To jak to jest naprawę?
Nie na syndrom sztokholmski, tylko racjonalizację, nie “cierpią” (bo to nie choroba), a nieświadomie stosują, wreszcie nie użytkownicy iPhone’ów, tylko wszyscy posiadacze gadżetów (a w zasadzie, to wszyscy ludzie).
Krótki kurs głowologii codziennej Babci Weatherwax
Życie nie jest usłane różami. Od najwcześniejszych dni spotykamy się z sytuacjami, w których coś musimy albo czegoś nie możemy. Ludzie nie lubią musieć. Ludzie nie lubią nie móc. Ludzie potrzebują poczucia, że sterują swoim życiem. Jak sobie z tym poradzić? Otóż matka natura, ewolucja czy kto tam stoi za niezbyt-inteligentnym-projektem wbudował w nas mechanizm psychologiczny zwany racjonalizacją, który pozwala nam przekonać samych siebie, że wszystko jest w porządku i po naszej myśli, pomagając zachować zdrowie psychiczne. Jak to działa?
Załóżmy, że z jakiegoś powodu nie możemy kupić sobie SUV-a. Może nas nie stać, może mamy za mały garaż (SUV nie zmieściłby się obok stojących już tam Ferrari, Porshe i Jaguara), a może żona się nie chce zgodzić. Grunt, że musimy jeździć Czymś-Zupełnie-Innym. Nie minie wiele czasu, a pojawi się w nas głębokie i szczere przekonanie, że w gruncie rzeczy to dobrze, że nie mamy SUV-a i że nigdy tak naprawdę go nie chcieliśmy i wcale nie potrzebujemy. Dlaczego? Bo SUV-y za dużo palą. Bo mają za wysoko położony środek ciężkości i są przez to niebezpieczne. Bo trudno je zaparkować. Bo jeżdżenie takim to obciach.
Jak widać, nasza podświadomość wygenerowała wiele jak najbardziej racjonalnych uzasadnień dla faktu, że nie mamy takiego samochodu, jaki przecież _chcieliśmy_ mieć, sprawiając, że zyskujemy wewnętrzne przekonanie, że postępujemy zgodnie ze swoją wolą, a nie zmuszeni okolicznościami.
Ten mechanizm nazywa się w psychologii
“kwaśnymi winogronami”
– podświadomie
przekonujemy samych siebie, że winogrona, na które mamy ochotę są kwaśne i niesmaczne
.
A teraz, druga sytuacja: znów, zmuszeni takimi czy innymi okolicznościami kupiliśmy autko typu Panda czy Matiz, chociaż wolelibyśmy Coś-Całkiem-Innego. W rozmowie ze znajomymi będziemy przekonywać (zupełnie szczerze, z pełną wiarą we własne słowa), że wybraliśmy takie maleństwo, bo oszczędne i łatwe w parkowaniu oraz doskonale dostosowane rozmiarami do naszych potrzeb, a większego wcale nie potrzebowaliśmy i nie chcieliśmy. Nigdy przenigdy, Boże broń.
Takie czary to tak zwane
“słodkie cytryny”
–
staramy się uwierzyć, że cytryny, które przyszło nam jeść są słodkie i że jemy je z przyjemnością
.
Żeby skończyć już ten przydługawy wykład, dorzucę jeszcze jedną regułę, której działanie siedzi mocno w mechanizmie “słodkich cytryn”:
regułę konsekwencji
. Jeśli w końcu biorąc kredyt, rozbudowując garaż i przekonując (albo zmieniając, w zależności od determinacji naszej i żony) żonę kupiliśmy sobie tego wymarzonego SUV-a, a on okazał się niewygodny w prowadzeniu, niemożliwy do zaparkowania gdziekolwiek w mieście, strasznie nieekonomiczny, a w dodatku zaczął się psuć, nasze poczucie własnej wartości jest zagrożone. Czy w tej sytuacji wystawimy nieszczęsny samochód na Allegro i poszukamy czegoś innego? Głowologia Babci Weatherwax mówi, że nie.
Im więcej trudu kosztowało nas osiągnięcie obecnego stanu, tym wytrwalej będziemy twierdzić, że tak właśnie miało być, że jesteśmy zadowoleni i w ogóle wszystko jest wspaniale.
