Ktoś się, całkiem słusznie, zapyta: co z własnością intelektualną? Ktoś nad czymś będzie pracował, wyda pieniądze, a kto inny od razu mu to podkradnie i wypuści identyczny produkt? To po co w ogóle inwestować? Słuchajcie: jeżeli ktoś będzie chciał utrzymać coś w tajemnicy, to to zrobi. Zobaczcie jaka afera wybuchła w sprawie prototypu iPhone’a. Apple wyraźnie nie spodziewało się wewnętrznej zdrady i było przekonane, że iPhone 4G będzie zapowiedziany po raz pierwszy dopiero na jakiejś konferencji, zapewne przez Steve’a Jobsa. Dwa tygodnie później znajdzie się w sprzedaży. Zanim konkurencja podłapie trend, konstrukcję, rozmontuje urządzenie na części pierwsze, opracuje plan produkcji i kosztorys, to już dawno ów iPhone będzie trendem minionego lata. I po co tu patent?
Z kolei nieraz wnioski patentowe raczej służą nieoficjalnym zapowiedziom. “Hej, opatentujmy ekran 3D, każdy będzie wiedział, że to my nad nim pracujemy”. Niezła reklama. Patenty tajne nie są. Tyczy się to zresztą nie tylko branży IT. Myślicie, że jak jakaś firma opracuje nowe wiertło do platformy wiertniczej, to od razu ktoś je ukradnie? Zanim konkurencja odgadnie sklad chemiczny, sposób produkcji, to już dawno będzie po przetargach. Zresztą, receptura Coca-Coli nie jest (o ile mi wiadomo) opatentowana. A i tak nikt jej nie zna.
Innymi słowy, patenty są zbędne. Wraz z ich odejściem znikną problemy w stylu “jeżeli nasz telefon zareaguje na więcej, niż jeden palec, to uciekajmy, bo Apple nas pozwie”. Oczywiście Apple to tylko przykład, kozioł ofiarny na potrzeby tej notki.
Ciekaw jestem waszej opinii. Problem patentowy nie jest taki oczywisty. Powyżej prezentuję tylko moje zdanie. Chętnie podyskutuję z kimś, kto się ze mną nie zgadza.
Kontynuujemy nasz nowy zwyczaj – jeżeli jakieś komentarze przykują moją uwagę, będę je publikował w następnej notce. Ważna uwaga: komentarze do komentarzy (sic!) umieszczamy pod odpowiednią notką (czyli tam, skąd one pochodzą). Mam nadzieję, że dzięki temu trochę postymuluję jeszcze dyskusję, zwłaszcza, że niejednokrotnie komentujący mają więcej ciekawych rzeczy do powiedzenia, niż ja sam;)
Z notki pt.Full HD – tak! Obraz 3D? Nie, dzięki… wybrałem komentarz anonimowy (IP:62.29.174.*):
Ja oglądałem ostatnio Avatara na 50″ plazmie i 40″ LCD.
Źródłem była płyta DVD.
Jakość fatalna, kolory pastelowe jak z kreskówki, obraz rozmyty. Jako nabywca płyty czuję się oszukany. Wygląda jakby celowo zdegradowano wersję DVD by zwiększyć zainteresowanie wersją Bluray i później Bluray 3D.
Obejrzę go jeszcze w wersji Bluray i spodziewam się, że będzie wyglądał lepiej.
Czekam na wersję Bluray 3D, ciekaw jestem czy będzie wyglądała lepiej/gorzej niż w kinie.A co do Pańskiej opinii – kiedy będę miał wybór zawsze wybiorę wersję 3D filmu. Z wyjątkiem przypadku kiedy ktoś popełni kardynalne błędy w przygotowaniu filmu 3D efekty są ciekawsze niż w przypadku 2D. Ból głowy jest związany ściśle z błędami w przygotowaniu 3D.
W okularach migawkowych i polaryzacyjnych ma Pan dużą swobodę pozycji w jakiej Pan siedzi bądź leży oglądając film. Lepszy w tym przypadku jest telewizor plazmowy 3D, ponieważ daje całkowita swobodę pozycji głowy. W przypadku LCD są położenia kiedy polaryzator w okularach i polaryzator na ekranie powodują zaciemnienie obrazu.
Technologia 3D raczkuje, trzeba czasu byśmy się nauczyli właściwie z niej korzystać. Zarówno twórcy jak i widzowie.
Ciekaw jestem czy zobaczywszy wersję Bluray 3D zmieni Pan zdanie co do tej technologii.