Recenzja Split Fiction. Oto najlepsza casualowa gra kooperacyjna dla dwóch graczy

Są takie gry, których po prostu potrzebujemy. Nieważne, czy mowa o strategiach 4X, na które czeka się latami, odświeżonych wersjach klasyków RPG czy produkcji zmuszających nas do grania w kooperacji. Mieliśmy takie… no i wreszcie dostaliśmy w 2018 roku A Way Out, a kilka lat później It Takes Two, które miałem przyjemność recenzować. Tak się składa, że Split Fiction zostało stworzone przez tych samych twórców, którzy odpowiadają za dwie ostatnie wspomniane gry i… co tu dużo mówić, poprzeczka została przez nie zawieszona bardzo wysoko. 
Recenzja Split Fiction. Oto najlepsza casualowa gra kooperacyjna dla dwóch graczy

Do tego tanga trzeba dwojga – koniec kropka

Jeszcze kilka lat temu namiętnie przeglądałem listę gier, która będzie idealna do grania na jednym ekranie. Nie mogłem pozwolić, żeby partnerka niemająca wcześniej za wiele wspólnego z grami, przynajmniej nie spróbowała “poważnych produkcji” (w moich oczach Simsy do takich nie należą) i dała się wciągnąć w wirtualny świat. W skrócie? Udało się. Zaliczyłem w tym niemałe zwycięstwo, dzięki czemu odświeżyłem sobie całą serię Borderlands w trybie kooperacji, przypomniałem sobie radość z grania w trybie hotseat w takie produkcje, jak Cywilizacja i wreszcie otworzyłem sobie furtkę do zabawy w dzieła studia Hazelight. Było więc warto. O ile A Way Out najlepiej ogrywa się z kumplem, tak It Takes Two jest grą stricte dla par, ale Split Fiction poszło w inną stronę, bo ta gra jest już bardziej wyważona w kwestii potencjalnych odbiorców. Najlepiej jednak i tak spisze się w przypadku par, przyjaciół, a zwłaszcza rodzeństwa, bo co tu dużo mówić – z kumplami lepiej wyskoczyć na inną planetę w Helldivers 2 albo wskoczyć na mecz w Deadlocku.

Czytaj też: Jaka jest Cywilizacja VII? Próbowałem, ale nie dałem rady

W praktyce przedstawiona historia w Split Fiction może wciągnąć każdego i to zwłaszcza jeśli pała się na co dzień sztuką, a zwłaszcza słowem pisanym. Jako początkujący pisarz z jedną opublikowaną książką na koncie, coś o tym wiem, choć przyznam, że okazjonalnie patrzyłem na poszczególne dialogi z przymrużeniem oka. Zwłaszcza kiedy bohaterki (dwie niespełnione pisarki) dumnie twierdziły, jak to ważne są pomysły. Pisanie historii na potrzeby książek czy gier niejednokrotnie udowodniło mi bowiem, że to nie pomysły są najważniejsze, a sama ich realizacja. W kwestii czystej rozrywki jest bowiem tak, że nawet nieoszlifowany diament jest w odbiorze gorszy od wypolerowanego do perfekcji “przeciętniaka”. 

Każde włączenie gry Split Fiction wymaga wybrania, czy chcemy zacząć przygodę od konkretnego rozdziału, czy po prostu ją kontynuować i który pad (lub klawiatura i myszka) kontroluje daną postać. Dzięki temu możemy wcielać się w dowolną z dwóch postaci przy każdym uruchomieniu gry, choć w praktyce ciężko uzasadnić taką żonglerkę bohaterkami przy pierwszym przejściu. Z drugiej strony nie dostrzegam też większego sensu zbyt szybkiego przechodzenia gry dwukrotnie, ale inną postacią, bo choć gameplay różni się między nimi, to drastyczne różnice pojawiają się zbyt rzadko, aby uzasadnić to samą ciekawością. W praktyce bowiem większość sekwencji stawia przed graczami podobne wyzwania, ale w nieco innej kolejności, a że widzimy drugiego bohatera w akcji na tym samym ekranie, to wiemy, czego możemy się po nim spodziewać. 

Innymi słowy, Split Fiction jest ewidentnie grą “na raz”, choć podobnie jak w przypadku It Takes Two, powracanie do niej np. co rok w okresie świątecznym może stać się dla niektórych wręcz tradycją. Zwłaszcza że nadal na rynku brakuje tytułów tego typu nie tylko w kwestii nacisku na kooperację, ale też różnorodności plansz i mechanik, co wspólnie przekłada się na wyjątkową unikalność tego tytułu. Jeśli z kolei myślicie, że jesteście na tyle dobrymi graczami, że przejdziecie tę grę samodzielnie, to od razu was rozczaruje – to niemożliwe, bo wiele dynamicznych sekcji wymaga ścisłej współpracy, pozostawiając bardzo krótkie okienka na reakcje.

