Pudełko i dołączone wyposażenie
Elegancko już na samym starcie. Pudełko wzorowane na szczotkowane aluminium i imitujące skórę klawiaturo-etui to tylko początek poznawania natury tego sprzętu, bo choć ASUS ROG Flow Z13 2025 może się wydawać sprzętem dla graczy, to w praktyce jest to laptop o wręcz profesjonalnym zacięciu. Powód tego jest prosty – możliwość obsłużenia nawet zaawansowanego modelu sztucznej inteligencji, dzięki opcji przypisania do zintegrowanego rdzenia graficznego nawet 96 GB pamięci operacyjnej (VRAM) w wersji ze 128 GB LPDDR5X. To jednak konfiguracja ekstremalna. Znacznie częstszym wyborem będzie model 64-, a już na pewno 32-GB, którego dotyczy zresztą ten test, ale warto wiedzieć, że sama pamięć to nie wszystko, bo kluczowy w jej zastosowaniu jest nowy kontroler, który nią zarządza.


Wyobraźcie sobie jednak tę potęgę – 96 GB pamięci do dyspozycji GPU. Przecież to poziom, którym nie mogą pochwalić się dziś nawet najbardziej zaawansowane flagowe karty graficzne na rynku konsumenckim! To efekt współpracy z AMD, której procesory z serii Ryzen AI MAX+ zostały zoptymalizowane właśnie pod kątem SI. Nic więc dziwnego, że w zestawie z tym laptopem znajdziemy wręcz niezwykle mocny jak na tę klasę urządzenia zasilacz, jak na laptopa bez dedykowanej karty graficznej, bo aż 200-watowy. Taka moc tłumaczy zresztą około 600-gramową wagę, choć spokojnie – awaryjnie możecie naładować go również przez USB-C… ale wtedy nie liczcie na maksymalną wydajność w trybie zasilania i nawet to, że laptop będzie się ładował, bo pod znacznym obciążeniem jego poziom naładowania będzie spadać.

Czy to tablet, czy to laptop?
Czy prostokąt jest kwadratem, a kwadrat prostokątem? Testując ASUS ROG Flow Z13 2025 trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czym dokładnie jest też sprzęt, bo jego forma jest daleka od typowego laptopa. Zapomnijcie o tradycyjnym zawiasie łączącym ekran z podstawą, bo producent zdecydował się na sprowadzenie tego modelu do formy tabletu przerośniętego w wymiarze grubości. Efekt? Hybryda, a więc połączenie ciekawe, ale tylko wtedy, kiedy dostrzegacie potencjał w “trybie tabletu”, bo o stabilność ROG Flow Z13 dba wyłącznie bardzo solidna metalowa podstawka na tyle z 170-stopniową opcją regulacji. Nie jest ona zlicowana z resztą obudowy, przez co dodaje do grubości około jednego lub dwóch milimetrów, a jej rozkładanie ułatwia mały gumowy dodatek na prawym boku.







Dodajmy do tego odpinaną, półsztywną klawiaturę niskoprofilową (chiclet) o przyzwoitym mechanizmie działania, która wpina się do spodniej części laptopa dzięki magnesom i pełni dodatkowo funkcję etui na ekran, a tak oto otrzymamy opcję szybkiego i bezproblemowego przełączania się między trybem laptopa a tabletu. Nie wszystko jest jednak takie kolorowe, bo jeśli tylko spróbujecie przesunąć ROG Flow Z13 po blacie w tył, nie unosząc go, to dosłownie zrzucicie go z hukiem na biurko, bo wtedy podstawka zwyczajnie się zamknie. Sprzęt nie traktuje też specjalnie ulgowo blatów, bo w trybie tabletu spotykają się z nimi dwie ostre krawędzie – jedna metalowa (krawędź laptopa) i jedna z twardego plastiku (krawędź podstawki). Nie liczcie też na bezproblemową pracę na tym laptopie w niestandardowych pozycjach (np. siedząc po turecku lub kładąc tablet na kolanach), bo przecież nie ma on zawiasu i wymaga opierania go o coś względnie stabilnego.










