hatchbackiem, który w swojej klasie nie ma sobie równych pod względem osobowości. Jego wymiary — około 3,85 m długości, 1,73 m szerokości, 1,43 m wysokości i rozstaw osi 2,49 m — czynią go zgrabnym, ale wyrazistym graczem na drodze. Sylwetka jest zwarta, z krótkimi zwisami nadwozia i opływowymi liniami, co nadaje mu dynamiczny, niemal zadziorny wygląd. Karoseria wyróżnia się gładkimi powierzchniami, a drzwi bez ramek dodają mu elegancji. To ekstrawagancki gokart z klasą.




Moje spojrzenie od razu przyciągnęły charakterystyczne reflektory LED — okrągłe, jak nakazuje tradycja MINI, ale teraz nieco bardziej wyrafinowane w linii modelowej Favoured, z którą miałem do czynienia. Przednie reflektory w linii Essential nieco się różnią i — w moim odczuciu — są mniej urokliwe. Z przodu króluje też rzucająca się w oczy ramka, będąca obramowaniem grilla, które płynnie łączy się z dolną osłoną, nadając Cooperowi zdecydowanego charakteru.




Z tyłu uwagę zwracają lampy LED z motywem Union Jack, chociaż nie jest to już tak bezpośrednie i oczywiste jak kiedyś. Jak już wspominałem, jest tu sporo nowoczesnych i nieco futurystycznych elementów, chociaż gdyby odjąć nowe rozwiązania, to trudno byłoby od razu rozpoznać, czy to nowy samochód, czy kilkudziesięcioletni model — i to jest świetna decyzja projektowa! Do tego dochodzą takie akcenty jak miedziane logo MINI na tylnej klapie czy napis COOPER na czarnym pasie, kontrastującym z jasnym lakierem samochodu, również w miedzianym odcieniu. Nie można zapomnieć o 17-calowych kołach z alufelgami U-Spoke, które są bardziej stonowane i „classy”, lub 18-calowych z aluminiowymi obręczami Night Flash Spoke 2-tone, które zdecydowanie bardziej pasują do całej tożsamości marki, chociaż mogą się gryźć z niektórymi lakierami.
Czytaj też: Test BMW X3 – stare dobre BMW w dyskusyjnej oprawie






MINI Cooper łączy w sobie klasyczne DNA marki z nutą futurystycznej świeżości — to design, który nie wszystkim od razu sprzeda ten samochód, ale bez dwóch zdań przykuje uwagę i zrobi spore wrażenie. Przyciemniane tylne szyby i szklany dach panoramiczny, gdzie znajduje się dodatkowe podświetlenie, dodają luksusowego i jednocześnie ekscentrycznego akcentu. Sam z nowymi MINI mam taki dylemat, że chociaż raczej nie kupuje mnie ta stylistyka na tyle, żebym sam rozważał zakup takiego samochodu, to trudno jej zwyczajnie nie docenić i za każdym razem, kiedy po dłuższej przerwie wsiadam do jakiegokolwiek modelu z nowej linii (Aceman również przypadł mi do gustu, nawet nieco bardziej przez większe gabaryty) to jestem zwyczajnie oczarowany. Gdyż właśnie, to, co dzieje się w środku, robi chyba nawet jeszcze większe wrażenie.
Środek MINI Coopera SE robi jeszcze większe wrażenie
W środku MINI Cooper to mieszanka stylu i nowoczesności, gdzie lifestyle spotyka się z technologią w najlepszym wydaniu. Pierwsze, co przykuwa uwagę po wejściu do środka, to centralny punkt wnętrza, czyli okrągły wyświetlacz OLED, hołdujący tradycję marki, ale w nowoczesnym wydaniu. Ten ekran to prawdziwa perełka — technologia OLED gwarantuje świetną rozdzielczość, żywe kolory i doskonałą widoczność pod każdym kątem. Wygląda fenomenalnie, co jest ogromnym plusem, bo po dziś dzień drogie samochody potrafią mieć żenujący wręcz wyświetlacz czy system operacyjny. Tutaj jedno i drugie jest najwyższej możliwej jakości, lecz do systemu MINI 9 przejdę nieco później.



