Zajrzeli Polakom na dachy i w ogrody. Polska sytuacja robi wrażenie, ale dobre czasy już minęły

Nic się przed nimi nie ukryje, więc i dane z całą pewnością odzwierciedlają prawdę i tylko prawdę. Wynika z nich, że Polska ma na koncie kolejny sukces, ale energetyczny trend zaczął spowalniać na tyle, że o kolejnych rekordach będziemy mówić coraz rzadziej.
Zdjęcie poglądowe paneli słonecznych na dachach budynków wielorodzinnych

Zdjęcie poglądowe paneli słonecznych na dachach budynków wielorodzinnych

Czy zielony sen energetyczny Polski traci blask?

Polska osiągnęła pod koniec ubiegłego roku ważny kamień milowy w postaci ponad 1,5 miliona mikroinstalacji fotowoltaicznych, które obecnie wspierają krajowy miks energetyczny, jak wynika z najnowszego raportu Urzędu Regulacji Energetyki (URE). Zdecydowana większość z nich to niewielkie instalacje prosumenckie, a więc te należące do gospodarstw domowych i firm, które produkują oraz konsumują własną energię elektryczną, zamiast oddawać ją całą do sieci i powodować przeciążenia na lokalnych liniach. To wyraźny sygnał co do przesunięcia się w kierunku zdecentralizowanej energetyki, co akurat przekłada się na znaczące liczby, bo tylko w 2024 roku mikroinstalacje wygenerowały 8,5 terawatogodziny (TWh) energii elektrycznej. To ogromna ilość prądu, bo wystarczyłaby na zasilenie około 2,5 miliona przeciętnych polskich gospodarstw domowych przez cały rok (przy założeniu zużycia 3400 kWh/rok), co stanowi ważny krok w kierunku realizacji celów zrównoważonej energetyki.

Czytaj też: Robi darmowe ciepło z niczego. Pompa ciepła, o której marzysz ty i twój portfel

Musimy jednak spojrzeć prawdzie w oczy – złota era fotowoltaiki dobiega w Polsce końca. Chociaż łączna zainstalowana moc mikroinstalacji osiągnęła na koniec 2024 roku poziom 12,7 gigawata (GW), co samo w sobie stanowi duży postęp, to samo tempo przyrostu nowych instalacji wyraźnie się zmniejsza. W 2022 roku wynosiło 41%, w 2023 spadło już do jedynie 15%, a w 2024 roku do 10%. Podobną tendencję widać w produkcji energii, bo 52-procentowy wzrost w 2022 roku spadł do jedynie 12-procentowego w 2024 roku.

Co więc jest powodem takiego stanu rzeczy w czasach ciągle taniejących instalacji? Nie można winić tylko jednej kwestii, ale wśród tych najważniejszych możliwych przyczyn spowolnienia na rynku fotowoltaiki w Polsce znajdują się ograniczenia sieci elektroenergetycznej oraz potrzeba ogromnych inwestycji w jej modernizację. Większość instalacji prosumenckich przyłączona jest do sieci zarządzanych przez Tauron Dystrybucję i PGE Dystrybucję, bo to właśnie te dwa podmioty odpowiadają łącznie za około dwie trzecie krajowej produkcji odnawialnej energii elektrycznej. Wiemy, że operatorzy systemów dystrybucyjnych planują w najbliższych latach zainwestować około 130 miliardów złotych w rozbudowę i modernizację sieci, co będzie częścią “Karty Efektywnej Transformacji Sieci Dystrybucyjnych Polskiej Energetyki”.

Jednym z kluczowych czynników spowolnienia dynamiki przyrostu nowych mikroinstalacji fotowoltaicznych w Polsce jest zmiana systemu rozliczeń dla prosumentów. Przejście z korzystnego modelu net-meteringu, w którym użytkownik mógł oddawać nadwyżkę energii do sieci i odbierać ją niemal 1:1, na mniej opłacalny net-billing, opartego na wartościach rynkowych energii, znacząco obniżyło atrakcyjność inwestycji. W efekcie okres zwrotu z instalacji uległ wydłużeniu, co zniechęciło część potencjalnych inwestorów, szczególnie tych, którzy nie planują dodatkowej instalacji magazynów energii.

Czytaj też: Tego nikt się nie spodziewał. Oddasz energetyczne bezpieczeństwo w ręce Chińczyka?

Nie bez znaczenia pozostaje również rosnąca niepewność regulacyjna. Częste zmiany zasad rozliczeń, opóźnienia we wdrażaniu zapowiadanych mechanizmów wsparcia oraz brak spójnych, długoterminowych strategii państwowych podważają zaufanie do rynku OZE. Potencjalni prosumenci i inwestorzy obawiają się inwestowania w sektor, w którym przepisy mogą zmienić się z miesiąca na miesiąc, co wprowadza element ryzyka trudny do skalkulowania przy planowaniu zwrotu z inwestycji.

Coraz większym problemem staje się też zjawisko tzw. „kanibalizacji” rynku energii. Polega ono na tym, że w słoneczne dni produkcja energii z fotowoltaiki osiąga tak wysokie poziomy, iż cena energii elektrycznej na rynku hurtowym spada niemal do zera – a czasem nawet poniżej zera. W efekcie energia ta traci na wartości, co czyni jej sprzedaż nieopłacalną i osłabia finansowe podstawy nowych inwestycji. Zjawisko to jest szczególnie odczuwalne w systemie net-billingu, w którym wynagrodzenie prosumenta zależy bezpośrednio od bieżących cen rynkowych.

Na koniec warto zaznaczyć, że w Polsce nadal brakuje spójnej i kompleksowej polityki magazynowania energii. Chociaż rządowe programy dotacyjne zaczynają uwzględniać wsparcie dla domowych akumulatorów, nie są one jeszcze powszechnie dostępne ani wystarczająco rozwinięte. Tymczasem magazyny energii kosztujące od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych są kluczowe w procesie stabilizacji sieci elektroenergetycznej i zwiększania opłacalności fotowoltaiki. Bez ich szerokiego wdrożenia trudno będzie efektywnie zarządzać nadwyżkami produkcji i ograniczyć przeciążenia lokalnych sieci, co z kolei ogranicza możliwości przyłączania nowych instalacji.

Czytaj też: Ty wyrzucasz do kosza, a oni robią z tego paliwo przyszłości. To już wcale nie marzenie

Dziś Polska stoi w pewnym sensie na rozdrożu, jeśli idzie o przyszłość OZE. Samo zwolnienie tempa wzrostu liczby instalacji i produkcji energii wywołuje istotne pytania o przyszłość sektora OZE w Polsce, bo czy inwestycje w infrastrukturę oraz nowe regulacje wystarczą, by pobudzić rynek na nowo? A może obecne spowolnienie sygnalizuje głębsze problemy strukturalne? Odpowiedź na te wyzwania będzie kluczowa dla kontynuacji transformacji energetycznej, budowy niezależności energetycznej kraju oraz realizacji celów klimatycznych UE.