Nie jest to więc aż tak mobilny sprzęt, jak pozornie mogłoby się wydawać i dostrzeżecie to również w trybie tabletu. ROG Flow Z13 może i mierzy niewiele, bo 30 × 20,4 × 1,3 cm w trybie tabletu (grubość rośnie do 1,49 cm z klawiaturą), ale to ciągle “duży tablet” o niespecjalnie wysokiej poręczności i niech nawet nie kusi was wykorzystanie podstawki w roli “uchwytu”. Chcąc zrobić z ROG Flow Z13 tablet na pewno pokusi was, aby wsadzić dłoń w lukę po rozłożeniu podstawki. Pamiętajcie jednak, że to tylko i aż kawał metalu, więc po kilku chwilach 1,2-kilogramowe obciążenie (1,6-kg z klawiaturą) da o sobie znać i wwiercając stosunkowo cienką blachę w dłoń, doprowadzi do sporego bólu. Nic więc dziwnego, że producent nie chwali się tym “ficzerem”, choć muszę przyznać, że kompletnie nie pojmuję sensu “trybu tabletu” w ROG Flow Z13, bo przecież nawet odpinana klawiatura z jednostrefowym podświetleniem RGB o przeciętnej jasności nie łączy się z nim po Bluetooth, jak to ma miejsce w fenomenalnym Zenbooku Duo. Ugina się też pod naciskiem, jeśli nie wysuniecie jej bardziej do przodu i oprzecie całkowicie na blacie, poświęcając przy tym delikatne nachylenie. Innymi słowy, na jakość wykonania i zastosowane materiały w głównej konstrukcji nie możemy przy tym modelu narzekać, ale szczegóły i “przyjazność użytkownikowi” to już nie ta najwyższa, a średnia półka.



Esteci z kolei z pewnością docenią dzieło projektantów ASUSa, którzy zrobili z ROG Flow Z13 nie tylko elegancką, ale też futurystyczną konstrukcję. Grafitowy kolor, klawiatura wykończona z zewnątrz wytrzymałą gumą imitującą skórę i wreszcie te unikalne plecki, będące ucieleśnieniem charakterystycznego designu ASUS ROG, ale zamkniętego w wyważonej formie. Nowoczesność wręcz wylewa się z tego modelu i grube przezroczyste tworzywo sztuczne, które pozwala nam rzucić okiem na podświetlany laminat (niestety głównie na ścieżki i podstawową elektronikę) jest podświetlane i efekt ten możemy dostosować w aplikacji. Ciekawie prezentują się również wyżłobienia w obudowie, które wskazują jednoznacznie, co znajduje się w konkretnych miejscach pod obudową. To wszystko robi wrażenie, ale wiecie, co dobrego wrażenia nie robi? Palcująca się bardzo metalowa podstawka, która wymaga regularnego przecierania.




Wróćmy jeszcze na moment do ROG Flow Z13 jako tabletu, bo jego krawędzie akurat zdradzają, że hybrydowość nie była w żadnym razie przypadkiem w projektowaniu. Oczywiście znajdziemy na nich bogaty zestaw portów, bo po lewej port zasilania przypominający przerośnięte USB-C, dwa USB 4 typu C obsługujące tryb DisplayPort, Power Delivery do 100 watów oraz transfery do 40 Gb/s, a do tego HDMI 2.1 FRL (4K, 120Hz, 12-bit). Na dole znajdziemy tylko elementy współpracujące z odpinaną klawiaturą, na górze dwa wyloty gorącego powietrza, a po prawej iście smartfonowo-tabletowa mieszankę, bo nie tylko USB-A 3.2 Gen 2 w towarzystwie 3,5-mm portu combo jack, ale też przycisk on/off, dwustrefowy przycisk regulacji poziomu głośności oraz ten do wywoływania oprogramowania ScreenXpert.