Do tego warto wspomnieć o head-upie, który nie wysuwa się tutaj przy otwieraniu samochodu, jak w nowym Acemanie, ale stylistycznie dalej świetnie wpasowuje się w cały design. Przed kierowcą obecny jest mały, regulowany przezroczysty wyświetlacz, który nie przeszkadza podczas jazdy, a na którym znajdziemy wszystkie najpotrzebniejsze informacje. Bajer z ruchomym HUD-em w Acemanie przypadł mi do gustu jeszcze bardziej, ale nawet bez tego jest sympatycznie.
Czytaj też: Test Jaecoo 7 – podejrzanie tani, gdzie jest haczyk?


Pod okrągłym ekranem, który jest głównym centrum sterowania, czeka na nas powiew klasyki. Samochodu nie odpalamy tu banalnym przyciskiem — zamiast tego mamy przełącznik w stylu kluczyka wbudowany w konsolę, który trzeba przekręcić, by ożywić Coopera. Niecodzienne, ale naprawdę fajne! Z lewej strony znajdziemy przycisk hamulca ręcznego, obok panel dźwigienkowy do zmiany biegów, a dalej wspomniany „kluczyk”. Po prawej umieszczono przełącznik trybów jazdy, które tu są nazywane „doświadczeniami”, oraz pokrętło głośności z funkcją włączania/wyłączania systemu audio — i tu jedyne zastrzeżenie: dlaczego ikona włącznika obraca się wraz ze zmienianiem głośności? Niesamowicie gryzie mnie to estetycznie. Niżej znajduje się jeszcze mała seria już mniej efektownych przycisków, takich jak włączający asystenta parkowania, nawiew na przednią i tylną szybę czy włączający światła awaryjne. Te fizyczne elementy to ukłon w stronę tradycji, który przyjemnie kontrastuje z nowoczesnością.







Jeszcze niżej znajdziemy dwa porty USB-C, wygodną półkę na smartfon, dwa uchwyty na kubki i podłokietnik zintegrowany z fotelem kierowcy (czyli pasażer musi sam się martwić). Przed fotelem pasażera jest schowek, a w drzwiach dodatkowe kieszenie — niezbyt duże, ale wystarczające. Klamki wewnętrzne mają futurystyczny sznyt, co może zaskoczyć za pierwszym razem, ale to zdecydowanie zaleta. Kierownica — solidna, dobrze wyprofilowana — ma przyciski do tempomatu po lewej i multimediów po prawej. Fajnym akcentem są małe diody LED przy kierownicy, które migają na pomarańczowo (wraz z ekranem), gdy asystent jazdy prosi o przejęcie kontroli.
Czytaj też: Test Mitsubishi ASX – ale… gdzie Google?
MINI Cooper oferuje kilka wariantów wykończenia wnętrza — od prostego Essential, przez bardziej odważne Favoured, po sportowe JCW. Każdy z nich pozwala nadać kabinie indywidualny charakter — możecie wybrać stonowane kolory i materiały albo pójść w coś bardziej ekscentrycznego, bo w końcu to MINI. Tapicerka? Od tkanin po syntetyczną skórę Vescin — wszystko zależy od Was.







MINI Cooper SE to samochód dla dwóch osób
Cooper jest mniejszy od Acemana czy Countrymana… i to niestety mocno czuć. Z przodu jest komfortowo i wygodnie, ale problemy robią się w momencie, w którym chcemy wsiąść do samochodu w więcej niż dwie osoby. Projekt wnętrza nawet niezbyt udaje, że z tyłu ktoś jest przewidziany — wspomniana przegródka z cup holderami i portami ładowania ciągnie się przez całą długość samochodu i dosłownie na grubość palca nie łączy się z tylnymi siedzeniami. Na samym końcu, o dziwo, znalazło się miejsce na jeszcze jeden cup holder. Ja ze wzrostem 186 cm nie próbowałem nawet wchodzić do tyłu, za to nieco niższemu Arkowi udało się tam wturlać na czas robienia zdjęć — za to przedni fotel był wtedy przesunięty maksymalnie do przodu, a i tak cały proces nie należał do jakkolwiek wygodnych.
Czytaj też: Test Mercedes G580 EQ – dobre! Tylko nie róbcie więcej…
Miejsca jest na tyle mało, że bez odsuwania fotela trudno jest do tyłu wrzucić napakowany plecak czy torbę z zakupami — jeśli się rozpędzicie i wsiądziecie do przodu z jakimś bagażem, to przerzucenie go na tylną kanapę jest sporym wyzwaniem. Same fotele rozkłada się jednak naprawdę wygodnie; wystarczy, że pociągniemy do siebie pasek w stylu MINI i posuniemy go do przodu, a fotel sam odjedzie maksymalnie do deski rozdzielczej. Kiedy złapiemy za pasek i cofniemy oparcie, ten automatycznie wróci do poprzedniej pozycji. Tego oczywiście po MINI w tej cenie można oczekiwać, ale nadal warto to docenić.





