Przy okazji recenzowania The Last of Us: Remastered miałam wątpliwości czy jest sens odświeżać roczne gry, tylko po to by móc zagrać w nie na nowych platformach. Natomiast niewątpliwie dobrym pomysłem jest wygrzebywanie oldschoolowych staroci i posypywanie ich magicznym pyłkiem nowych technologii. 20 lat temu nie każdy miał dostęp do gier i sprzętu. Nie każdy władał językiem angielskim na tyle dobrze, by móc zrozumieć skomplikowaną fabułę gier przygodowych. W końcu zaś – niektórych z nas przecież nie było nawet na świecie.
Sporą część gier z lat ’90 znajdziemy dziś na GOG.com czy w innych kanałach cyfrowej dystrybucji, ale cóż z tego, skoro może się okazać, że interesujący nas tytuł jest zwyczajnie niegrywalny. I to nie z powodu niezgodności z systemem czy innych aspektów technicznych, ale po prostu z uwagi na archaizmy w sterowaniu i pikselozę. Zanim dorzucicie dyskietkę i podpalicie stos pode mną z okrzykami (“Fallout 1 jest o niebo lepszy od trójki!” etc.) zwróćcie uwagę na prosty fakt. Gracze od zawsze pragnęli immersji, zanurzenia w wirtualny świat. Był czas, gdy zlepek pikseli nam w zupełności wystarczał, a każdy nowy tytuł “ociekał fotorealizmem”. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, technika poszła do przodu i mózgu już nie da się oszukać…
Dlatego właśnie całym sercem jestem za tym, by tworzyć remaki takich perełek jak Gabriel Knight – gier przygodowych, które w swoim czasie robiły furorę i są w stanie zrobić ją ponownie przy pomocy odpowiedniego liftingu. Gracze od zawsze twierdzili, że fabuła jest najważniejsza, ale gry to przecież nie książki, w których za “oprawę wizualną” odpowiada wyłącznie nasza wyobraźnia. By dobrze się nam grało, wszystkie elementy – mechanika, grafika, muzyka i scenariusz – muszą ze sobą współdziałać. Gdy dostałam maila od Pinkerton Road z prośbą o sprawdzenie recenzenckiej wersji Gabriel Knight: Sins of the Fathers bardzo się ucieszyłam. W 1993 roku, gdy weszła na rynek oryginalna wersja gry byłam zbyt młoda, by ją poznać, a później jakoś nigdy nie było okazji. Innymi słowy idealnie wpasowuję się w target. Oczywiście z licznych recenzji i materiałów dostępnych w sieci zdawałam sobie sprawę, że przyjdzie mi się mierzyć z jedną z najbardziej docenionych gier przygodowych. Wiedziałam jak pierwotnie wyglądała pierwsza część trylogii i już chwilę po odpaleniu nowej wersji doznałam lekkiego szoku. Ta gra została stworzona kompletnie od nowa!
Zobaczcie tylko jakie przeobrażenie przeszły lokacje w ciągu tych dwóch dekad. Patrząc na szczegółowe, ręcznie rysowane tła aż trudno uwierzyć, że kiedyś można było szukać potrzebnych przedmiotów w gąszczu kilkuset pikseli. Bohaterowie mają nawet twarze:-), a ich ruchy są świetnie (jak na standardy gier przygodowych) animowane. Zmianie uległ też sam interfejs – teraz znajduje się u dołu ekranu i zamiast szeregu ikon widzimy tylko najpotrzebniejsze rzeczy: notatnik, ekwipunek i mapę. Wszelkie zaś dodatkowe interakcje wyprowadzamy z poziomu menu pod kursorem. Dla osób zainteresowanych wcześniejszą wersją gry twórcy przygotowali też bonusowe materiały – szkice z lokacji, wywiady z twórcami itp – dostępne pod symbolem gwiazdki.
Zmieniła się także oprawa audio. O ile samej muzyce wyszło to na dobre (trudno by zremasterowane kawałki brzmiały gorzej), tak mam wątpliwości co do głosów postaci. Te zostały najwyraźniej nagrane od nowa i nie przez tych samych aktorów. Na niekorzyść wypada tu głos samego Gabriela, który brzmi przeokropnie nudno i bezemocjonalnie (od razu skojarzył mi się z Malachii Rectorem z “Moebiusa”), a przecież w pierwotnej wersji Knight miał ciepły i sympatyczny wokal. Na szczęście nie jest to regułą i pozostali aktorzy sprostali powierzonemu im zadaniu. Nie zabrakło także charakterystycznego, zachrypniętego głosu narratorki (mnie osobiście strasznie on drażnił, ale na życzenie da się go bez problemu wyłączyć).
Fabuła się oczywiście nie zmieniła. Dalej przemierzamy zakątki Nowego Orleanu roku 1993 wcielając się w rolę przystojnego właściciela księgarni Gabriela, który zbierając materiały do swojej nowej książki usiłuje rozwiązać tajemnicę morderstw związanych z kultem voodoo. Klimat nie jest bynajmniej tak ciężki jak w serialu “Detektywi”. Wbrew poważnej tematyce humor często gości na ekranie, zwłaszcza w przypadkach, w których nasz bohater dyskutuje z pięknymi kobietami. Zmieniły się jedynie pewne wątki w scenariuszu. Przykładowo w pierwotnej wersji na początku gry Gabriel udaje się do swojej babci, skąd zabiera szkicownik, którym później często się posiłkuje. Tutaj zaś w ogóle nie rozmawiamy ze starszą panią lecz otrzymujemy go od razu w formie przesyłki. Do niektórych wydarzeń dochodzi też w innych dniach niż w oryginalnej wersji. Historia wciąga i aż żałuję, że wersje recenzencka zawierała jedynie 2 dni z 10.
Jane Jensen ze swoim studiem zadbała o to, byśmy otrzymali porządnie wyglądającą grę z dalej wciągającą historią. Jeśli tak jak ja, nie mieliście wcześniej styczności z Gabrielem, gorąco zachęcam do przetestowania gry po premierze, która nastąpi w trzecim kwartale tego roku. Co więcej tytuł ten zmierza nie tylko na komputery z systemem Windows i Mac, ale także na iPady.