ASUS bardzo chciał więc zrobić z ROG Flow Z13 tablet, ale umiejscowienie tych przycisków na krótszej krawędzi jednoznacznie wskazuje, że to pozycja horyzontalna jest docelowym trybem tego sprzętu. Muszę jednak przyznać, że Windows 11 w trybie tabletu sprawdza się zaskakująco dobrze — zwłaszcza podczas codziennego czytania e-booków, oglądania seriali czy uczestniczenia w wideorozmowach. Komfort ten zapewniają zarówno nowoczesne standardy łączności bezprzewodowej, jak trójzakresowe Wi-Fi 7 (2×2) oraz Bluetooth 5.4, jak i rozbudowany zestaw multimedialny: trzy wbudowane mikrofony, dwa głośniki o mocy 2 W oraz dwa aparaty — 13 MP z tyłu (nagrywanie w rozdzielczości 4K) i 5 MP z przodu (rozdzielczość 1440p). Przednia kamera wspiera dodatkowo technologię IR, co umożliwia np. biometryczne logowanie przy użyciu Windows Hello, choć zdarza się, że w wymagających warunkach oświetleniowych mojej twarzy zwyczajnie nie rozczyta.
ROG Nebula Display w IPS-owym wydaniu
Liczyłem na OLED-a. Ba, w tej cenie każdy najpewniej liczył na OLED-a właśnie, ale musimy zadowolić się 13,4-calowym wyświetlaczem IPS o enigmatycznej nazwie ROG Nebula, który odznacza się wysoką rozdzielczością (2560 × 1600 pikseli), częstotliwością odświeżania na poziomie 180 Hz, obsługą Adaptive Sync, a do tego funkcją dotyku, pokryciem palety DCI-P3 na poziomie 100% oraz błyszczącym, a nie matowym ekranem. Producent nie chwali się jednak jasnością, ale za to podkreśla, że matryca jest “Pantone Validated”, a więc że dany wyświetlacz został przetestowany i zatwierdzony przez firmę Pantone jako wiernie odwzorowujący kolory według standardów tej firmy.



Zanim przejdziemy do konkretnych pomiarów, muszę wspomnieć, że choć ekran jest niematowy, to daleko mu też do tych najbardziej odblaskowych, przez co nawet w ostrym świetle słonecznym pełna jasność pozwoli wam pracować na nim bez większego problemu. Jako ciekawostkę podrzucę też, że jeśli pracujecie na drugim ekranie podłączonym po USB-C, to po dezaktywacji ekranu ROG Flow Z13, ten i tak będzie wykrywał dotyk i tym samym działać, jak wielki touchpad. Niestety nie można go w prosty i szybki sposób wyłączyć, jak to ma miejsce z touchpadem w klawiaturze, ale znacznie bardziej problematyczne jest zjawisko backlight bleedingu, które w moim egzemplarzu występuje w znacznym stopniu na dolnej i górnej krawędzi przy wyświetlaniu ciemnych kolorów. Co więc powiedzą testy kolorymetrem SpyderX Elite?

Ekran wypada bardzo dobrze pod względem pokrycia przestrzeni barw, jako że oferuje 100% sRGB, 90% AdobeRGB i 98% DCI-P3, co czyni go odpowiednim zarówno do rozrywki, jak i pracy kreatywnej. Średnia wartość DeltaE na poziomie 1,81 świadczy o bardzo dobrej dokładności kolorów, choć najwyższa odnotowana różnica (2,85) może nieco ograniczyć go w zastosowaniach stricte profesjonalnych, takich jak przygotowanie materiałów do druku. Jasność sięga imponujących 530 cd/m², a kontrast 1080:1, co zapewnia świetną widoczność w różnych warunkach oświetleniowych. Wbudowany punkt bieli na poziomie 7500K wskazuje na lekko chłodny odcień obrazu, ale mieści się w dopuszczalnych granicach dla codziennego użytku.