Miejsca nie ma wiele więcej w bagażniku. Ten oferuje zaledwie 211 litrów pojemności, która po złożeniu siedzeń rośnie do około 731 litrów. Dwie duże torby z zakupami i kabel do ładowania samochodu praktycznie wypełniają całą dostępną przestrzeń. Tego jednak można się spodziewać — w końcu to MINI Cooper — ale mocno rozczarował mnie brak automatycznej klapy bagażnika w testowanym egzemplarzu. Bagażnik otwieramy i zamykamy w pełni ręcznie, co było sporym zaskoczeniem.
Czytaj też: Test Mini Cooper S – takiego wyposażenia w tej cenie się nie spodziewacie




Podsumowując jednak cały środek samochodu: jakość wykonania to poziom BMW — nic nie trzeszczy, fotele są ergonomiczne i pasażerowie z przodu na komfort narzekać zwyczajnie nie mogą. Wnętrze jest przytulne, choć design może nie trafić w gusta każdego. Panoramiczny dach (opcjonalny) wpuszcza do środka mnóstwo światła, a automatyczna roleta chroni przed słońcem. Oświetlenie ambientowe? Nie są to zwykłe paski LED — w Cooperze mamy subtelne linie wzdłuż ramy dachu i projektor schowany za ekranem, rzucający kolorowe wzory na deskę rozdzielczą. W połączeniu z owalnymi liniami kokpitu, pokrytego dzianiną z recyklingu, i detalami jak perforowana tapicerka Vescin, wnętrze jest designerskie, ale nie przytłaczające. Całość uzupełnia naprawdę świetne nagłośnienie harman/kardon. MINI Cooper w środku to miejsce, gdzie klasyka marki spotyka się z odrobiną futurystycznego polotu — i jest to połączenie niezwykle intrygujące.












MINI prawie jak Tesla. Technologiczna strona elektrycznego Coopera
MINI postawiło spory nacisk na to, żeby ich nowe samochody były nowoczesne — widać to pod każdym względem i nie da się tego nie docenić. MINI chciało dodać odrobinę ekscentryczności i zabawy do swoich samochodów, i trzeba przyznać, że wyszło im to znakomicie.
Czytaj też: Nissan X-Trail e-Power – wady i zalety flagowego SUV-a
Zacznijmy od systemu operacyjnego — MINI Operating System 9 (w skrócie MINI 9). Moim zdaniem to jeden z najlepszych systemów w branży. Apple CarPlay czy Android Auto wcale nie są tu niezbędne, zwłaszcza w wersji elektrycznej. Wbudowana nawigacja sama ogarnia planowanie ładowań — wystarczy wpisać cel podróży, zaznaczyć takie parametry jak minimalny procent naładowania baterii na miejscu docelowym oraz na stacji ładowania, oraz to, jakie ładowarki preferujemy (szczególnie MINI Charging, które działa tak jak BMW Charging i jest doskonałym rozwiązaniem) a system, uwzględniając tryb jazdy, zużycie energii i nasze preferencje, wyznaczy optymalne przystanki i będzie je na bieżąco aktualizował. Ładowarki wspierające MINI Charging, czyli ich zdecydowana większość, pozwalają na łatwe zarządzanie ładowaniem przez aplikację… globalnie!