Czy Split Fiction jest dla wszystkich?

Poziom trudności w Split Fiction jest… ciekawy. Na pewno nie jest to produkcja, przez którą płynnie przegryziecie się z kimś, kto weźmie kontroler do ręki po raz drugi w swoim życiu. Wprawdzie w ustawieniach znajdziemy możliwość zmniejszenia poziomu trudności w kwestii obrażeń dla poszczególnych bohaterek, ale nie rozwiązuje to problemu wymagających sekcji zręcznościowych czy zgrania się z drugim graczem. Z drugiej jednak strony wszystkie sekcje można przechodzić do skutku, a więc do momentu aż opanujecie je do perfekcji. Czasem może to zająć kilka prób, czasem kilkanaście, ale deweloperzy postarali się, żeby nie było to zbyt uciążliwe i to nie tylko przez gęsto rozsiane zapisy. Okazjonalnie bohaterki podrzucają nam zresztą rady, jak powinniśmy podejść do konkretnych przeszkód na drodze. 

Podejmowanie kolejnych prób pokonania wyzwania ułatwia szybki system odradzania się, który zajmuje nieco dłużej wyłącznie w przypadku walki z przeciwnikami. W tych sytuacjach śmierć wymaga od nas możliwie najszybszego wciskania przycisku, ale kiedy dwie postaci zostaną pokonane, to walka cofa się do poprzedniego checkpointa, odnawiając życie głównego przeciwnika do konkretnego poziomu. Najczęściej jednak to sekcje zręcznościowe powodują największą część śmierci, więc nie musicie obawiać się, że na jakichś bossach spędzicie grube kilka godzin. Zwłaszcza że są oni zwieńczeniem poziomu, więc do ich napotkania opanujecie już konkretne mechaniki do perfekcji i to przede wszystkim dlatego, że twórcy podeszli do nich bardzo rozsądnie, zwiększając płynnie poziom skomplikowania poziomów aż do wielkiego sprawdzianu.

Drugiej takiej gry po prostu nie ma

Gracze są różni. Jedni szukają w grach wyzwania, inni wciągającej fabuły, a jeszcze inni interakcji z innymi ludźmi. Split Fiction nie poszło jednak w skrajność, jeśli idzie o gameplay, stawiając na wyważony poziom trudności, który jest tak naprawdę powiązany z tym, jak bardzo ogarnięty w kwestii gier będzie wasz towarzysz lub towarzyszka. Jeśli podobnie jak ja jesteście graczami z tysiącami, a nawet dziesiątkami tysięcy godzin na koncie, to w tej produkcji małe wyzwanie będą wam rzucać tylko co bardziej skomplikowane zagadki. Z mojej perspektywy to problem, bo jako weteran gier From Software, po prostu lubię, kiedy produkcja daje mi w kość i wymaga kombinowania. Jednak dzieło Hazelight Studios wzbudziło we mnie tak wielką ciekawość co do kolejnych poziomów oraz dalszego rozwoju historii, że tylko rozsądek blokował mnie przed przejściem ją w cztery długie posiedzenia.

Czytaj też: Nostalgia czy rozczarowanie? Testujemy Gothic Remake Nyras Prologue

Split Fiction dobrze prowadzi historię, robiąc świetny wstęp i następnie umiejętnie dawkując informacje na temat bohaterek oraz sytuacji, w którą się wpakowały. Nie jest to może dzieło na poziomie fabularnego majstersztyku, ale względem takiego It Takes Two, twórcy zaliczyli w tej kwestii ogromny progres. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, przyglądamy się nie tylko rozwojowi relacji między kontrolowanymi przez nas postaciami, ale też regularnie powracamy do pytania, ile tak naprawdę jest warta kreatywność. Był to dla mnie ten przysłowiowy “hak”, który kupił moją uwagę na całe playthrough, co na bieżąco podsycała chęć odkrycia, co jeszcze przygotowali dla mnie twórcy. Musicie bowiem wiedzieć, że cała gra dzieli się na kilka rozdziałów (można je dowolnie włączać z poziomu menu), które rozgrywają się w świecie fantasy (przyjemniejszy i bardziej kolorowy) oraz science-fiction (brutalniejszy i poważniejszy) i każdy z nich ma do zaoferowania coś wyjątkowego, bo całą plejadę ciekawie połączonych sekwencji/wyzwań z różnymi mechanikami.