Gorzki multitasking i słodkie kompilowanie jądra
Multitasking jest zbędny i tylko zwiększa zużycie prądu, ekrany rezystywne w gruncie rzeczy są równie dobre, co pojemnościowe (a nawet lepsze, bo działają z rysikiem!), jeden port USB starczy każdemu, a multitouch do niczego się nie przydaje. Kompilowanie kernela to sama przyjemność, konfigurowanie systemu za pomocą edycji plików tekstowych jest najwygodniejsze na świecie, dostępność setek antywirusów (zwalczających miliony wirusów) to zaleta systemu operacyjnego, podobnie jak niedostępność softu (bo ten, który jest, jest najlepszy na świecie i nic więcej nie trzeba). Znacie? Na pewno. Teraz wiecie już, skąd takie teksty się biorą.
W prostych, żołnierskich słowach:
jedyne krótkie chwile obiektywizmu, na jakie nas stać, to te, kiedy rozglądamy się za nowym urządzeniem/oprogramowaniem
(a i tu ogromne znaczenie ma to, czego używaliśmy do tej pory – kłania się reguła konsekwencji). Ale
wystarczy nazwać dowolny gadżet swoim, żeby nieuchronnie zacząć przemieniać się w gollumowatego fanboja
, głuchego na argumenty, racjonalizującego swój wybór za pomocą najróżniejszych, mniej lub bardziej prawdziwych i sensownych argumentów.
Ta przemiana dotyka wszystkich. Użytkowników telefonów z Windows Mobile, Androidem i Symbianem. Posiadaczy Sony Ericssonów, Nokii i Samsungów. Właścicieli notebooków z procesorami Intela i AMD albo kartami ATI i Nvidii. To ona stoi za transformacją zwykłych ludzi w linuksiarzy i windziarzy (pamiętacie komentarze pod tym postem? Albo pod tym?). Last, but not least – chorują na to makowcy.
Zgodnie z regułą konsekwencji, najbardziej zajadłymi fanbojami okazują się ci (an masse, bo oczywiście wszędzie trafiają się niereformowalne i twardogłowe jednostki), którzy w swoje zabawki wkładają najwięcej pracy (na przykład użytkownicy Linuksa) albo pieniędzy (na przykład użytkownicy produktów Apple’a), ale kto by się tam bawił w ustawianie jakiś hierarchii, kiedy zaczyna się flame?
A co z dziennikarzami?
Staramy się (ok., mówię za siebie i całkiem spore stadko kumpli i znajomych z innych gazet, portali i blogów).
Obiektywizm to kwestia nie tylko wiedzy, ale też pewnego wysiłku umysłowego, który trzeba zdecydować się podjąć.
Pomaga fakt, że mamy cały czas mamy kontakt z dużą ilością różnorodnego sprzętu (ja staram się mieć na biurku lub po kieszeniach nie mniej, niż trzy-cztery różne telefony z różnymi systemami, ze dwa notebooki lub netbooki i trochę innego drobiazgu – tak, kocham tą pracę! :-), jednocześnie żadnego z nich nie czyniąc tak naprawdę swoim.
Oczywiście, czytając niektóre blogi bardzo wyraźnie można zauważyć u ich autorów zaślepiającą (a więc skłaniającą do racjonalizowania wad) miłość do iPhone’a, Windows Mobile, czy Tu-Wstaw-Dowolną-Markę ale w przypadku blogów nie jest to akurat nic złego – wiele osób pisze tylko dlatego, że pasjonuje się jednym konkretnym urządzeniem albo systemem.
A więc, dlaczego…?
Z pewnością zauważyliście, że z punktu widzenia “psychologii gadżetów” nie tylko nie wyczerpałem tematu, ale wręcz ledwo go szturchnąłem. Nie napisałem nic o psychologii grupy, o wpływie marketingu, o kwestiach identyfikacji, aspiracji i milionie innych rzeczy – ale nie o to tym razem chodziło. Chodziło o to, żeby uświadomić coś.
Drodzy użytkownicy iPhone’ów, Androidów, hateców, maków, windy, Linuksa, Symbiana, whatever.
Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście chorzy – nie jesteście, to manipulacja.
Ale zdawajcie sobie też sprawę, że zupełnie niepostrzeżenie wasze opinie mogą stać się nieobiektywne
(ok., pewnie już się takie stały;-) pod wpływem działania całkiem naturalnego i bardzo pożytecznego mechanizmu psychologicznego.
A dlaczego to właśnie twój, czytelniku, telefon, laptop i system operacyjny jest najlepszy na świecie? Oczywiście dlatego, że jest twój .