Dzięki temu jazda elektrykiem na dłuższych trasach przestaje być stresująca, chociaż przy Cooperze wygląda to nieco gorzej niż w Acemanie ze względu na baterię. Sam to przetestowałem, i chociaż trasa Warszawa – Lublin nie należy do najdłuższych, to miejskim elektrykiem może być to wyzwanie. Samochód sam zaplanował mi trasę — w drodze do Lublina wskazał mi GreenWaya ~70 kW w Garwolinie, a na powrocie ładowałem się na Powerdot pod Biedronką na obrzeżach Lublina (~100 kW, chociaż ładowarka rozkręciła się maksymalnie do ~75 kw). W drodze powrotnej postanowiłem zmienić % na miejscu docelowym na najwyższy i trasa od razu się zaktualizowała o kilkuminutowy stop na wspomnianym już GreenWayu. Tak to powinno działać wszędzie, ale niestety tak nie jest, więc warto tu MINI pochwalić. Do tego płatność była szybka, prosta i przyjemna, gdyż po prostu do ładowarek przykładałem kartę MINI Charging.
Czytaj też: Pierwsza jazda BYD Sealion 7 – elektryk, a prowadzi się jak spalinowy
Jeśli chodzi jednak o technologiczne smaczki, to dodatkowym atutem jest tryb AR w nawigacji, który na skomplikowanych rondach czy skrzyżowaniach pokazuje na ekranie i head-upie precyzyjne wskazówki, więc trudno tutaj pomylić zakręt. MINI poszło też w „teslowe” klimaty z rozrywką. Mamy tu AirConsole Games — gry, w które gramy na centralnym ekranie, używając smartfonów jako kontrolerów. Na liście? UNO, GoKartGo! Air!, szachy, quizy, a nawet Overcooked — to ostatnie jest najbardziej zaskakujące, bo to naprawdę dobra gra, która głośno debiutowała na PC i konsolach. Jest też ukryty bajer: tryb scratchowania. Działa tylko ze Spotify wbudowanym w MINI 9 (nie przez CarPlay) — przeciągamy trzema palcami po ekranie, a ten zamienia się w wielką płytę winylową do „dj-skich” popisów. Nie jest to może poziom profesjonalnego sprzętu, ale jako ciekawostka sprawdza się świetnie.
Podoba mi się też asystent głosowy w formie sympatycznego psa Spike’a — niebiesko-białej maskotki MINI. Polskiego języka jeszcze nie zna, ale ma to się wkrótce zmienić. Po angielsku radzi sobie świetnie — jest inteligentny, nie wymaga sztywnych komend i chętnie pomaga, choć jego generyczny głos odstaje od uroczego wyglądu. Tu akurat trochę minus, bo najzwyklejszy głos asystenta, przypominający Ivonę, w tym samochodzie i w tej formie zwyczajnie psuje cały klimat. Plus jednak za naturalność w obsłudze.





Integracja z aplikacją MINI i MINI ID to kolejny strzał w dziesiątkę. Po zalogowaniu system ustawia fotel pod nasze preferencje i płynnie łączy się ze smartfonem. W apce sprawdzimy stan baterii, czas do pełnego naładowania, lokalizację auta, a nawet podejrzymy obraz z kamer zewnętrznych i wewnętrznych. Możemy zdalnie zatrąbić, zmienić ustawienia nawigacji czy odblokować samochód za pomocą Digital Key — wystarczy dodać go do Apple Walleta na iPhonie lub Apple Watchu. Wszystko pod ręką, bez zbędnych komplikacji. To kopia aplikacji BMW, co jest świetną informacją.
Czytaj też: Test Toyota Camry – takich aut jest coraz mniej
Sam system jest intuicyjny i przejrzysty, ale jak radzi sobie z aplikacjami na okrągłym ekranie OLED? Tu nie jest idealnie. Apple CarPlay, Android Auto czy AirConsole wyświetlają się w prostokątnym oknie na środku — mniejszym i mniej zgranym z designem ekranu. Jest to zrozumiałe, bo wymagałoby to przeprojektowania całego UI tylko dla jednej marki samochodów, jednak estetycznie trochę razi — ale funkcjonalnie działa bez zarzutu, a to jest najważniejsze. Technologicznie Cooper to prawdziwa perełka — łączy praktyczność z nutą szaleństwa, ale jest płynnie, jest nowocześnie, jest naprawdę świetnie.

