Fascynujące odkrycie w archiwach NASA. Świat nigdy nie widział takiego zjawiska

Mogłoby się wydawać, że Ziemię człowiek już sobie podporządkował i czas najwyższy, aby w końcu zabrał się za podbijanie i zasiedlanie innych planet Układu Słonecznego, a z czasem także egzoplanet. To jednak tylko złudzenie, nasza wiedza o Ziemi wciąż jest bardzo dziurawa. Jak na powierzchni, tak pod powierzchnią, jak i w chmurach bezustannie zachodzą zjawiska, o których nie mamy pojęcia, lub też takie, które widzieliśmy przypadkiem zaledwie kilka razy w historii.
Fascynujące odkrycie w archiwach NASA. Świat nigdy nie widział takiego zjawiska

Można jednak powiedzieć, że wiele z tych rzeczy zachodzących na powierzchni Ziemi dostrzegliśmy po raz pierwszy — o ironio — dopiero wtedy, gdy dotarliśmy na orbitę okołoziemską. Doskonałym przykładem takiego zdarzenia jest zjawisko zarejestrowane przypadkowo przez astronautę znajdującego się 400 kilometrów nad powierzchnią Ziemi, na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej w listopadzie 2024 roku.

Mowa tutaj o zdjęciu przedstawiającym gigantyczny dżet/piorun rozciągający się od chmur nad Nowym Orleanem w przestrzeń kosmiczną. Eksperci szacują, że ów piorun widoczny na zdjęciu sięga na wysokość aż 80 kilometrów nad chmury przykrywające znajdujące się poniżej wybrzeże Stanów Zjednoczonych.

Czytaj także: Pioruny łączą Ziemię z kosmosem w nieoczekiwany sposób. Naukowcy ujawniają niezwykłe odkrycie

Co ciekawe, zdjęcie nie trafiło do opinii publicznej bezpośrednio po wykonaniu. Natrafił na nie dopiero fotograf przeglądający archiwum opublikowane na stronie Gateway to Astronaut Photography of Earth. Z uwagi na unikalny widok zarejestrowany przez astronautę, fotograf Frankie Lucena postanowił podzielić się swoim odkryciem z portalami zajmującymi się astronomią. Tak zdjęcie trafiło do mediów na całym świecie.

Źródło: NASA
Źródło: NASA

Pewien problem stanowiło ustalenie miejsca, w którym doszło do wyładowania. Na zdjęciu bowiem gęste chmury burzowe skutecznie przesłaniają wszelkie punkty odniesienia na powierzchni Ziemi. Z tego też powodu eksperci musieli ograniczyć się do ustalenia położenia Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na orbicie w momencie wykonania zdjęcia. Na podstawie danych zapisanych w zdjęciu udało się ustalić, że wyładowanie ma swoje źródło w chmurach nad Luizjaną.

Takie fascynujące gigantyczne pioruny, w przeciwieństwie do typowych piorunów nie są skierowane w kierunku Ziemi, a kierują się w stronę przestrzeni kosmicznej. Do takich zdarzeń dochodzi, gdy warstwy ładunków elektrycznych w chmurach burzowych ulegają odwróceniu. Zwykle takie pioruny mają barwę błękitną, za którą odpowiada azot w górnych warstwach atmosfery. Samo wyładowanie jest natomiast niezwykle ulotne i trwa niecałą sekundę.

Być może właśnie ten krótki czas trwania takich wyładowań sprawia, że choć latamy w kosmos od ponad pół wieku, to jak dotąd, od początku XX wieku udało się sfotografować zaledwie kilkanaście takich upiornych wyładowań. Siłą rzeczy, ze względu na gęste chmury burzowe, z powierzchni Ziemi takich wyładowań nie da się zauważyć.

Czytaj także: To nie UFO. To tysiące piorunów nagranych z przestrzeni kosmicznej

Warto tutaj podkreślić, że naukowcy są przekonani, iż do takich wyładowań wychodzi ponad 1000 razy rocznie na całej Ziemi. Niestety, jak dotąd ludzkość dorobiła się jedynie dwóch stacji kosmicznych, które co chwilę znajdują się gdzie indziej. Zbieg okoliczności, w którym wyładowanie, stacja kosmiczna i astronauta z aparatem znajdują się w odpowiedniej konfiguracji do wykonania zdjęcia, jest zatem prawdziwą rzadkością.

Badacze wskazują także, że jak dotąd najsilniejsze wyładowanie tego typu udało się zarejestrować nad amerykańską Oklahomą w 2018 roku. Dane z tego zdarzenia wskazują, że wyładowanie miało 60 razy więcej energii od typowego uderzenia pioruna i osiągnęło temperaturę rzędu 4400 stopni Celsjusza. Trzeba przyznać, że są to naprawdę imponujące wartości.