Niestety ekran nie jest wolny od wad – równomierność podświetlenia nie zachwyca, ze spadkami jasności sięgającymi 11% w dolnych częściach matrycy. Podobnie wypada jednorodność kolorów, bo odchylenia DeltaE w niektórych fragmentach przekraczają 10, co może być zauważalne przy pracy z jednolitymi tłami. Zmierzona gamma (2,0) różni się nieco od standardowej wartości 2,2, a skala szarości wskazuje na przewagę zimnych tonów. Nie jest więc źle, ale do profesjonalnych zastosowań graficznych tego ekranu raczej nie użyjecie. Przyznam jednak, że przez pierwsze dni testu i pracy w edytorach byłem pewien, że to nie IPS, a OLED właśnie. Odpalenie gry z głębokimi cieniami zdradziło mi jednak, że OLED to to nie jest. Nie tylko przez samą scenę, ale też rzucający się w oczy bleeding.
Po co komu karta graficzna? Czyli potęga AMD Ryzen AI MAX+ 395 i pewne ograniczenia
ASUS ROG Flow Z13 2025 nie byłby tak imponującym laptopem, gdyby nie fakt posiadania procesora Ryzen AI MAX+ 395, czyli szczególnego dzieła AMD, które zadebiutowało 6 stycznia 2025 roku i wyróżnia się na tle wszystkich innych mobilnych APU, a więc tych układów, które łączą zaawansowany procesor centralny z potężnym, a nie jedynie podstawowym rdzeniem graficznym. Zalicza się do serii Ryzen AI Max 300, którą możecie kojarzyć również pod nazwą kodową Strix Halo. W procesie jego produkcji wykorzystywana jest 4-nm technologia TSMC, przekuwająca na rzeczywiste krzemowe układy zarówno architekturę Zen 5, jak i RDNA 3.5.

Jedni zapewne powiedzą, że taki procesor nie powinien być wykorzystywany do grania w gry, a jedynie do zabawy z modelami sztucznej inteligencji… ale jak tu nie sprawdzić Radeona 8060S w akcji? To procesor z 34000 milionami tranzystorów o wielkości 233 mm kwadratowych, który zaprzęga do działania 2560 jednostek cieniujących, 160 TMU, 64 ROP i 40 RT, korzystając z 8-MB pokładu pamięci L2 oraz 64-MB pamięci L3. Wedle producenta działa z bazowym zegarem 1295 MHz, a w razie potrzeby wskakuje na 2145 MHz (Game) lub nawet 2335 (Boost Clock), robiąc użytek z pamięci współdzielonej z procesorem centralnym.
Nie zapominajmy jednak również o procesorze centralnym, bo to on jest przecież głównym bohaterem tego układu, jako 16-rdzeniowy i 32-wątkowa jednostka z 80 MB pamięci podręcznej (64 MB L3 i po 1 MB L2 oraz 80 KB L1 dla każdego rdzenia). Dodajmy do tego możliwość współpracowania z 128 GB pamięci LPDDR5X-8000 w konfiguracji czterokanałowej oraz możliwość konfiguracji TDP od 45 do 120 watów i tak oto otrzymamy wręcz wyjątkowy mobilny procesor. Zwłaszcza że rozkręca on swoje zegary rdzeni do nawet 5,1 GHz, a na dodatek poza wydajnym iGPU oferuje również jednostkę NPU o wydajności do 50 TOPS.
Trudno się więc dziwić, że za zasilenie ROG Flow Z13 2025 odpowiada aż 200-watowy zasilacz, podczas gdy o utrzymanie tego wszystkiego w relatywnie niskiej temperaturze dba zaawansowany układ z komorą parową, radiatorem z 0,1-mm żeberkami, ciekłym metalem w roli i dwoma wentylatorami Arc Flow 2. generacji, które pobierają chłodne powietrze z tyłu i wydmuchują od razu na górnej krawędzi z lewej i prawej strony, więc nie liczcie na darmowy ogrzewacz ręki na myszce. Klawiatura zresztą również się nie nagrzewa, bo w przeciwieństwie do tradycyjnych laptopów, nie znajduje się nad podzespołami.






Jeśli z kolei idzie o same wentylatory, to te wedle producenta mają niespecjalnie hałasować, bo ograniczać się do 49 dB przy pełnym obciążeniu, ale wedle moich pomiarów rozkręcenie ich do 100% przekłada się na około 62-dB hałas w odległości 20 cm od laptopa. Ustawiając tryb Turbo, hałas spada do 58 decybeli, a przy trybie Wydajności do 54 decybeli. Oczywiście przy pracy na wbudowanym 70-Wh akumulatorze hałas jest już znacznie mniejszy, a po 100 minutach ładowania do pełna (40 minut do 50%, 70 minut do 80%), możecie liczyć na od jednej do trzech godzin grania (zależnie od tytułu i ustawień), kilku godzin pracy przy programowaniu gier w Unity/Unreal Engine 5 oraz do 10 godzin przy prostej pracy biurowej.

