Test Viltrox 27 mm f/1.2 E – Jego Wysokość Król, pan na APS-C.

Viltrox 27 mm f/1.2 Pro pojawił się w 2023 roku jako drugi obiektyw należący do serii Pro i niesamowicie namieszał na rynku optyki APS-C dla systemów Fujifilm i Sony. Okazało się bowiem, że po paru latach dominacji Sigmy w tej kategorii pojawił się producent zupełnie bez respektu dla lidera, a do tego umiejący udowodnić własną wyższość.
Viltrox 27 mm f/1.2
Viltrox 27 mm f/1.2

Viltrox 27 mm f/1.2 – specyfikacja techniczna

  • Konstrukcja obiektywu: 15 elementów w 11 grupach (1 soczewka asferyczna, 2 soczewki ze szkła o bardzo niskiej dyspersji ED, 5 soczewek ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła)
  • Kąt widzenia (APS-C): 55,3°
  • Liczba listków przysłony: 11 (przysłona kołowa)
  • Maksymalna wartość przysłony: f/16
  • Stabilizacja: nie
  • Autofocus: STM
  • Minimalna odległość ostrzenia: 28 cm od matrycy aparatu
  • Maksymalne powiększenie: ×0,15
  • Średnica filtra: 67 mm
  • Wymiary (średnica × długość): 82 × 92 mm (wersja z bagnetem Sony E)
  • Waga: 565 g
  • Cena: ~2549 zł w dniu pisania recenzji
Viltrox 27 mm f/1.2
Viltrox 27 mm f/1.2

Konstrukcja obiektywu Viltrox 27 mm f/1.2

Viltrox 27 mm f/1.2 wychodzi poza standard popularnych szkieł APS-C. Mamy tu bowiem do czynienia z konstrukcją typu metal i szkło – jedyne elementy plastikowe na tubusie to dwa małe przełączniki i przycisk blokady ostrości.

Obiektyw zaczyna się metalowym bagnetem, wewnątrz którego znalazła się ramka ze stykami do komunikacji z aparatem oraz soczewką o średnicy ~25 mm. Na bagnecie znazazł się port USB-C, służący do łatwej aktualizacji firmware, a w zewnętrznej części jasnoczerwona uszczelka, zapewniająca odporność przed kurzem i zachlapaniem.

Viltrox 27 mm f/1.2

Za bagnetem zaczyna się najwęższa część tubusu – ma ona długość około 5 mm i to na nim naklejone są dane o numerze seryjnym. Dalej tubus się rozszerza, by po około 12 mm przejść w mierzący tyle samo pierścień przysłony – z tego około 5 mm zajmuje gładka część z nadrukowanym szeregiem przysłon, a resztę zajmuje karbowanie ułatwiające uchwyt.

Podziałka jest wyskalowana co 1/3 EV, a obok znalazło się też ustawienie A, które przekazuje kontrolę nad przysłoną do korpusu. Pierścień przysłony może pracować z delikatnym klikiem zgodnym z podziałką lub bez kliku. Niezależnie od tego, przejście między ustawieniem automatycznym a manualnym zawsze wymaga pokonania pewnego oporu i nie da się tego zrobić przypadkiem.

Viltrox 27 mm f/1.2

Następna część tubusa mierzy około 22 mm i ma delikatnie większą średnicę niż pierścień przysłony – właściwie to składa się z trzech mniejszych segmentów o różnej średnicy, ale funkcjonalnie jest to jeden element. Tu znalazło się logo producenta oraz pozostałe elementy sterujące obiektywem – po prawej przełącznik trybu pracy przysłony, po lewej przełącznik AF/MF oraz gumowany przycisk Focus Lock.

Kolejnym elementem jest pierścień nastawiania ostrości – działa z przełożeniem elektronicznym, bardzo płynnie, z niewielkim, ale dobrze wyczuwalnym oporem. Pełen przebieg od 30 cm do nieskończoności wymaga przekręcenia go o około 360°, co gwarantuje wysoką precyzję ręcznych nastaw.

