Tania, dobra i wyjątkowa. Recenzja gry planszowej SETI: Poszukiwania pozaziemskich cywilizacji

Czesi wprowadzają powiew świeżości nie tylko w sferze gier wideo, ale też na poletku gier planszowych. Praska firma Czech Games Edition wprowadziła na rynek jeszcze ciepłą w momencie pisania tych słów grę SETI: Poszukiwania pozaziemskich cywilizacji, która została bardzo atrakcyjnie wyceniona, jak na to, co oferuje. Gdyby tego było mało, zabierze was w podróż, która nie tylko zapisze się głęboko w waszej pamięci, ale też poszerzy waszą wiedzę. Brzmi kusząco?
Tania, dobra i wyjątkowa. Recenzja gry planszowej SETI: Poszukiwania pozaziemskich cywilizacji

SETI to ogromna zawartość i wielka przygoda

Każda gra musi wykonać tytaniczną pracę przekonania nas do siebie i wmówienia nam, że oto właśnie stajemy się jakąś fikcyjną postacią i wkraczamy do jakiegoś wyimaginowanego świata, a to, co dzieje się dookoła nas, przestaje być ważne. Praca? Szkoła? Czymże są te obowiązki, kiedy stoimy w obliczu historycznych odkryć w kosmicznym bezmiarze? To akurat udaje się SETI wręcz śpiewająco, bo projekt tej gry planszowej od razu przemawia do nas sprzed dekad, kiedy to każdy chciał zostać astronautą lub… kosmonautą, jeśli mieszkał nieco bardziej na wschodzie Polski. Na samym więc wstępie gra po prostu nas kupuje i przedzieranie się przez 27-stronnicową instrukcję nie jest aż tak toporne, jak z pozoru mogłoby się wydawać. 

Czytaj też: Recenzja Everdell: Dalekobrzeg. Nie grałem w Everdella i sprawdziłem “lepszego następcę”

Spokojnie, kilka stron jest dedykowanych trybowi solo, ale za to każdy odkryty obcy rządzi się swoimi prawami i wprowadza kolejną ścianę tekstu do przetrawienia, ale to zostawiamy sobie już na sam tok rozgrywki. Sama instrukcja jest jednak przejrzysta, łatwa w przyswojeniu i pełna bardzo użytecznych grafik oraz wskazówek, a gdyby tego było mało, producent przygotował prawie 25-minutowe nagranie, które bardzo dobrze wprowadza graczy w zasady rządzące się tą przygodą w bycie agencją kosmiczną. Nie jest to jednak pierwsza lepsza gra planszowa, z którą poradzą sobie mniej zaawansowani gracze bez samozaparcia lub kogoś, kto będzie niósł ten kaganek “zasadowego oświecenia” – i nie… wcale nie mam tutaj na myśli neutralizatora obcych pełnych kwasu. 

Cały 3,35-kg zestaw SETI obejmuje całą masę elementów, wśród których znajduje się plansza Układu Słonecznego z obrotowymi dyskami, plansza technologii, plansza planet, 4 plansze sektorów z pobliskimi gwiazdami, 5 planszetek obcych, 4 dwuwarstwowe planszetki graczy, 48 kafelków technologii, 4 dwustronne złote kafelki punktacji, 30 żetonów kredytów, 30 żetonów energii, 33 żetony i kafelki obcych, 24 kafelki celów trybu solo, 138 kart talii głównej opatrzonych świetną grafiką i zastrzykiem rzeczywistych informacji, 4 karty dochodu, 55 kart obcych, 19 kart akcji trybu solo, 32 figurki sond, 120 znaczników graczy, 4 znaczniki rozgłosu, 4 znaczniki punktacji, 70 żetonów danych, instrukcja, arkusze pomocy gracza, 5 arkuszy zasad obcych czy znajdująca się w centrum planszy Układu Słonecznego figurka plastikowego Słońca, ale niestety bez diody. 

Jest więc tego sporo, ale mimo niskiej ceny gry planszowej, wykonanie poszczególnych elementów nie budzi żadnych wątpliwości. Dobrej jakości karty z ładnymi dla oka grafikami i nawet faktami z rzeczywistego świata napisanymi drobnym druczkiem, grube tekturowe elementy pozbawione odklejającego się laminatu, świetnej jakości plastikowe figurki oraz żetony, a do tego te trzy wielkie plansze główne, które pobudzają drzemiącą w nas ciekawość na temat świata tak bliskiego i tak odległego zarazem – naszego Układu Słonecznego. Czego z kolei brakuje? Ewidentnie wypraski, bo choć producent dorzucił całą masę foliowych woreczków, to te nie zastąpią dedykowanych slotów na poszczególne elementy.

Wykonanie i podanie top, więc jak wypada rozgrywka?