MINI Experience — miejski elektryk ze strzelającym wydechem, a za chwilę z kojącą muzyką
Funkcja MINI Experience to coś, co pozwala Cooperowi dostosować się do naszego aktualnego humoru i sposobu jazdy. Z każdym trybem zmienia się oświetlenie ambientowe, które — jak już wspominałem — nie jest tutaj regularnymi paskami wzdłuż deski rozdzielczej czy drzwi. Weźmy na przykład kultowy tryb Go-Kart. Tu wszystko nabiera sportowego pazura: dynamiczne, czerwone światło i akcenty podkreślają DNA marki, dźwięki przyspieszania się zmieniają, a kiedy zdejmiemy nogę z gazu, to słyszymy imitację strzelającego wydechu. Absurdalne, ale świetnie! Z kolei w trybie Personal możemy wrzucić własne zdjęcie na ekran OLED, a kolory wnętrza — od kokpitu po dach — dopasują się do jego tonacji. Dla równowagi, tryb Green (odpowiednik Eco) zmienia oświetlenie na zielone, a na ekranie głównym dostajemy informację o rekuperacji i aktualnym trybie jazdy poprzez różne zwierzęta. Kiedy jedziemy rozsądnie, na okrągłym wyświetlaczu lata koliber, a kiedy jedziemy szybciej — biegnie po nim jaguar. Inne opcje, jak Dynamic czy Timeless, zmieniają atmosferę w kabinie, od relaksującej po zadziorną, w zależności od tego, jak chcemy jechać.
Czytaj też: Test Mercedes EQE SUV 500 – czy ogromny SUV może być zbyt skrętny?




W elektrycznym Cooperze, o czym już trochę wspomniałem, jest jeszcze jeden smaczek — dźwięk. Podobnie jak w BMW, podczas przyspieszania słychać futurystyczny, lekko „kosmiczny” ton. Nie jest to dzieło Hansa Zimmera, ale MINI nadało mu swój własny, bardziej zwariowany charakter; taki, który pasuje do ich stylu. To drobiazg, ale świetnie buduje klimat i przypomina, że siedzimy w czymś więcej niż zwykłym aucie — no i fakt, że dźwięk zmienia się zależnie od trybu jazdy, totalnie mnie kupił.





Elektryczny gokart, który w mieście jest królem
Testowany MINI Cooper SE ma moc 160 kW, czyli po ludzku — 218 KM, oraz 330 Nm momentu obrotowego. Samochód od 0 do 100 km/h rozpędza się w 6,7 sekundy, a maksymalnie pojedzie 180 km/h. To sprawia, że Cooper zachęca do szybkiej i właśnie gokartowej jazdy; coś jak CUPRA Born VZ, chociaż w MINI jest to dużo bardziej stylowe. Do miasta jest to samochód niemal perfekcyjny — przez niewielkie wymiary jesteśmy w stanie zaparkować niemal wszędzie (jeśli nie potrafimy, to asystent zrobi to za nas), możemy z czystym sumieniem śmigać buspasem, a na światłach zbieramy się w moment i zostawiamy spalinówki w tyle.
Czytaj też: Test Dacia Spring – bierz dopłatę i nie zadawaj pytań
MINI Cooper SE to samochód, którym jeździ się niezwykle komfortowo — ba, prowadzenie go to czysta frajda. Elektryczny napęd do gokarta jest doskonałym wyborem, ale tu nie chodzi tylko o szybkość. Zawieszenie radzi sobie świetnie, i chociaż nie płynie przez nierówności na drodze, bo te są odczuwalne, to nie ma tu mowy o twardej i niewygodnej jeździe. Responsywność i pewność prowadzenia jest tutaj bardzo wysoka, wręcz nieco zaskakująco. No i kultura jazdy to jest prawdziwa bajka — cichutko, zgrabnie i płynnie. Dodatkowo bateria idealnie ustawia tutaj środek ciężkości, który w MINI sprawdza się doskonale.