W kwestiach wytrzymałości na jednym ładowaniu nie jest więc źle, ale niestety gorzej wypada w praktyce kwestia pamięci masowej i dynamicznej. Obu nie można odmówić wydajności, ale w razie konieczności zwiększenia pojemności tej pierwszej, musicie przygotować się na wymianę bardzo wydajnego dysku M.2 w formacie 2230 o pojemności 1 TB na zupełnie inny model, co jest równoznaczne z koniecznością przeinstalowywania całego systemu.



Z pokładem pamięci LPDDR5X-8000 jest już gorzej, bo z racji wbudowania tych modułów w płytę główną, po prostu nie da się ich wymienić, więc lepiej dobrze przemyślcie wybór konfiguracji, choć w momencie pisania tych słów ta decyzja jest prosta, jako że w sprzedaży dostępna jest tylko 32-GB wersja.
Wydajność ROG Flow Z13 2025 w programach i grach
Na samym początku rzućmy okiem na możliwości ROG Flow Z13 2025 w tradycyjnych benchmarkach, aby zaspokoić ciekawość osób lubiących te enigmatyczne cyferki oraz rankingi. Testy zostały przeprowadzone w trybie Turbo.








Dla mnie w tych testach ważne są też pomiary z HWInfo, które zdradzają nam, że w tego typu procesor centralny rozkręcił się do maksymalnie 4936 MHz i rozgrzał do 90,4 stopni Celsjusza, a graficzny do odpowiednio 2163 MHz i 78,1 stopni Celsjusza.









Do spraw gier musimy oczywiście podejść bardziej szczegółowo. Dlatego też moim pierwszym testem było zweryfikowanie, jak ten laptop ASUSa zachowuje się w grze Cyberpunk 2077 w trybie wydajności, turbo i po manualnym zwiększeniu limitów mocy procesora graficznego w Armoury Crate, co tyczyło się również ustawienia wentylatorów na 100%. Wnioski?

Aktywacja ray-tracingu zabija kompletnie wydajność, doprowadzając do częstych i drastycznych spadków klatek na sekundę, a zwiększenie limitów mocy i prędkości wentylatorów się opłaca, ale nie musicie robić tego za wszelką cenę. Wzrost liczby klatek na sekundę wynosi bowiem wtedy poniżej 10%. Konieczne jest jednak granie w trybie Turbo, bo pozostanie w trybie Wydajności przekłada się na znaczny spadek FPS. Potwierdzają to pomiary w HWInfo, wedle których tryb wydajności traktuje APU bardzo łagodnie (prawie 68 watów pożerane przez CPU rozgrzewające się do 81,5°C i 69 W przez GPU osiągające 76°C), podczas gdy ten manualny wyciska z niego siódme zero-jedynkowe poty, zapewniając rdzeniom więcej mocy (kolejno 82 i 86 watów), co doprowadza z kolei do ich rozgrzewania się do kolejno 95°C i 84°C.



Finalnie jednak resztę testów w grach postanowiłem przeprowadzić właśnie na maksymalnym podkręceniu układu i wentylatorach ustawionych na 100%, a poza tym w trybie HYPR-RX ustawionym w sterownikach AMD Software. Kiedy bowiem gramy stacjonarnie, to liczymy zawsze na maksymalną wydajność i to nawet za cenę hałasu, którego możemy przecież wyeliminować dobrze wygłuszającymi słuchawkami.

Tak prezentują się wyniki gier w rozdzielczości natywnej laptopa (2,5K), na predefiniowanych ustawieniach wysokich i z aktywnym FSR2 z generowaniem klatek, kiedy było to dostępne. Jeśli pomiar wprowadzał modyfikację tej zasady, jest to opisane przy tytule gry.





Innymi słowy, tego typu wyniki odpowiadają możliwościom laptopów gamingowych z kartami graficznymi RTX 4050/RTX 4060 (zależnie od wersji), a jeśli zrzucicie rozdzielczość z 2.5K na Full HD, która i tak wygląda świetnie na tak małym ekranie, to zyskacie kolejne kilka-kilkanaście FPSów, co złagodzi stuttering oraz podbije średnią. Oczywiście na granie w gry z ray-tracingiem nawet nie liczcie, a jeśli macie zamiar pograć w coś na akumulatorze, to produkcje takie jak seria Cywilizacja, Hades czy polskie Against The Storm, działają na ROG Flow Z13 2025 jak złoto… ale oczywiście przez ograniczony czas do 1-3 godzin zależnie od jasności ekranu i ustawień.