SETI: Poszukiwania pozaziemskich cywilizacji to ogromna gra. Już pierwszy etap jej rozkładania przypomni wam, że wybieranie tego mniejszego stolika do salonu nie było najlepszym pomysłem, bo główną planszę budują trzy składane sekcje z tektury, bo sekcja z planetami, układem słonecznym i technologią. Na tej drugiej ustawiamy też w losowy (lub wskazany przez sieciową aplikację) sposób trzy sektory ze znanymi od podstawówki planetami oraz cztery sektory odległych gwiazd łączące się w okrąg.

Resztę elementów dobieramy wedle zaleceń i bardzo szybko nasz stolik wypełni się jeśli nie planszą i zasobami, to również komponentami graczy, którzy mają dostęp do swoich zasobów i plansz prezentujących m.in. poziom ich technologicznego zaawansowania, do których z czasem dojdzie też zestaw kart misji. Gra polega bowiem nie tylko na eksplorowaniu kosmosu z wykorzystaniem sond, orbiterów i łazików, ale też jego badania i to w najbardziej strategiczny sposób, abyśmy nie tylko mieli co kolejną rundę (jest ich pięć) więcej zasobów, ale też możliwości.

Czytaj też: Recenzja Split Fiction. Oto najlepsza casualowa gra kooperacyjna dla dwóch graczy

Rozwijamy swoją technologię, strategicznie walczymy o sektory i bycie pierwszymi na planetach i księżycach (to po prostu opłacalne) robimy użytek z danych i superkomputera, a gdzieś tam w tle próbujemy nakreślić swoją strategię oraz toczyć zaciętą bitwę z innymi graczami na torze punktacji. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że rzeczywiście twórcom udało się wrzucić nas w skórę agencji badawczej, zapewnić całą masę możliwości oraz dróg zwycięstwa, a na dodatek zachować nieprzewidywalność kosmosu, który raz może pójść nam na rękę, a raz spłata nam figla… podobnie jak dobierane w losowy sposób karty.

SETI jako pozycja obowiązkowa

Przez moje ręce przelatuje wiele gier. Po kilku rozgrywkach jedne trafiają do grona tych, po które sięgam regularnie, podczas gdy drugie lecą na półkę i czekają na “lepsze czasy” albo wyjątkowych graczy. Aktualnie w tym pierwszym gronie znajduje się tyle tytułów, że z łatwością zliczę je na palcach jednej ręki, a wśród nich SETI zajmuje wyjątkowe miejsce gdzieś między Wiedźminem: Stary Świat a Patchworkiem. Jest to duża gra. Zarówno w kwestii zasad, jak i zawartości, ale po prostu warto jej dać szanse, bo twórcom udało się zrobić w niej coś wyjątkowego – zaoferować nam wciągającą i wymagającą przygodę. Dodajcie do tego zaangażowanych graczy i poczujecie się tak, jakbyście naprawdę kierowali agencją kosmiczną, która musi kombinować i planować daleko do przodu, aby okazać się najlepszą w podbijaniu kosmosu i odkrywaniu tajemnic obcych. 

Nie oznacza to jednak, że SETI jest ideałem. Grze przydałoby się lepiej skalować zależnie od liczby graczy (grając we dwójkę, nie odczujemy aż tak walki o sektory i najlepsze “pola” na planszy), a do tego rozszerzyć nieco sam aspekt przygodowy, bo z każdą kolejną rozgrywką, ekscytacja w realizowaniu swojej strategii po prostu maleje. Problem ten rozwiązałaby prosta dodatkowa talia kart z prostymi modyfikatorami i historyjkami, które dobieralibyśmy w momencie lądowania na planetach czy księżycach. Wtedy regrywalność zapewniona pięcioma gatunkami obcych zrobiłaby z SETI coś, co potencjalnie nigdy by się nie znudziło. Trudno byłoby bowiem poznać wszystkie tajemnice kosmosu np. w pierwszy miesiąc od zakupu gry, bo rozgrywka w niej może trwać w tej grze nawet kilka godzin. Zwłaszcza gdy co mniej wprawionych graczy regularnie dotyka paraliż decyzyjny, choć przyznam, że z każdą kolejną partią granie we dwójkę zajmowało coraz mniej – najpierw pięć, później cztery, a finalnie trzy godziny. 

Czytaj też: Rzuć to wszystko i zostań… witrażystą! Recenzja gry planszowej Azul: Witraże Sintry

Wisienką na torcie jest to, że SETI to na dodatek idealny wybór dla każdego fana kosmosu i wysiłków ludzkości w zakresie jego podbijania. Każda karta nie jest bowiem jakimś wymysłem, a rzeczywistym projektem, którego nasz gatunek albo się podjął, albo dopiero go planuje. Wszystko to sprawia, że jak na coś, co kosztuje mniej niż 200 złotych, taka gra to po prostu coś, co musi znaleźć się w waszej kolekcji.