Przedzierając się przez te rozdziały, okazjonalnie trafiamy na ciekawe wątki poboczne w formie mini przygód, których nie trzeba zaliczać, ale które dają wgląd zwykle w inne rozwiązania gameplay’owe i poszerzają naszą wiedzę o bohaterkach. Jedna z nich wgniata zresztą w fotel swoim wykonaniem, bo… no nie, tego też nie mogę zdradzić – nie mogę Wam zepsuć tej zabawy. Te wątki poboczne powinniśmy traktować tak, jak zestaw minigierek i szybkich przygód w formie przerwy od głównego wątku, bo mam zresztą wrażenie, że większość z nich została przerobiona na miniprzygodę po tym, jak twórcom nie udało się wepchnąć ich do głównego wątku. Innymi słowy, dodatkowa zabawa. Zabawa, którą rozszerzają ciekawie przemyślane i wypełnione dodatkowymi aktywnościami lokacje, w których nie brakuje umiejętnie ukrytych osiągnięć czy nawiązań do innych dzieł popkultury, a w tym gier.

Growy ideał? W Split Fiction po prostu trzeba zagrać

Split Fiction to jedna z tych gier, które można potraktować jako obowiązkową pozycję i to niekoniecznie tylko wtedy, kiedy jesteście fanami kooperacyjnych produkcji. Ta gra jest po prostu unikalna. Bawi się z graczami na każdym kroku, żongluje mechanikami, perspektywami oraz wyzwaniami w unikatowy dla siebie sposób, a do tego cieszy oko może nie najlepszą z najlepszych, ale ewidentnie przyjemną dla oka grafiką i nie pali komputerów, choć została stworzona na silniku Unreal Engine 5, na którego ostatnio tak bardzo się narzeka. Jeśli więc doceniłeś It Takes Two, to i w Split Fiction będziesz bawić się dobrze i zresztą ewidentnie lepiej. Zwłaszcza jeśli czerpiesz dużo zabawy z ciągłego rozwiązywania problemów wszelakiej maści, choć na szczególnie długą przygodę się nie nastawiajcie, bo zależnie od umiejętności graczy, zainteresowania wątkami i aktywnościami pobocznymi, Split Fiction ma wykraść wam od kilkunastu do około dwudziestu godzin.

Nie oznacza to jednak, że twórcy stworzyli diament, którego nie da się jeszcze bardziej doszlifować. Sama fabuła może momentami wydawać się… dziwna przez to ubóstwiające wręcz podejście do twórców-pisarzy, a jeśli nie podejdziecie do niej z przymrużeniem oka, to co rusz będą was irytować np. wzmianki o tym, jak to wielkie wyzwanie stanęło przed bohaterkami i jak bardzo muszą teraz uważać (zwłaszcza w misji z pewnymi jajami)… choć gra nie karze jakkolwiek za śmierć. W przygodzie zdarzają się też momenty, w których pełnimy bardziej rolę obserwatorów niż graczy, bo sekwencje są ściśle oskryptowane i ograniczają sterowanie postaci, ale na szczęście nie jest to poziom Senua’s Saga: Hellblade II.

Czytaj też: Recenzja Avowed – gra roku? To ja chyba grałem w inną grę…

W niektórych momentach grafika nie powala…

Podczas grania brakowało mi z kolei systemu pingowania, aby wskazywać drugiemu graczowi dokładnie te miejsca, o których opowiadałem (zwłaszcza w przypadku bardziej skomplikowanych zagadek), a okazjonalnie natrafiałem też na momenty, w których kamera niespodziewanie zmieniała swoją perspektywę, utrudniając zaliczenie dynamicznej sekcji platformowej. Jednak jak na tego typu grę i to dostępną na premierę za 219,90 zł, a nie zwyczajowe ~250 zł, możemy z całą pewnością machnąć ręką na błędy tego typu. No, co innego ma się z kwestią usunięcia plików zapisu w przypadku wersji na platformę Steam, bo okazuje się, że z tym akurat twórcy mają ogromny problem, którego nie załatali mimo przejścia na nową wersję silnika (UE4 vs UE5), co jest samo w sobie bardzo interesujące – czyżby ktoś poczynił tutaj chamskie kopiuj-wklej? 

… aby za moment zaprzeć dech w piersiach

Innymi więc słowy, grając w tę produkcję, możemy poczuć się tak, jak na tykającej bombie, bo byle awaria komputera czy przerwa w dostawie prądu może spowodować całkowite usunięcie naszych postępów. Podkreślam jednak, że może… ale nie musi, bo choć próbowałem zreplikować ten błąd kilka razy, to nie udało mi się doprowadzić do usunięcia świeżych plików zapisu. Może trzeba mieć po prostu pecha i tym razem padło na mnie, a może trzeba przejść pół gry, żeby plik stał się na tyle duży, że przerwanie procesu zapisywania stanie się łatwiejsze, bo najpewniej wtedy dochodzi do zniszczenia zapisu. Inną sprawą jest jednak to, że twórcy powinni skonfigurować zapisy tak, aby tworzyły też kopie zapasowe i dopóki tego nie zrobią, dopóty w moich oczach Split Fiction będzie grą technicznie niepoprawną… choć we wszystkich innych kwestiach po prostu unikalną i wartą każdej złotówki.