Podczas grania w trybie zasilania akumulatorowego nie musicie martwić się o potrzebę manualnego przełączania częstotliwości odświeżania ekranu, bo ta automatycznie obniży się ze 180 do 60 Hz i to nawet bez tego charakterystycznego wygaszenia na moment ekranu. Dodatkowo, jako że ekran obsługuje dynamiczną częstotliwość odświeżania, automatycznie dostosowuje poziom herców od 48 do 180. Warto też wspomnieć, że w całym procesie testowym laptop pożerał średnio 50 watów podczas pracy biurowej, 80 watów podczas programowania gier w Unity oraz 140 watów podczas grania. Sam akumulator ładuje się z kolei maksymalną mocą rzędu około 100 watów.
Test ASUS ROG Flow Z13 2025 – podsumowanie
ASUS potrafi zaskoczyć stworzeniem czegoś… bardzo niszowego. ROG Flow Z13 2025 to ten rodzaj sprzętu, którym na poważnie zainteresuje się tylko wąskie grono klientów. Możemy wprawdzie zachwycać się jego możliwościami, a przede wszystkim wydajnością i formą, ale jest to sprzęt tak niestandardowy i unikalny, że kiedy tylko dodamy do tej układanki cenę rzędu nieco ponad 10000 zł za konfigurację z 32 GB pamięci operacyjnej, to wyjdzie nam coś, co… nie sposób polecić każdemu.

Nawet pomimo tego, że w czasie ponad dwóch tygodni i codziennego używania ROG Flow Z13 2025 przez kilkanaście godzin dziennie, tylko raz zdarzyło mi się natrafić na problem z samym sprzętem, kiedy to wentylatory w ogóle się nie kręciły (mimo tego, że oprogramowanie twierdziło inaczej), obudowa dosłownie parzyła palce, a procesor rozgrzał się do 99 stopni.


Największe zalety? Na szczycie tej listy ewidentnie plasuje się zaskakująco wysoka wydajność w kompaktowej formie związana zarówno z potężnym procesorem centralnym i graficznym, jak i możliwością dostosowywania pokładu pamięci dedykowanej procesorowi graficznemu. Jeśli nie wiecie, jak to wykorzystać (poza samym graniem w gry), to najpewniej nie jest to sprzęt dla was, jeśli idzie o stosunek ceny do jakości. Poza tym ASUS ROG Flow Z13 2025 wyróżnia się pozytywnie swoim jasnym ekranem o wysokiej częstotliwości odświeżania, bardzo wytrzymałym akumulatorem, wydajnym systemem chłodzenia, który nie dręczy gorącymi podmuchami naszych palców na myszce czy klawiaturze, a nawet wyjątkowym designem… ale nie możemy zapominać też o jego wadach.

ROG Flow Z13 2025 nie jest idealny. Wątpliwa przydatność trybu tabletu o niezbyt poręcznym charakterze, konsekwencje porzucenia zawiasu na rzecz metalowej podstawki zintegrowanej z pleckami, przeciętna jakość głośników, brak możliwości dorzucenia dodatkowych GB pamięci operacyjnej, tylko jeden slot na dysk SSD, a do tego ta cena, która wręcz przeraża i powinna obejmować już przynajmniej 2-terabajtowy dysk SSD oraz matrycę OLED. W skrócie? Jeśli jesteś graczem i nie masz zamiaru wykorzystać możliwości procesora Ryzen AI MAX+ 395, to znacznie lepiej wyjdziesz na wydaniu tych 10000 zł na inny model… albo połowę tego na coś z niższej półki, co może nie będzie tak świetnie wykonane, ale za to zagwarantuje podobne lub wyższe osiągi w grach. No, chyba że za wszelką cenę chcecie kompaktowego laptopa 14-calowego o tak wysokiej wydajności. Wtedy ASUS ROG Flow Z13 2025 jest po prostu bezkonkurencyjny w momencie publikacji tego testu.