Do miasta to samochód idealny, ale co poza nim? MINI nie musi się wstydzić przyspieszenia i maksymalnej prędkości — to nie Dacia Spring, którą strach wyjechać na autostradę. Tym bardziej, że na takich drogach MINI jeździ samo, a my jesteśmy potrzebni do zmieniania muzyki i trzymania kierownicy. To komfort jazdy z BMW, ale zamknięty w uroczej, gokartowej formie. Trudno się temu oprzeć.
Bateria, ładowanie i zużycie
MINI Cooper SE ma baterię o pojemności 49,2 kWh, co nie jest rewelacyjnym wynikiem, chociaż prezentuje się dużo lepiej, niż w MINI Cooperze E — tam mamy baterię 36,6 kWh. Zasięg WLTP to zatem 400 km, ale podczas testowania, ze względu na temperatury bliskie 0 stopni Celsjusza, często niższe, zasięg nie przekraczał 300 km. Samochód ładuje się z maksymalną mocą 95 kW, co również nie jest najlepszym wynikiem (szczególnie, kiedy po Cooperze przesiadłem się do Audi S e-tron GT, które ładuje się z mocą prawie 300 kW).

Zasięg więc nie zachwyca, ale to w końcu samochód do miasta. Jeśli chodzi o zużycie, to przy jeździe mieszanej (~30 km po mieście i ~150 km z prędkością 120-140 km/h) przy temperaturze bliskiej 0 stopni Celsjusza, wynosiło ono 22,1 kWh/100 km. Na samej trasie było to 21,6 kWh/100 km, za to przy jeździe po mieście zużycie oscylowało w okolicach 17 kWh/100 km. To całkiem niezły wynik, a jestem przekonany, że przy wyższych temperaturach zużycie będzie jeszcze przyjemniejsze. MINI Cooper SE może więc być też samochodem opłacalnym i tanim przy codziennej jeździe.
Czytaj też: Test nowej Cupry Formentor VZ e-Hybrid. Jedno pytanie – po co?
Cena. MINI Cooper SE to droga zabawka
Cena elektrycznego Coopera zaczyna się już od 146 500 zł, ale jest to wersja E w linii Essential, czyli… dość biednie. Jeśli chcecie model SE, to ten zaczyna się od 164 tysięcy złotych, a jeśli marzy Wam się on w linii Favoured, to cena wzrasta już do 186 700 zł. Kiedy dorzucicie kilka dodatkowych bajerów (większe koła, lakier, bardziej zaawansowany pakiet), to nie jest trudno przebić granicę 200 tysięcy złotych. W najdroższym wydaniu, MINI Cooper w wersji JCW E z pakietem XL i niestandardowym lakierem kosztuje 222 500 zł.




Tanio nie jest. Wcale też nie musi być, bo MINI nie słynie z tanich samochodów, ale przy bardziej kuszącym wyposażeniu musimy liczyć się z wydatkiem rzędu 200 tysięcy złotych, oczywiście nie licząc dopłat rządowych. Za designerski i kuszący samochód, ale to nadal miejskie i przede wszystkim bardzo małe auto, do którego realnie wejdą dwie osoby i zmieści się niewiele zakupów, i które do tego nie ładuje się specjalnie szybko. Ten samochód ma mnóstwo uroku, ale w tych pieniądzach zdecydowanie bardziej skłaniałbym się ku Tesli Model 3 lub Y.
Czytaj też: Test BMW M135 xDrive – świetne auto, a fani marki niezadowoleni
Nieracjonalna miłość do elektrycznego gokarta
W MINI Cooperze SE trudno się nie zauroczyć. To piękny, jedyny w swoim rodzaju samochód, który zachwyca z zewnątrz i jeszcze bardziej wewnątrz. Jazda tym autem to czysta zabawa i — jakkolwiek nie jest to już “zmęczone” i zbyt często używane określenie — gokartowa frajda. To idealny pod każdym względem samochód do miasta i w moim odczuciu doskonały wybór na drugie auto do domu. No ale właśnie; przez mocno odczuwalny brak miejsca, dość wolne ładowanie i niewielki zasięg, MINI Cooper SE nigdy nie byłby moim pierwszym wyborem na co dzień. A niestety na dodatek za takie pieniądze niewiele osób może sobie pozwolić. Rozum podpowiada, że nie, ale serce mówi, że tak — bo mimo wszystko, dawno żaden samochód sumarycznie nie sprawił mi tyle radości, i Coopera będę wspominał wyłącznie pozytywnie.