Viltrox 27 mm f/1.2

Ostatnia część tubusu mierzy 14 mm, ma dość skomplikowany kształt złożony z czterech pierścieni o różnej średnicy i kończy się bagnetem do montażu osłony przeciwsłonecznej od zewnątrz, a od wewnątrz gwintem mocowania filtrów 67 mm. Przednia część zawiera soczewkę o średnicy ~50 mm oraz pierścień wokół optyki, na którym nadrukowane są oznaczenia obiektywu, średnica gwintu filtrów, minimalna odległość ogniskowania oraz co ciekawe, średnica koła obrazowego.

Jakość wykonania obiektywu jest znakomita – widać i czuć, że to produkt premium i szczerze mówiąc, jedynym słabym punktem tej konstrukcji jest bardzo przeciętnie wyglądająca plastikowa osłona przednia obiektywu oraz równie plastikowa osłona przeciwsłoneczna, której system mocowania jest na tyle delikatny, że przypadkowe potrącenie może się skończyć jej wypięciem z bagnetu i lądowaniem na betonie – moja właśnie tak zrobiła i nosi na blizny po upadku.

Viltrox 27 mm f/1.2

Konstrukcja wewnętrzna obiektywu jest dość skomplikowana. Tor optyczny składa się z 15 elementów rozmieszczonych w 11 grupach, elementy specjalne to 1 soczewka asferyczna, 2 soczewki ze szkła o bardzo niskiej dyspersji ED i 5 soczewek ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła. Do produkcji soczewek wykorzystano szkło firmowane przez potentata optycznego, firmę Hoya – nie wiem oczywiście, czy szkło chińskie byłoby dużo gorsze, lecz z pewnością to japońskie sprawdziło się doskonale. Przysłona ma aż 11 listków i jest kołowa w całym zakresie nastaw, co pozytywnie wpływa na wygląd krążków nieostrości. Obiektyw posiada ogniskowanie wewnętrzne, zatem gabaryty nie ulegają zmianie.

Czytaj też: Recenzja Nikon Z6 III – od złośliwości do czystej sympatii

Praca z obiektywem

Viltrox 27 mm f/1.2 jest obiektywem dużym i dość masywnym jak na swoją ogniskową – to konsekwencja wysokiej jasności oraz decyzji, by materiałem konstrukcyjnym był metal. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, zyskała na tym bardzo solidność, a także… wygoda użytkowania. Obiektyw bowiem znakomicie i stabilnie leży w dłoni, a do tego oferuje wyjątkowo wygodny dostęp do wszystkich elementów sterujących.

Viltrox 27 mm f/1.2

Z miejsca się polubiłem z pierścieniem przysłon, który stał się dla mnie głównym sposobem operowania jasnością, w miejsce pokrętła na aparacie. Z ręcznego nastawiania ostrości nie korzystam zbyt często, ale duży zakres wymagany do przejścia przez całą skalę ostrości oraz liniowy charakter pracy pierścienia sprawiły, że znakomicie sprawdził się podczas prób fotografowania nocnego nieba – także i tu nie mam najmniejszych zastrzeżeń.

Jeśli chodzi o ogniskową, to początkowo miałem pewne wątpliwości, czy nie lepszym wyborem byłaby Sigma 23 mm f/1.4. Szkło 27 mm daje bowiem na matrycy APS-C kąt widzenia jak obiektyw 40,5 mm dla pełnej klatki – ni to standard, ni to szeroki kąt – i tę ogniskową jak do tej pory z powodzeniem ogarniałem lekkim i zgrabnym zoomem Sigma 18-50 mm f/2.8 DC DN.

Viltrox 27 mm f/1.2

W praktyce okazało się, że w codziennych zastosowaniach Viltrox 27 mm f/1.2 sprawdza się znakomicie – zrobiłem nim z powodzeniem sporo fotografii miejskich, klubowe spotkanie, a także sesję produktową. Ogromna jasność sprawiła, że mimo nakładającej się ze wspomnianą wyżej Sigmą ogniskowej, Viltrox okazał się narzędziem o zupełnie innym potencjale i zakresie zastosowań, dającym możliwość fotografowania z powodzeniem w nocy, bez konieczności sięgania po statyw.

Czytaj też: Test Sigma 24-70mm f/2.8 DG DN Art II – jedyny obiektyw, jakiego potrzebujesz

Autofocus

Układ nastawiania ostrości jest napędzany liniowym silnikiem krokowym STM. To najpopularniejszy napęd AF w tej klasie obiektywów i zasadniczo sprawdza się bardzo dobrze – jest efektywny, cichy i szybki. Oczywiście nie tak szybki i czuły jak podwójny napęd liniowy w szkłach Sony G Master, czy elektromagnetyczny napęd VCM w Canonach, ale podpięty pod Sony A6700 Viltrox 27 mm f/1.2 radzi sobie bez problemu z nastawianiem ostrości na obiekty statyczne i ze śledzeniem poruszających się obiektów. Bez problemu współpracuje też z funkcją Digital Manual Focus z korpusów Sony (AF z możliwością ręcznego korygowania) i z rozpoznawaniem obrazu AI – w tym przypadku AF trzyma się jak przyklejony do namierzonego celu.

Viltrox 27 mm f/1.2

Pojedyncze nietrafione zdjęcia podkreślają tylko znakomitą sprawność obiektywu w tej kategorii. Jedyną wadą jest dość duża minimalna odległość ogniskowania, wynosząca 28 cm od płaszczyzny matrycy i stosunkowo niewielka skala odwzorowania – nie jest to na pewno obiektyw do makrofotografii. Miłośnicy filmowania zapewne zwrócą dodatkowo uwagę na dość dobrze widoczne pompowanie obiektywu podczas ostrzenia.

Czytaj też: Recenzja TTartisan AF 75 mm f/2 ED – portretowy obiektyw z autofocusem za ILE?!

Wady optyczne – dystorsja

Większość popularnych obiektywów APS-C ma geometrię korygowaną jedynie częściowo optycznie, pozostawiając resztę oprogramowaniu. Analiza siatki sfotografowanej Viltroxem 27 mm f/1.2 tymczasem przynosi ogromne zaskoczenie – wprawdzie po dokładnym przyjrzeniu się można zauważyć delikatne zafalowanie na krawędziach kadru, ale… zasadniczo obiektyw nie wymaga żadnej programowej korekcji geometrii. Widać to szczególnie dobrze w programie Capture One, który wykorzystuje profil zaszyty w firmware – zmiany w siatce są w zasadzie niedostrzegalne.

Znacznie bardziej intrygująca jest sytuacja w popularnym programie Adobe Lightroomm Classic – po włączeniu profilu korekcyjnego, siatka wskazuje na wprowadzone do poprawnego obrazu symboliczne zniekształcenie poduszkowe, na tyle nieduże, że fotografując cokolwiek innego, w ogóle bym tego nie zauważył. Czyli błąd, ale na tyle niewielki, że nie ma się czym przejmować.

Winietowanie

Bez zaskoczenia przyjąłem, że tak jasna konstrukcja musi mieć potężne winietowanie. Istotnie, w pełni otwarty obiektyw cechuje się spadkiem jasności sięgającym nawet -2.7 EV. Liniowa charakterystyka winietowania pozwala na kreatywne użycie tej właściwości obiektywu – zdarzało mi się wyłączać korekcję, by celowo skupić uwagę na centrum kadru.

W miarę przysłaniania obiektywu winietowanie słabnie – już przy przysłonie f/1.6 wynosi około -1,7 EV, a przy f/2.8 spada do znakomitego poziomu -0,5 EV. Ostatnie ślady winietowania można zauważyć jeszcze przy f/8, ale dużo wcześniej przestają być jakimkolwiek problemem.

Czytaj też: TTArtisan 75 mm f/1.5 Biotar Replica – pół kilograma magii

Aberracja chromatyczna

Viltrox 27 mm f/1.2 nawet w pełni otwarty wykazuje absolutnie minimalny poziom aberracji chromatycznej. Ślady barwnych obwódek w plikach RAW da się zauważyć podczas pracy pod ostre światło, ale ich poziom jest tak niewielki, że większość konkurencyjnych obiektywów PO korekcji nie uzyskuje takich rezultatów, jak Viltrox PRZED korekcją. Ostatnie ślady AC wyeliminować można programowo, korzystając z profilu w firmware lub oprogramowaniu zewnętrznym.

Viltrox 27 mm f/1.2

To samo dotyczy podłużnego wariantu tej wady – barwne obwódki pojawiające się przed i za płaszczyzną ostrości są tak niewielkie, że poza środowiskiem testowym nie ma w zasadzie, o czym mówić. I dobrze, gdyż w przeciwieństwie do poprzecznej wersji wady, tę koryguje się programowo bardzo trudno.

Obiektyw nie wykazuje widocznej komy – jeśli wada w ogóle występuje, to jest poniżej poziomu mojej percepcji. Podczas zdjęć astro-foto punkty gwiazd pozostawały okrągłe i bez artefaktów nawet na krawędziach kadru.

Viltrox 27 mm f/1.2

Praca pod światło – kontrast, flara

Viltrox 27 mm f/1.2 okazał się też całkiem odporny na flary. Da się w niektórych sytuacjach zauważyć niewielki spadek kontrastu, ale już wywołanie widocznych artefaktów wymaga celowego manewrowania obiektywem tak, by źródło światła znalazło się w samym rogu kadru lub tuż poza nim. Fotografując z założoną osłoną przeciwsłoneczną i zachowując minimalny poziom uwagi, mamy małe szanse na to, że efekt popsuje nam zdjęcie.

Viltrox 27 mm f/1.2 wypada pod względem pracy pod światło nieco gorzej niż Sigma 23 mm f/1.4, Sigma 10-18 mm f/2.8 czy np. bardzo szeroki Sony E 11 mm f/1.8, ale naprawdę niewiele im ustępuje i wciąż zalicza się do ścisłej czołówki.

Ostrość i bokeh

To, co zrobił Viltrox w tej kategorii zasługuje na szczególną uwagę. Obiektyw cechuje się niesamowitą sprawnością, a słowo „imponująca” nie oddaje dobrze skali sukcesu. W pełni otwarte szkło prezentuje bowiem znakomitą ostrość w całym kadrze – spadek na rogach w stosunku do centrum jest co prawda zauważalny, ale zarazem poziom tego centrum jest tak dobry, że nawet wtedy w rogach ostrość wciąż prezentuje się znakomicie. Kontrast w kadrze także jest na bardzo dobrym poziomie.

Po przymknięciu do f/1.4 kontrast wyraźnie się poprawia, nieznacznie rośnie także ostrość. Szczyt możliwości obiektyw osiąga po przymknięciu do f/2, gdzie osiąga ten poziom sprawności, że właściwie nie ma żadnej realnej konkurencji. Spadek parametrów następuje dla przysłon f/11-f/16, gdzie istotną rolę zaczyna odgrywać nieunikniona dyfrakcja światła na krawędziach listków przysłony.

Viltrox 27 mm f/1.2 ma piękny efekt bokeh – gładki i kremowy. Krążki pozaogniskowe mają jednolitą strukturę, bez obwódek i tekstury wewnątrz. Ich kształt zmienia się w kierunku brzegu kadru w wyniku winietowania mechanicznego, przybierając kształt kociego oka – efekt, choć często niepożądany, w tym wypadku wygląda znakomicie. Najbliższi konkurenci, czyli Sigma 23 mm f/1.4 i Sigma 30 mm f/1.4, wypadają znacznie gorzej i nie są w stanie się zbliżyć jakością bokeh do Viltroxa.

Czytaj też: Test Panasonic Lumix S9: Kompaktowa pełna klatka z niespodziankami

Podsumowanie

Viltrox 27 mm f/1.2 to przypomnienie dla fotograficznych potęg, że nic nie trwa wiecznie – także ich dominacja. Mamy tu bowiem obiektyw zupełnie bezkompromisowy – o niesamowitej jakości optycznej, przepięknym efekcie bokeh, z dobrze działającym AF, a do tego znakomicie wykonany mechanicznie i – jak na prezentowaną jakość obrazu – całkiem niedrogi. Sytuacja, w której po dwóch tygodniach testów nie jestem w stanie znaleźć żadnych istotnych wad – bo trudno dość oczywiste przy tej jasności winietowanie i kiepsko mocowaną plastikową osłonę przeciwsłoneczną za takie uznać – naprawdę zdarza mi się chyba po raz pierwszy.

Testowany obiektyw jest wart każdej wydanej na niego złotówki i daję mu najszczerszą rekomendację – to pozycja obowiązkowa dla każdego posiadacza korpusu APS-C, który potrzebuje uniwersalnego obiektywu z polem widzenia zbliżonym do standardu.

Zdjęcia przykładowe